Straż pożarna to powszechnie szanowana i podziwiana służba mundurowa. Dobre imię strażaków jest jednak od lat szargane przez incydenty, które są sprawką ich kolegów po fachu - głównie z OSP. Podpalenia, bo o nie chodzi, są marginesem marginesu, ale co jakiś czas się zdarzają i są chętnie nagłaśniane przez media, wszak wywołują "szok i niedowierzanie". Dlaczego ułamek strażaków-ochotników wznieca pożary?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
W każdej grupie zawodowej i społecznej znajdą się "czarne owce", które plamią honor. Niestety tak też się rodzą stereotypy. Jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej jest w całej Polsce ponad 16 tysięcy - wystarczy przemnożyć tę liczbę przez kilku lub kilkunastu śmiałków, którzy pomagają zawodowym kolegom, by wyobrazić sobie, jak jest ich dużo.
Większość podpala dla pieniędzy z akcji
Straży pracują na okrągło, ale najwięcej wyjazdów mają wiosną i latem - ludzie nadal wypalają trawy, a butelki pozostawione w lasach powodują, że wyschnięta ściółka zajmuje się ogniem. W tych porach roku mamy też najwięcej (choć to za duże słowo) przypadków strażaków-podpalaczy.
Nie tak dawno, bo na początku lipca, 21-letni strażak ochotnik z OSP w Reczu najpierw wzniecał pożary, bo chciał zarobić pieniądze za udział w akcji. Przyznał się do podpalania nieużytków rolnych, a także dwóch pożarów słomy, które przyniosły prawie 14 tysięcy złotych strat. Ile zarobił? 200 złotych. Został wydalony z OSP po dwóch latach służby. Może spędzić nawet pięć lat za kratkami.
Niektórzy podpalacze nie działają w pojedynkę, ale w zorganizowanych grupach. W zeszłym roku policjanci rozpracowali sześcioosobowy "gang podpalaczy". Pięciu członków należało do OSP gminy Stare Błotnica. Działali przez rok, a ogień podkładali nawet w lasach prywatnych. Dostawali 14 złotych za godzinę akcji.
– Dla mnie takie informacje są szokiem. Znam tych ludzi, zawsze można na nich polegać. Nie wiem, jak to się mogło stać - mówił portalowi Echo Dnia Zenon Jachowski, zastępca komendanta powiatowego Państwowej Straży Pożarnej w Białobrzegach. Policjanci przyznali, że był to pierwszy przypadek w powiecie, kiedy to właśnie strażakom stawiano zarzuty.
"Lubi czuć adrenalinę"
Nie wszyscy robią to jedynie dla zarobku. Niektórzy mają po prostu zaburzenia, które wywołują chorobliwą żądzę podpalania, czyli właśnie piromanię. Były strażak-ochotnik z Bogunic tak pokochał ogień, że sam zaczął go podkładać.
– Stwierdził podczas przesłuchania, że lubi czuć adrenalinę – wyjaśniała "Dziennikowi Zachodniemu" prokurator Danuta Kozakiewicz. Modus operandi 24-latka było podpalanie zapalniczką np. słomy. Potem patrzył z wypiekami na twarzy, jak płonie pustostan lub stodoła.
– Ten chłopak był niepozorny i jego zachowanie zaskoczyło nas, chociaż już jakiś czas podejrzewano właśnie jego. Zawsze miał jednak alibi. No i jeszcze gasił te pożary. Nie wiem jakie miał korzyści, bo przecież za gaszenie na naszej wiosce nie dostawał pieniędzy. Był cichy i spokojny, a tu się okazało, że robił takie paskudztwa – mówił "Gazecie Wrocławskiej" sołtys Łagoszowa Wielkiego Józef Olejnik. Seryjnym podpalaczem, który terroryzował okolicę, okazał się 24-letni strażak z OSP. Mówił, że robił to, bo był pijany.
Strażacy OSP antybohaterami memów
Powyższe przypadki pochodzą z ostatnich dwóch lat i to tylko wycinek tego, co robią strażacy wyjeżdżając kilkanaście razy dziennie do pożarów i innych zdarzeń. Nie przeszkodziło to jednak wykluciu się pewnego stereotypu, który w tym roku stał się tematem memów.
