Mózg młodej polskiej lewicy? Następca Adama Michnika? Nawiedzony „wykształciuch”? Król lewaków? Szefowi Krytyki Politycznej media – od prawda do lewa – przyprawiły niejedną gębę. My sprawdzamy, co kryje się pod medialnym pudrem. I pytamy Sierakowskiego o to, jak wygląda jego Nowy Wspaniały Świat.
Jeżeli mówimy o środowisku Krytyki Politycznej, to na pewno nie jest ono homogeniczne. Jakie podziały w obrębie tego środowiska widzisz?
Nie da się stworzyć środowiska na jedności przekonań. To, co łączy ludzi, to postawy, typ zaangażowania, emocje. Dopiero w środowisku, w dyskusjach i we wspólnym działaniu wytwarza się „linia”, krystalizuje się mniej więcej wspólny światopogląd, choć nie bez rozmaitych różnic. Siłą rzeczy największy podział w środowisku „Krytyki Politycznej” dotyczy nie tyle poglądów, co bezpośredniej odpowiedzialności za instytucje, którą mają osoby pracujące w Stowarzyszeniu Brzozowskiego i większość pozostałych także zaangażowanych w nasze działania, ale nie pracujących w Stowarzyszeniu. Kilkadziesiąt osób pracujących w „centrali” (właśnie przeprowadzającej się na Foksal 16) plus ludzie zatrudnieni w świetlicach muszą najpierw myśleć o bieżącym funkcjonowaniu organizacji, a później o innych sprawach. Idee nie żyją bez instytucji i cała sztuka polega na tym, jak wypracować równowagę między jednym i drugim. I jak stworzyć przekładalność perspektyw między ludźmi, którzy znajdują się w bardzo różnej sytuacji w tym samym środowisku, ze względu na rodzaj obowiązków, geografię, doświadczenie, wiek, zainteresowania.
Jak się trafia do „Krytyki”?
Właściwie „z ulicy” i „po charakterze”. Nie ma żadnych zapisów ani legitymacji. Ponieważ w środku staramy się wytwarzać bardzo silne więzi, to pilnujemy, żeby się nie zamknąć. Dużym zaufaniem obdarzamy każdego, kto do nas trafia i dajemy od razu jakąś poważną robotę. Rdzeń środowiska stworzyły trzy grupy osób. „Etosowcy” interesujący się najnowszą historią Polski, przede wszystkim opozycją demokratyczną w PRL; „akademicy” obcykani we współczesnej humanistyce i „pozarządowcy” z doświadczeniem w trzecim sektorze. Dziś to chyba już anachroniczne rozróżnienie, bo z czasem dołączyło do nas wielu artystów, kulturoznawców, bardzo istotny wpływ mają na nas feministki i feminiści, ale nie brakuje jeszcze innych osób.
Jak skoordynować współpracę tak wielu ludzi, żeby przekaz, który wychodzi z organizacji, był w miarę jednorodny?
Skoordynować współpracę – to jest wykonalne, choć niełatwe. Wytworzyć jednorodny przekaz – niewykonalne, choć nie jest też tak, żeby wydobywał się z nas po prostu chaos. Inny odbiór „Krytyki” będzie miał ktoś, kto mieszka na przykład w Gnieźnie i przychodzi na organizowane przez nas wydarzenia kulturalne, niż ktoś, kto zna nas głównie poprzez książki, które wydajemy. Jeszcze inaczej może patrzeć na KP osoba znająca nas głównie z publicystyki i ten, kto zna nas poprzez kawiarnię w „Nowym Wspaniałym Świecie”. Wiele sfer zaangażowania pod wspólnym szyldem to ryzyko, że dla każdego jesteśmy czymś innym i łatwo nas zredukować tylko do wydawnictwa albo kawiarni, albo samych działań w Warszawie.
Jaki jest wasz etos?
Próbujemy w zastanych realiach nawiązać do starej tradycji zaangażowania inteligenckiego, charakterystycznej dla Europy Środkowo-Wschodniej. Dlatego przyjęliśmy takie formy działania jak pismo, środowisko, wydawnictwo, akcje społeczne. I staramy się działać nie tylko w Warszawie, ale w wielu innych miastach, a także za granicą, przede wszystkim na wschodzie. Współpracujemy z Ukraińcami, z Rosjanami w ramach tej samej organizacji.
