Niedawno w sieci smutną furorę zrobił filmik ze sklepu mięsnego, na którym ekspedientka przecierała wędliny brudną szmatką. Ta akcja miała miejsce na Ukrainie. Jeśli jednak wydaje wam się, że w Polsce jest lepiej, czas przetrzeć oczy. Byle nie tą samą ścierką.
Założę się, że większość z was nie wyobraża sobie wakacyjnego grillowania bez pociętej na krzyż śląskiej, podwawelskiej, toruńskiej czy innego skwierczącego pętka. Nie mówiąc o marynowanej karkóweczce, przekładanych warzywami szaszłykach czy ściekających miodem skrzydełkach kurczaka.
Co jednak, jeśli dowiedzielibyście się, że wasza pachnąca czosnkiem i ziołami wieprzowina wcześniej została zamarynowana w jakimś płynie wybielającym? Albo że ta spieczona i popękana "grillowa" z promocji to tak naprawdę inna kiełbasa. Że inna to pal sześć, gorzej, iż dzień po terminie ze zmienionym kodem. Nie do wiary?
Oczywiście nie dzieje się to wszędzie, nie jest masowe. Procedury i wytyczne są bardzo restrykcyjne. Zwłaszcza w renomowanych sklepach. Nie znaczy to jednak, że takie rzeczy się nie zdarzają w ogóle.
Promocja, promocja!
– To była wędlina, której kończyła się data – mówi naTemat pani Monika*. – Wystawiałyśmy ją pod innym kodem, np "szynka babuni". Te z datą do danego dnia były wystawiane pod nazwą "szynka opiekana", ponieważ ta opiekana miała długi termin. Promocje tak u nas właśnie działały, choć nie wszystkie – dodaje.
Pani Monika pracowała w jednej z najbardziej rozpoznawalnych sieci marketów spożywczych w kraju. Jej historia nie jest odosobniona. Pracownicy sanepidu spotykają się z podobnymi przykładami w sklepach w całej Polsce.
– Niedawno minęła połowa roku, a my już otrzymaliśmy ponad 500 zgłoszeń od konsumentów dot. m.in. nieprawidłowej jakości zdrowotnej środków spożywczych – mówi nam dr Aneta Żebrowska z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Krakowie.
– Zdarza się również, że świeże mięso jest zamrażane, tak by przedłużyć jego termin przydatności do spożycia. To oczywiście niedozwolone praktyki, które karzemy mandatem – podkreśla dr Żebrowska.
– Współcześnie klienci są mocno wyczuleni na jakość sprzedawanych im produktów. Również ogromna konkurencja na rynku spożywczym wpływa na wprowadzenie restrykcyjnych zasad obchodzenia się z mięsem w sklepach i marketach – dodaje.
Go vegan?
Rozmawialiśmy z kilkoma eks-ekspedientkami. O dziwo, ich paskudne doświadczenia nie wywołały nawrócenia na wegetarianizm czy weganizm. Same wybierają jednak sprawdzone źródła, zazwyczaj sklepy, w których pracuje ktoś znajomy. Nie każdy Kowalski ma jednak taki komfort.
Pani Julia*, pracownica jednego z marketów, twierdzi że nie ma sensu wpadać w paranoję. W większości dużych sklepów panują restrykcyjne obostrzenia. Zepsuty lub nieświeży towar jest utylizowany.
– Zgodnie z realizowanymi zasadami systemu HACCP, w każdym obiekcie prowadzącym działalność żywnościowo-żywieniową odpady te należy gromadzić w wydzielonym na ten cel pomieszczeniu bądź zamykanym pojemniku i przekazywać do utylizacji specjalistycznym firmom utylizacyjnym – podkreśla dr Aneta Żebrowska z krakowskiego Sanepidu.
– Kiedy do sklepu przychodzi świeże mięso, mamy trzy dni, żeby je sprzedać. Jeśli go nie sprzedamy, system wyświetla informację, że z danego dnia została nam jego dana ilość, której kończy się termin ważność – mówi pracownica marketu.
– Tę pozostałość wbijamy na wagę, a później odpisujemy wynik do zeszytu, z którego kierowniczka przenosi go do systemu. Następnie wrzucamy nieświeże mięso do specjalnej lodówki, z której odbiera je pan z odpowiednim pojemnikiem kategorii trzeciej: produktów pochodzenia zwierzęcego. Tak samo postępujemy w przypadku wędlin – opisuje proces.
