Co nagle to po diable – posłowie tak się spieszyli, że nie zauważyli, iż w ustawie o Sądzie Najwyższym jest odniesienie do nieistniejącego paragrafu. Senatorowie o tym już wiedzieli, ale i tak przegłosowali nowelizację bez poprawek, by od razu trafiła do prezydenta. Bubel prawny nadaje się właściwie tylko do kosza, bo błędów jest więcej. Będzie kolejna nowelizacja?
Można powiedzieć, że nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi. Tak, to prawda, każde działanie obarczone jest ryzykiem pomyłki. Ale żeby w tak krótkim czasie przegłosować 5 kolejnych nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym i nie wypracować jednej, która będzie wolna od dziur i pomyłek? To już zakrawa na dywersję i sabotaż.
Jak zauważył Tomasz Skory, dziennikarz RMF FM, w ustawie znajduje się odniesienie do przepisu, który nie istnieje. Mowa o artykule 22, wprowadzającym możliwość dołączenia do zgłoszenia kandydata na sędziego SN, który złożył już swoje zgłoszenie w KRS dokumentów, o których mowa w art. 31 par. 2a ustawy o SN. Przy czym paragrafu 2a w ustawie po prostu nie ma.
Na ten sam problem podczas nocnej dyskusji w Senacie zwrócił uwagę Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich. Jego słowa jednak przeszły bez echa.
Pisaliśmy też o tym, że w piątej nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym jest błąd, który w praktyce uniemożliwia wybór prezesa Sądu Najwyższego. Nie da się zebrać minimalnej wskazanej w ustawie liczby sędziów Zgromadzenia Ogólnego, co powoduje, że nie da się wyłonić pięciu kandydatów, spośród których zostanie wybrany nowy prezes SN.
Co ciekawe, pomimo tych błędów w ustawie Senat w nocy z wtorku na środę przegłosował nowelizację ustawy odrzucając wszystkie poprawki. Nie pomógł sprzeciw posłów opozycji oraz tłum zebrany przedd budynkiem Senatu. Widać, jak wielka jest determinacja PIS, by jeszcze przed wyborami zawłaszczyć sobie Sąd Najwyższy. Po co? Bo to SN zatwierdza wynik wyborów.