Jak, w kontekście tego etosu, postrzegasz lewicę?
Wcale nie mam nabożnego stosunku do słowa „lewica”. To słowo może oznaczać tak wiele różnych rzeczy, szczególnie w obecnej Polsce, że często prowadzi do nieporozumień. „Lewica” to tylko skrót myślowy. Prawicowość oznacza, najkrócej mówiąc, większe zaufanie do tradycji i tradycyjnych instytucji, takich jak Kościół, rodzina czy religia i ograniczone zaufanie do samodzielności człowieka. Lewicowość to wiara w możliwość upodmiotowienia człowieka wobec wymienionych instytucji, a także wszystkich innych, które potrafią go zniewolić (jak państwo, Kościół czy wolny rynek). Za jednym i drugim stanowiskiem stoją racje i nie ma żadnego ostatecznego dowodu, po której stronie należy stanąć. Uzasadnieniem dla dokonanego wyboru może być tylko działanie i to jakie owoce przynosi.
Chyba nie ma człowieka, który pragnie, żeby go uprzedmiotowić?
Istnieją światopoglądy, według których są wartości wyższe niż podmiotowość człowieka, religijne na przykład.
Chrześcijanin zapewne powie tobie, że człowiek dla niego jest najważniejszy.
Dla chrześcijanina najważniejszy jest Jezus.
Polityczni ideowcy, jak ty, mają w sobie coś z dogmatyków wiary. Uważają, że „wiedzą lepiej”.
Istnieje takie zagrożenie, wiem o tym. Prawdziwy dogmatyzm po doświadczeniach XX wieku jest w kulturze zachodniej raczej rzadkim zjawiskiem. Natomiast każdego ideowca można oskarżyć o protekcjonalizm. Ale zagrożeniem jest także powszechna obojętność lub eskapizm. Jeśli chodzi o samą politykę, to od zawsze polegała na tym, że ktoś wychodził do ludzi i mówił, że powinno być tak, a nie inaczej. Starał się przekonać ludzi do swoich racji. Ilu przekonasz, taka jest twoja polityczna siła. Postpolityczność polega na tym, że ta relacja się odwróciła. Dzisiaj za skutecznego polityka uchodzi ten, kto – korzystając z rozmaitych sztuczek marketingowych – lepiej wyczuje, czego chcą ludzie.
Celem nadrzędnym jest władza, to jasne.
Jeśli celem jedynym, to w najlepszym razie prowadzi to do dryfu cywilizacyjnego, który obserwujemy dziś na Zachodzie. Przy czym samo narzekanie na kryzys polityki nie ma wiele sensu, bo kryzys polityki ma swoje źródła w sferze społecznej. Najogólniej mówiąc - w instrumentalizacji więzi społecznych. To, czym się zajmujemy jest próbą zrozumienia tego zjawiska i przeciwstawienia się mu.
Z zewnątrz jesteście postrzegani jako hermetyczne towarzystwo. Niektórzy by powiedzieli – wzajemnej adoracji.
Ostatnio redaktor Machała napisał polemikę z tekstem dwóch autorek, które angażują się w działania Krytyki wrocławskiej. Zapytał mnie, czy znam je osobiście. Nie byłem pewien. Nie jesteśmy więc chyba aż tak hermetyczni, choć lojalnie wystąpiłem w ich w obronie, bo tekst Tomka Machały niepotrzebnie koncentrował się na ich atrybutach osobistych, zamiast na – nomen omen – samym temacie ich artykułu. W każdym razie, zbyt często widzimy tłumy na wydarzeniach, które organizujemy, żebyśmy mieli czuć się samotni i wyalienowani. Jak możesz tworzyć zamknięte intelektualne środowisko, a równocześnie działać w takich miejscach, jak Kalisz czy Cieszyn?
O tym się mówi mało. Trąbi się za to o debatach z udziałem czołowych intelektualistów.
Nasze działania lokalne dość często opisywane są przez prasę lokalną, a zdarza się, że i duże medium zrobi materiał na ten temat. Czołowych intelektualistów z zagranicy też staramy się nie zapraszać tylko do Warszawy, ale zazwyczaj wozimy w kilka miejsc w Polsce. Wizyta Slavoja Żiżka czy znanego pisarza lub reżysera jest na pewno bardziej efektowna z punktu widzenia dziennikarzy niż codzienne działania świetlic lub klubów.
