Od piątku w kinach można obejrzeć „Bez wstydu”, film Filipa Marczewskiego opowiadający o trudnej, kazirodczej miłości. Tematów tabu w rodzimej kinematografii ostatnio jest sporo. Były „Świnki” Glińskiego o męskiej prostytucji, „Sponsoring” Szumowskiej o sprzedawaniu się studentek i „W sypialni” Wasilewskiego o poszukiwaniu zaspokojenia w internecie. O seksie mówi się w polskim kinie co raz więcej. Przełamaliśmy wstyd, czy tylko nadrabiamy kulturowe zaległości?
„Bez wstydu” określany jest jako film mocny, nieobojętny. Trudno, żeby było inaczej. W końcu opowiada on o kazirodczej miłości brata i siostry. Nie jest to zresztą jedyne dzieło, które w ostatnim czasie dotyka tematów, do tej pory pozostających poza zainteresowaniem polskich reżyserów.
Prostytucja, molestowanie seksualne czy sprzedawanie ciała w sieci, to tylko niektóre z motywów, które ostatnimi czasy przewinęły się przez nasze ekrany. Z lepszym, bądź gorszym skutkiem, zawsze jednak z rozgłosem. W końcu polskiego widza trzeba uprzedzić, że może być nago, brutalnie i ostro. Czy kiedyś dorośniemy do trudnych tematów?
– Wydaje mi się, że w Polsce, mimo podejmowanych prób – a taką stara się być m.in. "Bez Wstydu" wciąż żyjemy w obyczajowym zaścianku – mówi mi Anna Tatarska, krytyczka filmowa. – Nawet jeśli temat filmu zdaje się przełamywać tabu (tak jak "Galerianki", "Świnki" czy film Marczewskiego) to filmy te są podszyte wstydem zarówno na poziomie przedstawienia, jak i w warstwie narracji.
Przykłady? Przeklinamy w życiu codziennym, ale na ekranie przekleństwa zawsze brzmią jakoś koślawo, sztucznie, wstydliwie właśnie. Uprawiamy seks, nie tylko w pięknej bieliźnie i pełnym makijażu, czy jako formę przepracowania traumy, ale też w piżamach i z nieumytymi zębami, zwyczajnie, a nawet nudno. A takich, naturalnych, normalnych sytuacji bliskości w naszym kinie wciąż jest jak kot napłakał. Według mnie dopiero umiejętność pokazania codzienności i zwyczajności może być bazą do penetrowania bardziej mrocznych, czy skomplikowanych aspektów ludzkiej cielesności, psychiki, seksualnych nawyków – dodaje dziennikarka.
Z jednej strony zaścianek i zahukanie, a z drugiej Kalina Jędrusik i „Dzieje grzechu”, jak zauważa Bartek Czartoryski, krytyk filmowy. – Erotyka w naszym kinie istniała od zawsze; wystarczy wspomnieć chociażby fenomen Kaliny Jędrusik – ponoć żony zasłaniały mężom oczy podczas seansów – multum scen miłosnych, czy "Dzieje grzechu" Borowczyka, który potem, już za granicą, kręcił odważne obyczajowo filmy, jakich, z uwagi na ówczesną sytuację społeczno-polityczną, nie mógłby zrealizować w Polsce – mówi krytyk.
– Oczywiście w ostatnich latach pojawiło się kilka filmów przykuwających uwagę kontrowersyjną tematyką, jak chociażby "W sypialni", "Bez wstydu" czy "Sponsoring", ale wydaje mi się, że trudno wysnuć wniosek, że nastąpił jakiś przełom w kinematografii, że został wyznaczony nowy kierunek – dodaje.
Przełomu rzeczywiście nie ma. Może gdyby te filmy powstały, tak jak ich odpowiedniki z Zachodu, jakieś 40 lat temu, można by powiedzieć, że coś się dzieje. Dziś są raczej odpryskiem tego, co kiedyś było szokujące i ważne. Czy znaczy to jednak, że takich filmów nie warto już robić? Czy mamy edukować się na zachodniej kinematografii i pójść po prostu dalej?
– Tak naprawdę każdy temat jest dobry, żeby go przedsięwziąć i jeśli reżyser odpowiednio podejdzie do tematu, nie ma obawy o jego dezaktualizację – mówi mi Bartek Czartoryski. Krytykowi wtóruje Anna Tatarska, która mówi wprost – Myślę, że przerobienie tego tematu, znalezienie języka dla niego, jest konieczne - dopóki tego nie zrobimy, nie widzę szans na dojrzałe, pełne kino – tłumaczy mi Tatarska.
– Wybór ekranowych obiektów i emocji należy zawsze do reżysera i wcale nie każdy musi chcieć mówić o tematach tabu. To zresztą dobrze, potrzebujemy też oddechu, normalnych, nawet banalnych zagadnień. Ale wybór tematu musi być świadomy, a nie wynikający z konieczności. Lubię myśleć, że reżyser powinien być jak malarz abstrakcjonista, który maluje intuicyjnie, a fabularnie, nie dlatego, ze nie umie odwzorować ludzkiej sylwetki na płótnie, a dlatego, że podjął świadomą decyzję o pójściu inną drogą – dodaje Tatarska.
"Bez wstydu" można więc potraktować raczej jako niezbędny element procesu dojrzewania, niż przełomowy moment w polskiej kinematografii. Tak jak zauważa Tatarska, problemem nie są tematy podejmowane w filmach, ale sposób ich realizacji. Dopóki będzie gładko i z pudrem, tak jak chociażby w "Sponsoringu", to nie ma mowy o przełamaniu tabu. O ile jeszcze ktokolwiek na nie czeka.