YouTube nie chce, żebyśmy filmy komentowali anonimowo. Nasze konto na YouTube ma być połączone z profilem na Google+. Czy tak wygląda przyszłość internetu? Pełna jawność i transparentność? Czy może anonimowość jest tak istotna, że nie da się jej z sieci wyrugować?
Anonimowość to z jednej strony błogosławieństwo – nie trzeba bać się społecznego ostracyzmu i szkodliwych konwenansów. Nareszcie można bez ogródek powiedzieć, co nas boli, co nam doskwiera, co nam przeszkadza. Z drugiej strony to ogromne przekleństwo. Brudy wylewają się bez umiaru, tworząc często, co tu dużo mówić, klimat rynsztoku.
Na to wszystko pozwala sieć – anonimowa, wolna i niekontrolowana. Najwspanialszy wynalazek dwudziestego wieku, jakim jest internet, stanął jednak przed zmianami. Wszystkie pozytywne strony wolności, jaka w nim panuje, okazują się powoli przegrywać z jego negatywnymi aspektami. Cóż, że wszyscy są równi, jeśli zalewa nas chamstwo i brak kultury.
Bolesne komentarze, dotkliwe groźby
Facebook od początku swojego istnienia nie tyle promuje, co wymusza na swoich użytkownikach pełną jawność. Czy to na samym portalu, czy w systemie komentarzy, jaki znaleźć można na wielu innych stronach. Redakcja naTemat od początku swojego istnienia docenia ogromne zalety takiego rozwiązania. Takiego poziomu i takiej kultury dyskusji, jakie pojawiają się tu pod artykułami próżno szukać na innych stronach internetowych.
Na podobne rozwiązanie stawia teraz YouTube. Dzisiaj, gdy spróbujemy zamieścimy komentarz na YouTubie, serwis zaproponuje nam komentowanie pod własnym imieniem i nazwiskiem – łącząc nasze konto z kontem Google+. Możemy odmówić, ale jeśli to zrobimy, zobaczymy kolejne zapytania: "Czy jesteś pewien?".
Anonimowość pozytywna, anonimowość negatywna
Pytanie o przyszłość sieci kierujemy do dr Piotra Cichockiego, antropologa internetu z Instytutu Etnologii Uniwersytetu Warszawskiego. Czy więcej jawności w sieci to jedyna recepta, jedyne rozwiązanie, które nam pozostaje? – Są rzeczywiście dwie strony anonimowości w sieci, jasna i ciemna. Tą ciemną znamy wszyscy, wystarczy przejrzeć komentarze na dowolnym portalu. Jest jednak wiele plusów anonimowości, której nie dostrzegamy – tłumaczy nam ekspert.
– Podam panu jeden przykład pewnego lokalnego portalu informacyjnego z małego miasta w Polsce, niezwiązanego z lokalnymi władzami. Osoba go prowadząca postawiła sobie ambitny cel maksymalnej anonimowości w komentarzach tam zamieszczanych. Mogło to zaowocować eskalacją brutalności i wzajemnej wrogości, nieliczenia się z innymi użytkownikami – mówi antropolog.
Jak się okazało historia ta potoczyła się jednak zupełnie inaczej – Zaowocowało to jednak tym, że ludzie nie bali się pisać szczerze o problemach ich dotykających, nie bali się krytykować władzy, która w innym przypadku mogła w jakiś sposób interweniować. Gdyby musieli robić to jawnie, obawialiby się prześladowania. Wyraźnie nie chcieli zabierać głosu w sferze jawnej – wyjaśnia Cichocki.
Nasz rozmówca jest przekonany, że anonimowość sama w sobie nie jest szkodliwa. – Podam inny przykład, jeszcze z początku rozwoju internetu, który wtedy był siecią lokalną, o małej ilości użytkowników. Były to kilkutysięczne grupy ludzi, w których nikt nie wiedział kto jest kim. Ludzie rozpoznawali się po tym, jak kto się zachowuje. To wystarczyło, żeby zachować podstawy wzajemnego szacunku i respektowania innych. Te pierwotne społeczności były bowiem odbierane przez wszystkich uczestników jako wspólne dobro, wartość, która należy do wszystkich w równym stopniu – opowiada nasz rozmówca.
