
"Najgorszy rok od 2009", "Kryzys w Europie. Najgorsze przed nami", "Hiszpania nad przepaścią", "Europa dochodzi do punktu krytycznego". To tylko kilka medialnych tytułów z polskich i zagranicznych mediów. Kryzys nie oszczędzi nikogo: ani Europy, ani USA, ani nawet Chin, Brazylii i Indii, do tej pory opierających się spowolnieniu w gospodarce. Czy jest dla nas jakiś ratunek?
Czy teraz mamy więcej powodów, niż chociażby rok temu, kiedy kryzys w strefie euro już hulał na dobre, żeby bać się gospodarczej zapaści? Według ekonomisty profesora Krzysztofa Rybińskiego – jak najbardziej. – To już nie są groźby. Już rok temu
Nie jestem zwolennikiem siania paniki, ale sytuacja z pewnością nie jest lepsza, niż wcześniej. W Unii Europejskiej czeka nas recesja, ale nie będzie katastrofy.
Hiszpania ciągnie w dół całą strefę euro – inwestorzy coraz bardziej się boją i uciekają z kapitałem z Europy. Oliwy do ognia dołożyła agencja ratingowa Moody's, obniżając prognozy ratingów kredytowych Niemiec, Holandii i Luksemburga, krajów dotąd uchodzących za odporne na kryzys.
Oczywiście, na te argumenty znowu można odpowiedzieć: o grexicie mówi się od paru miesięcy i cały czas jest on tak samo straszny, a życie toczy się dalej. Przywódcy polityczni próbują za wszelką cenę ratować Grecję, ale – jak słusznie napisał Witold
Niestety, najwyraźniej sprawdza się scenariusz, o którym wszyscy mówią od miesięcy – ale który jak dotąd stale się odwlekał. Gospodarka polska coraz wyraźniej hamuje. CZYTAJ WIĘCEJ
Profesor Rybiński zaznacza także, że trudno przewidzieć, czy recesja przyjmie charakter globalny i obejmie zwalniające już teraz Chiny, Indie i Brazylię. – Może rynki wschodzące pociągną świat do przodu, trudno to teraz ocenić – stwierdza ekonomista.
Na początku zeszłego wieku, kiedy tworzyło się państwo i jego obowiązki wobec obywatela, bilans odpowiedzialności był daleki od jakiejkolwiek sprawiedliwości społecznej. Państwo dopiero budowało swe podwaliny i podział ról miedzy państwem a obywatelem. Dlatego też często drugą połowę XIX wieku jak i jego początek do dziś utożsamiamy z dzikim kapitalizmem, rodem z Ziemi Obiecanej. CZYTAJ WIĘCEJ
Oczywiście, istnieją możliwości zniwelowania recesji i złagodzenia jej skutków. – Można wprowadzać reformy, ale blokują je środowiska broniące swoich interesów – pesymistycznie ocenia prof. Rybiński. Jakie miałyby to być reformy? Przede wszystkim ograniczenie przepisów, które dotyczą zakładania i prowadzenia przedsiębiorstw. Ułatwienie życia biznesmenom dałoby nie tylko wzrost liczby inwestycji wewnątrz, ale i napływ kapitału spoza kraju. W taki scenariusz Rybiński jednak wątpi: – Regulowanie i nakładanie nowych podatków idzie nam świetnie, ale deregulacja już nie bardzo.
Również Janusz Jankowiak stwierdza, że rząd może iść dotychczasową ścieżką: dalszego ograniczania deficytu budżetowego za wszelką cenę oraz podnoszenia podatków. W tym jesteśmy, jak określa to Jankowiak, "prymusem". Rząd robi to, bo inaczej mogą na nas zostać nałożone kary finansowe.
Łatwo jest mówić o podejmowaniu decyzji z punktu widzenia publicysty, ale UE i tak już sporo osiągnęła i od kilku lat sporo się zmienia.
Tylko czy wewnętrzne stymulowanie gospodarki może przynieść efekty, gdy strefa euro jest tak poważnie chora? Janusz Jankowiak przyznaje, że "trudno kwestionować fakty" – czyli na przykład dane z Hiszpanii – ale też nie można patrzeć na Unię tylko krzywo. – Łatwo jest mówić o podejmowaniu decyzji z punktu widzenia publicysty, ale UE i tak już sporo osiągnęła i od kilku lat sporo się zmienia – przekonuje Jankowiak.