Czyste mięsko
W porównaniu do reszty świata w Polsce jemy dość przeciętną ilość mięsa. Zgodnie z informatorem GUS "Polska w liczbach" z maja 2017 w roku 2016 średnio zjedliśmy 63,84 kg mięsa per capita. W całej Unii Europejskiej w roku 2017 skonsumowano jakieś 69,6 kg na głowę, a w USA aż 98,6 kg (dane Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju).
Nieważne jednak, czy jemy jeden, 20, czy 100 kg mięsa rocznie. Jako konsumentom, należy nam się świeży produkt, spełniający wszystkie kryteria higieny. Nie tak, jak w viralowym filmiku z Ukrainy, gdzie ekspedientka łamie zasady obchodzenia się z żywnością określane jako HACCP. Wycieranie mięsa ścierą zdarza się jednak również w Polsce.
– Kiełbasy to pod zlew umyć i wytrzeć, a jeżeli chodzi o wędliny, to mokrą ścierka wycierać i dopiero jak zaczynały śmierdzieć, to były ściągane z witryn – opowiada pani Ania, która pracowała w małym sklepie spożywczym. – "U prywaciarza", jak to się potocznie mówi – wyjaśnia.
– Zdarzały się taki sytuacje, wtedy wędlina była ściągana. Po jakimś czasie była jednak wykładana z powrotem do momentu, gdy właściciel nie powiedział, że trzeba zabrać. Wtedy gdzieś ją odwoził – odpowiada na pytanie o skargi klientów. – Kiełbasy były myte i nacierane oliwą z oliwek, by ładnie wyglądały. Niektóre wyglądały obrzydliwie, wyślizgiwały się z rąk – dodaje skrzywiona.
Nasza rozmówczyni zwolniła się z pracy w tym sklepie. Nie chciała mieć tego na sumieniu. W przeciwieństwie do swojego pracodawcy, który dodatkowo metkował dostawy mięsa z opóźnieniem, by zafałszować rzeczywisty termin przydatności do spożycia.
– Źródłem skarg są najczęściej zawiedzeni klienci, którzy dokonali trefnego zakupu – mówi dr Aneta Żebrowska. – Mimo wszystko można śmiało powiedzieć, że jest o wiele lepiej niż kilkanaście lat temu, kiedy faktycznie zdarzały się takie przypadki jak "odświeżanie mięsa" przy użyciu detergentów – twierdzi pracownik Sanepidu.
Praca "na padlinie"
A kiedyś było jeszcze gorzej. – To był koniec lat 90. Przydzielono mnie "na padlinę" - jak to nazwały moje koleżanki. Już po dwóch dniach okazało się, jak celne jest to określenie – wspomina nasza rozmówczyni. – Wyciągało się mięso z chłodni i zaczynała się organoleptyczna kontrola – wspomina.
– Kierowniczka zmiany zarządzała: Jeśli dany kawałek mięsa zmieniał swoją barwę na zielonkawy, robiono roztwór z ACE (płynu wybielającego – red.), jakiegoś dodatku, którego nie znałam i łyżki octu. Potem w tej miksturze dokładnie myto delikwenta, dzięki temu mięsko odzyskiwało swój naturalny kolor – dodaje.
W miejscu pracy pani Małgorzaty pracował również niesławny pan Waldek*. Prawdziwy czarnoksiężnik przemysłu masarskiego. Z mięsa, któremu nie pomagały już nawet detergenty, piekł pasztet. Do niego zanoszono również kurczaki, które same zaczynały chodzić czy żeberka. Waldek przyrządzał z nich gorące potrawy. Wszystko dla klientów.
– Czara się dla mnie przelała, kiedy przed świętami przyszła partia świeżego mięsa i kierowniczka nakazała Waldkowi umyć maszynę i piec – mówi pani Małgorzata. – Ze świeżego mięsa upiec mięsiwo i pasztety dla pracowników, a ludziom nadal wciskać padlinę. Wyszłam jak stałam, bez świadectwa pracy i wymówienia – dodaje nasza rozmówczyni.
I jak tu nie rzucać mięsem? Po zgłoszeniu sprawy do Sanepidu, pani Małgorzata była dręczona telefonami z pogróżkami. Sklep zamknięto.
– Minęło wiele lat, z czasem moja awersja do konsumpcji wędlin i mięsa po trochu mijała, ale do dziś wybieram sprawdzone źródła, bo widzę, że niewiele się zmieniło. Może zmieniły się detergenty i chemia, ale nadal trucie ludzi nie wyszło z mody – zamyka rozmowę.