Plusy, minusy
Piotr Cichocki uważa, że jawność tożsamości samo w sobie nie jest rozwiązaniem złym, ale ma również dwa odcienie. – Z jednej strony pewne osoby będą zachowywały się odpowiedzialnie. W obawie przed konsekwencjami powstrzymają się przed niestosownymi komentarzami, zniesławianiem czy tzw. trollowaniem. Z drugiej strony takie narzędzie, jako próba odgórnej kontroli sieci może być wykorzystana jako narzędzie nadmiernej kontroli, prześladowań, politycznej identyfikacji. Tak po prostu jest, niezależnie od rządzącej opcji, że kiedy władza dostaje do ręki potężny instrument kontroli, stara się użyć tego by umocnić swoją pozycję – mówi Cichocki.
Podobne zdanie na ten temat wyraża Anna-Maria Siwińska, była szefowa Forum na Gazeta.pl, dzisiaj Community Manager w SociAll. – Jest więcej minusów niż plusów takiego rozwiązania. Internetowych przestępców można ścigać już teraz. Tylko organy ścigania albo żyją w ubiegłym stuleciu, albo ofiary "odpuszczają". Jawność tego nie zmieni. A tu chodzi jedynie o pogrożenie palcem: nu, nu, nu, zachowuj się, bo wiemy jak się nazywasz – mówi.
– Natomiast podpisując się imieniem i nazwiskiem, narażamy się na ataki stalkerów, umożliwiamy dokładne prześledzenie naszej aktywności, czego czasami chcielibyśmy uniknąć, choćby z takich prozaicznych powodów jak nieinformowanie potencjalnych złodziei, gdzie jesteśmy i jakiego sprzętu używamy. Alternatywą jest manewrowanie poziomami prywatności, ale czasem prościej pisać pod nickiem, niż zastanawiać się, kto nas czyta – tłumaczy.
Groźne są tylko sytuacje kryminogenne
Siwińska zwraca uwagę, że pełna anonimowość nie obowiązuje w świecie realnym. Dlaczego więc miałaby obowiązywać w sferze wirtualnej? – Nigdzie poza sytuacjami oficjalnymi nie ma przymusu wypowiadania się pod nazwiskiem. Ani jak kupuję kilogram marchwi w warzywnym, ani jak pytam się kogoś która jest godzina. Anonimowo chodzimy do kina, pływamy w basenie, kupujemy książki. Zeznanie podatkowe składamy natomiast imiennie – mówi.
Dodaje też, że zagrożeniem są tylko sytuacje kryminogenne. – Takie powinno się ścigać, nie ograniczając jednak swobody korzystania z sieci. Zresztą jak byśmy tą tożsamość weryfikowali? PESEL czy sprawdzanie odcisków palców aby skomentować artykuł byłoby sporym nadużyciem – mówi doświadczony administrator społeczności sieciowych.
Przyszłość internetu
Anna-Maria Siwińska uważa natomiast, że anonimowość jest na tyle istotną częścią internetu, że trudno będzie to zmienić, a internautów przekonać do ujawniania swoich danych na każdym kroku.
Jaka jest więc przyszłość internetu, jakim znamy go dzisiaj. Antropolog, z którym rozmawiamy przewiduje, że przyszłość będzie starciem dwóch podejść. Odgórnej kontroli, starającej się narzucić wszystkim swoją zwierzchność, oraz oddolnej inicjatywy wyrosłej z potencjału dobrze zorganizowanego społeczeństwa informacyjnego. – Życzyłbym sobie, żeby ta inicjatywa oddolna była głośna i słyszalna. Chciałbym, żeby powtórzyło się to, z czym mieliśmy do czynienia jeszcze kilkanaście lat temu w ramach projektowania demokracji obywatelskiej, gdy dążono do przyznania obywatelom dominującej pozycji. Wygra jednak ten, kto będzie miał lepsze argumenty i kto sprawniej obsłuży nowe technologie – mówi.
– Życzyłbym sobie rozwiązania zakładającego wolność, ale jednocześnie świadomość i odpowiedzialność – konkluduje dr Piotr Cichocki. Jestem pewien, że życzylibyśmy sobie tego wszyscy. Jak zwykle przy takich dywagacjach wniosek jest niezbyt odkrywczy, ale wyjątkowo prawdziwy – wszystko zależy od nas samych. Od kultury ,na jaką się zdobędziemy, szacunku na jaki zdecydujemy i współpracy, która zadecyduje o sile społeczeństwa obywatelskiego.