W artykułach medialnych pokutuje przede wszystkim wizerunek strażaka OSP, który podkłada ogień dla pieniędzy. Jako że zarobek z tego jest wielki, niektórzy uważają, że pójdzie na piwo, a przy dłuższej akcji - na wódkę. Stąd też seria memów, które łączą piromanię z rzekomym alkoholizmem strażaków.
Podobnie jak z podpaleniami, jest w tym ziarnko prawdy, bo zdarzały się zakrapiane alkoholem akcje strażaków - w jednej 50-latek miał 2 promile alkohol i prowadził wóz, w czasie innej zawiany druh z OSP wjechał w zaparkowane auto. Strażacy-ochotnicy zresztą czasem mimowolnie sami się podkładają.
Temat tabu
Jak łatwo się domyślić, żaden strażak oficjalnie nie będzie mówić o tym zjawisku. Druhowie, którzy celowo podpalają lub piją na akcji, narażają na śmierć w płomieniach nie tylko siebie, ale i innych. Do tego często muszą ponieść straty z własnej kieszeni. Nie trzeba nikogo przekonywać o tym, jak niebezpieczną pracę strażacy z OSP wykonują - nawet jeśli tylko pomagają swoim zawodowym kolegom.
Rzeczniczka Związku Ochotniczych Straży Pożarnych nie chciała się wypowiadać oficjalnie. Tłumaczyła mi, że nawet w beczce miodu znajdzie się łyżka dziegciu - i tak trzeba patrzeć na świat. Przyznała, że jest larum, kiedy raz na jakiś czas trafi się strażak-podpalacz, ale nikt nie mówi, że np. dziennie wyjeżdżają 13 razy do pożarów traw.
"To temat tabu" – usłyszałem w OSP Czerna. Jednostka odpowiada też za kampanię społeczną "Nie wypalaj traw". Na ich terenie grasuje podpalacz lasów. Została nawet wyznaczona nagroda 10 tys. złotych. Strażacy szukają sprawcy od dawna. Zaczynają się powoli zastanawiać, czy nie robi tego przypadkiem któryś z nich...
Strażak-podpalacz zawsze pierwszy w remizie
– Był u nas taki jeden, ale szczęśliwie złapała go policja – w końcu udało się uzyskać wypowiedź od strażaka OSP. Prosił o anonimowość. Od 20 lat gasi pożary jako ochotnik. Gdy chodził do szkoły, zdarzało mu się wybiegać w trakcie lekcji i gnać do remizy. Dziwnym trafem, ktoś zawsze był tam przed nim.
Mój rozmówca przyznaje jednak, że w czasie jego kariery zdarzyła się tylko jedna taka czarna owca. I to jeszcze wtedy, gdy za godzinę akcji dostawali jedynie 10 zł. Dopiero niedawno kwota w gminie powiększyła się dwukrotnie. – Jest teraz bardziej adekwatna do poświęcenia, bo nieraz trzeba się wyrwać na kilka godzin z pracy, by ugasić pożar. O narażaniu życia nie wspomnę – dodaje. OSP są finansowane w 80 proc. przez samorządy. Każda gmina ustala swoją stawkę za godzinę akcji strażackiej.
Skąd więc powielanie niesłusznych stereotypów w memach? Podobnie jak w przypadku obrażania Jana Pawła II, autorzy obrazków z pewnością nic nie mają do obiektu żartu, chodzi o wyśmianie pewnej świętości. Czerpią satysfakcję z tego, że doprowadzą do wściekłości internautów. Czysta internetowa prowokacja (tzw. "bait" czyli najprostsza forma trollingu), która jak każda seria memów - wkrótce przeminie.
"U nas w jednostce była ostra rywalizacja, bo na koniec roku dostawaliśmy nagrody za liczbę wyjazdów. Ten "strażak" był u nas pierwszy, bo sam wzniecał pożary. Gdy zawyła syrena, wszyscy biegliśmy do wozu, ale do środka mieściło się tylko 5 osób, więc część zostawała w remizie lub dołączała o własnych siłach. Ten chłopak podpalał trawy i zanim zawyła syrena, on czekał już w wozie. W końcu namierzyła go policja".