Czyli dziennikarze są winni? Z powodu ich lenistwa nie mówi się o ważnych sprawach?
To jest inna sprawa, że media nie są w stanie zarabiać już na niczym poważnym i staczają się w rozrywkę, tak zwany „lifestyle”.
Krytyka Polityczna pracuje nad własnym dziennikiem.
Od kilku miesięcy przygotowujemy projekt dziennika internetowego na bazie naszej dotychczasowej witryny, choć z zupełnie nową technologią i layoutem. Będziemy publikować treści, których coraz mniej jest w mediach masowych. Będzie wszystko to, co się nie opłaca: dużo długich tekstów, długich rozmów, dużo tłumaczeń [śmiech].
A planowane wyniki? O jakiej liczbie odbiorców marzysz?
Nie liczymy na masowe czytelnictwo. Zdobyliśmy na dziennik (a także na jeszcze jedną instytucję, o której poinformujemy we wrześniu) spory kilkuletni grant za granicą, więc nie musimy walczyć na siłę o reklamy lub klikalność. Zresztą prawie 90% budżetu organizacji pochodzi z zagranicznych środków lub przychodów wydawnictwa. Dzięki temu możemy pozwolić sobie na niezależność, prowadzić w Polsce tyle instytucji, wydawać tyle książek, robić tyle rozmaitych przedsięwzięć i oczywiście płacić podatki. Zawistne teksty prawicowej prasy, że żyjemy z ministerialnych grantów lub pieniędzy polskiego podatnika, uspokajają nas, że konkurencja śpi.
Pojęcia „lifestyle” użyłeś przed chwilą z ironią w głosie. Istnieje – twoim zdaniem – coś takiego, jak lewicowy styl życia?
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, to raczej: dużo roboty, mało gadania. Duża organizacja jest wyzwaniem, bo pojawia się coraz bardziej skomplikowany podział pracy, specjalizacja, profesjonalizacja, biurokracja, a za tym ryzyko alienacji i stopniowego zaniku tego wszystkiego, co „ciepłe” w środowisku. Żeby zachować sensowne proporcje, wymyślamy rozmaite sposoby nadążania „ciepłego” za „zimnym”.
W korporacjach są wyjazdy integracyjne. A u was?
Wyjeżdżamy co roku na zjazd koordynatorów klubów i warszawskiej centrali, są też mniejsze zjazdy. Co dwa tygodnie spotykamy się całą „centralą” poza siedzibą organizacji i gadamy o jakiejś książce przy piwie. Mamy oczywiście codzienne kolegia i kolegia działów.
Czy jest jakiś ideologiczny sprawdzian dla potencjalnego kandydata na członka Krytyki Politycznej?
Nie ma, oczywiście. Natomiast zdarza nam się na kolegiach wypytać „nowych”, żeby spojrzeć na organizację „z zewnątrz”. Prosimy, żeby powiedzieli, co by poprawili w naszym działaniu, a co uważają za nasze atuty, jak do nas trafili, itd. Ideologicznych sprawdzianów nie przeprowadzamy. Wiadomo jednak, że żaden fanatyczny prawicowiec raczej do nas nie przyjdzie.
A gdyby przyszedł?
To byśmy upuścili mu krew na macę!
Sam wybierasz te książki na wasze spotkania, o których wspomniałeś?
Nie, wybieramy razem. Staramy się przede wszystkim, żeby wszyscy w tym uczestniczyli, niezależnie od tego, czym się zajmują w organizacji, czy pracują w którejś z naszych redakcji, w administracji czy w dziale projektów lub dystrybucji. To jest oczywiście próba ocalenia wspólnoty, która łatwo może przekształcić się w zwykłe miejsce pracy, jeśli ulegniemy inercji codziennych obowiązków.
To jakaś mitologia. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Mam takie wrażenie, że to, co nam się udało i z czego się bardzo cieszymy, to życie na własnych warunkach. Udało nam się wybić taki korytarz w zastanej rzeczywistości i poszerzać go. Nie zarabiamy dużo, zarabiamy mniej więcej podobnie w całej organizacji, nie potrzebujemy zbyt wielu przedmiotów do szczęścia. Jesteśmy sami sobie pracodawcami i pracobiorcami. I dajemy radę.