To już moje drugie podejście do Panamery w wersji Sport Turismo, czyli najnowszego modelu w gamie Porsche. I choć minęło zaledwie kilka miesięcy, parę spraw mnie zupełnie zaskoczyło. Panamera Sport Turismo okazała się być też autem dla bardzo statecznych ludzi. O ile oczywiście ją w taki sposób skonfigurujecie.
Na początek szybkie przypomnienie dla tych wszystkich, którzy nie czytali: na początku roku dostałem na kilka dni w swoje łapska Panamerę Sport Turismo w najmocniejszej wersji Turbo. 550 koni mechanicznych, absurdalny moment obrotowy i... ostatnie tak duże opady śniegu w zimie 2017/2018.
Tamto auto było w kwestii osiągów potworem, nie mam co do tego wątpliwości. Teraz otrzymałem do testów słabszą wersję 4S. Słabszą nie znaczy słabą, bo i te 440 koni mechanicznych to aż nadto. I mam kilka spostrzeżeń.
Porsche nie musi wyglądać jak auto dla technokraty
Karbon, aluminium, czarne lub białe skóry, do tego najlepiej wszystko pokryte tym brudzącym się od samego patrzenia tworzywem w kolorze piano black.
Tak wielu z nas wyobraża sobie swoje wymarzone Porsche. Ma prowokować do łamania przepisów już od pierwszego momentu za kierownicą. Taka była też wspomniana wyżej wersja Turbo. Ale ten model pokazał mi, że może być zupełnie inaczej.
Już sam ciemnowiśniowy kolor tego egzemplarza to raczej wybór dla statecznego pana. O, na przykład takiego chirurga plastycznego po sześćdziesiątce. Ale jeszcze więcej niespodzianek znajdziecie w środku.
Zamiast czerni i bieli - beżowa, skórzana tapicerka. Taka zupełnie w starym stylu. Zamiast czarnych plastików - wykończenie w połyskującym, bardzo gładkim drewnie. Trochę jak w Mercedesie klasy S. I to nie tylko elementy deski rozdzielczej - pokryta drewnem jest częściowo nawet KIEROWNICA. W Porsche. Rozumiecie?
Oczywiście to żadna wada, a po prostu rzeczywistość bardzo daleka od przeciętnego wyobrażenia o marce. Także mojego. A jednak jest po prostu luksusowo, komfortowo, a jednocześnie ze smakiem. Bo cała reszta pozostała "po staremu" - czyli z "tradycyjnym" choćby wielkim ekranem i cyfrowymi zegarami poza obrotomierzem.
I mówimy tutaj o naprawdę poważnym luksusie. Wnętrze w tym egzemplarzu wykończono bowiem drewnem Paldao, prosto z Porsche Exclusive Manufaktur. Taki gatunek rośnie tylko w południowo-wschodniej Azji. Na bogato.
To auto ekonomią zawstydza dwukrotnie słabsze samochody
Tak, Panamera Sport Turismo w wersji 4S okazała się być bardzo ekonomiczna. Ale to tak ekonomiczna, że z Warszawy wybrałem się nią... do Wilna i z powrotem.
Do granicy jechałem dość przepisowo, ale zdecydowanie, po Litwie jeździłem wręcz wzorowo (mają drakońskie mandaty, a ja na swoje prywatne Porsche jeszcze nie zarobiłem, więc wiecie...), a w drodze powrotnej do Warszawy podróż była bardzo szarpana i musiałem bardzo często wyprzedzać.
Efekt? Mniej niż 11 litrów na sto kilometrów. W zasadzie bliżej "dychy". W 440-konnym aucie, a jeździłem też trasami szybkiego ruchu. To wynik, który trochę nie mieści się w logice zwykłego śmiertelnika. Razem z opcjonalnym 90-litrowym bakiem otrzymujemy więc prawdziwy krążownik szos, który na stacje benzynowe zjeżdża tylko wtedy, kiedy potrzebę czuje... kierowca.
To wszystko jest możliwe dzięki genialnej, ośmiobiegowej skrzyni biegów (PDK nie jest nawet w ofercie, ale i tak byłoby zbędne). Panamera do płynnej jazdy potrzebuje ledwie ponad tysiąc obrotów. Jechanie na czwartym biegu z prędkością 30 km/h w korku to tutaj norma. W trasie też silnika właściwie nie słychać.
Ale to jednak ciągle Porsche
Oczywiście dopóki nie wdepniecie odważniej pedału gazu, najlepiej w trybie Sport Plus. Wtedy Panamera Sport Turismo przypomni wam dobitnie o swoim rodowodzie. I zdecydowanie szybciej wypali paliwo, ale chyba nikt nie jest tym zdziwiony.
Szczerze jeśli kogoś nie stać na absurdalnie drogą wersję Turbo, to... wiele nie straci. Panamera 4S Sport Turismo w każdej chwili jest gotowa do transformacji z krążownika szos w rasowego sportowca. Tutaj też głęboko pod maską czai się demon gotowy do wybudzenia prawą nogą. Z pakietem Sport Chrono samochód przyspiesza do setki w 4,2 sekundy. Szybciej niż wiele podstawowych 911-ek czy 718-ek.
Jednocześnie Panamera 4S Sport Turismo klei się drogi i to nie tylko na prostej. Z perspektywy kierowcy wręcz trudno uwierzyć, że to kombi. Pięciometrowe kombi. Dwutonowe kombi. Niby magicy ze Stuttgartu już dawno przyzwyczaili klientów do tej magii, ale... to jednak zaskakuje za każdym razem.
Dalej nawet pomimo znaczącej masy i wymiarów największą barierą w Panamerze Sport Turismo jest sam kierowca. Czyli jak w każdym "prawdziwym sportowym" Porsche. Jestem święcie przekonany, że tylko garstka klientów doprowadzi ten samochód do jego prawdziwych limitów. Wyprowadzi go z letargu.
Cała reszta będzie się świetnie bawić pokonując zakręty w trasie z dużą prędkością. Zapewne bez świadomości, ze można dwa razy szybciej. To tak dobre auto.
I to w zasadzie pewien symbol, że dopiero w tym momencie tekstu mówię coś o tym, jak to auto jeździ. Ale dzieje się tak z dwóch przyczyn: nie do końca o osiągi w tym aucie chodzi, nawet jeśli są z najwyższej półce. A po drugie samochód jeździ tak dobrze jak wersja Turbo, o której już opowiadaliśmy.
Jest taniej, ale nie tanio
Chyba największa różnica między testowaną wersją 4S a poprzednią Turbo. 4S jest znacznie, znacznie tańsza. Bazowo kosztuje 558,5 tys. zł, co w zasadzie i tak brzmi abstrakcyjnie, ale na pewno wiele osób będzie chciało zaoszczędzić, bo przecież Turbo kosztuje prawie 220 tys. więcej. Bazowo również.
Jednak jak to w Porsche, wszystko rozbija się o dodatki. O, choćby wspomniane drewno Paldao. Wykończenie wnętrza nim to dodatkowe 10,3 tys. zł, ale oddzielnie płaci się jeszcze za... kierownicę oraz podświetlane nakładki progów. Odpowiednio 3,6 tys. zł i 6,7 tys. zł. Razem mamy więc ponad 20 tys. zł za kilka elementów z połyskliwego drewna.
I tak dalej, a przecież pakiet Sport Chrono to kolejna "dyszka". Cena rośnie wręcz geometrycznie. Oczywiście każdy z tych dodatków jest wart każdej złotówki. Tylko najpierw trzeba je skądś wytrzasnąć.