
Straż pożarna to powszechnie szanowana i podziwiana służba mundurowa. Dobre imię strażaków jest jednak od lat szargane przez incydenty, które są sprawką ich kolegów po fachu - głównie z OSP. Podpalenia, bo o nie chodzi, są marginesem marginesu, ale co jakiś czas się zdarzają i są chętnie nagłaśniane przez media, wszak wywołują "szok i niedowierzanie". Dlaczego ułamek strażaków-ochotników wznieca pożary?
Straży pracują na okrągło, ale najwięcej wyjazdów mają wiosną i latem - ludzie nadal wypalają trawy, a butelki pozostawione w lasach powodują, że wyschnięta ściółka zajmuje się ogniem. W tych porach roku mamy też najwięcej (choć to za duże słowo) przypadków strażaków-podpalaczy.
Nie wszyscy robią to jedynie dla zarobku. Niektórzy mają po prostu zaburzenia, które wywołują chorobliwą żądzę podpalania, czyli właśnie piromanię. Były strażak-ochotnik z Bogunic tak pokochał ogień, że sam zaczął go podkładać.
Powyższe przypadki pochodzą z ostatnich dwóch lat i to tylko wycinek tego, co robią strażacy wyjeżdżając kilkanaście razy dziennie do pożarów i innych zdarzeń. Nie przeszkodziło to jednak wykluciu się pewnego stereotypu, który w tym roku stał się tematem memów.
Jak łatwo się domyślić, żaden strażak oficjalnie nie będzie mówić o tym zjawisku. Druhowie, którzy celowo podpalają lub piją na akcji, narażają na śmierć w płomieniach nie tylko siebie, ale i innych. Do tego często muszą ponieść straty z własnej kieszeni. Nie trzeba nikogo przekonywać o tym, jak niebezpieczną pracę strażacy z OSP wykonują - nawet jeśli tylko pomagają swoim zawodowym kolegom.
– Był u nas taki jeden, ale szczęśliwie złapała go policja – w końcu udało się uzyskać wypowiedź od strażaka OSP. Prosił o anonimowość. Od 20 lat gasi pożary jako ochotnik. Gdy chodził do szkoły, zdarzało mu się wybiegać w trakcie lekcji i gnać do remizy. Dziwnym trafem, ktoś zawsze był tam przed nim.
"U nas w jednostce była ostra rywalizacja, bo na koniec roku dostawaliśmy nagrody za liczbę wyjazdów. Ten "strażak" był u nas pierwszy, bo sam wzniecał pożary. Gdy zawyła syrena, wszyscy biegliśmy do wozu, ale do środka mieściło się tylko 5 osób, więc część zostawała w remizie lub dołączała o własnych siłach. Ten chłopak podpalał trawy i zanim zawyła syrena, on czekał już w wozie. W końcu namierzyła go policja".
