Lubię Roberta Biedronia i szczerze mu kibicuję. To znaczy kibicowałem, bo dzieje się coś niepokojącego. Z człowieka lubianego przez wszystkich, powoli zamienia się w zmanierowanego polityka, który myśli, że jest rozgrywającym. Idealnie pokazało to zawirowanie z jego rzekomą nową partią. Panie Robercie, pycha kroczy przed upadkiem.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Biedronia miałem okazję poznać osobiście, gdy udzielał wywiadu w naszej redakcji. Wrażenie zupełnie inne niż to, do którego przyzwyczaili nas politycy z Wiejskiej. Przyjechał facet z wielkiej polityki, a tu zero dystansu, szczery uśmiech, pełen luz. Wydawał się jak ryba w wodzie w tej niebywałej, spontanicznej popularności.
Zrozumiałem wtedy, dlaczego jest ulubieńcem mediów. Przyznam, że złapałem się nawet na myśli, że tak miłego człowieka po ludzku trudno byłoby ludziom skrytykować. Przez krótką chwilę pomyślałem wtedy: tak, ten facet zrobi karierę w polityce, może nawet kiedyś zostanie prezydentem.
Media obiegały informacje jak wspaniale zarządza budżetem Słupska, przeciwstawiano to zadłużonym po uszy samorządom. Ależ Biedroń zaczarował kasę Słupska. Odziedziczył dziurę budżetową, a teraz... ma 28 mln nadwyżki – pisał mój redakcyjny kolega, Tomek Molga.
No nic, tylko stać i bić brawo. Dziś Słupsk, jutro Polska. Pracą u podstaw zdobędzie zaufanie zwykłych ludzi, a potem wjedzie na białym koniu – miało zapewne nadzieję wielu w odmętach smutnego pisowskiego państwa.
Ale potem coś pękło w tym idealnym wizerunku. Coś poszło nie tak. Czy odleciał? Długo nie chciałem w to wierzyć. Ale do rzeczy.
Marzec 2017, rozmowa z "Dziennikiem Bałtyckim". Biedroń mówi: zamierzam kandydować na prezydenta Słupska i kontynuować dobrą politykę odpartyjnienia i odpolitycznienia. Dodaje dla pewności, że już wcześniej to deklarował, a teraz podtrzymuje.
Styczeń 2018, rozmowa z Moniką Olejnik w "Kropce nad i". Mówi: Tak, jestem gotów na to, żeby wrócić do polityki ogólnopolskiej i to prawdopodobnie zrobię.
Zastanawiam się, czy się nie przesłyszałem, ale nie. Powiedział tak. Zdumiewające. I niewiarygodne, bo na tym nie koniec.
Marzec 2018, rozmowa z Agnieszką Michajłow z Radia Gdańsk. Biedroń ucina spekulacje o tym, że będzie kandydował na prezydenta stolicy i ponownie zapowiada, że będzie starał się o kolejną kadencję w Słupsku. Yyyyyy, ale jak to? To polityka ogólnopolska czy lokalna? Nie można być tu i tu.
Serio? Półtora roku i TRZY sprzeczne deklaracje z ust faceta, któremu media i wyborcy jedli z ręki? A to bardzo rzadkie, dziennikarze polityków na ogół krytykują, bo władzy patrzy się na ręce. Tyle wystarczy do tezy, że Biedroń po prostu się pogubił.
Jak mają się czuć jego wyborcy w Słupsku, którzy wiązali z nim tak wielkie nadzieje? Oszukał ich czy nie? A wszystkich w skali ogólnopolskiej? A może tylko krowa nie zmienia zdania – to by powiedział? Nie wiem, bo czytam, że dziś Biedroń nie odbiera telefonów od dziennikarzy po tym, jak poważny dziennik rzucił wieczorem hot newsa o jego nowej partii.
Spróbowałem, tak, to prawda, asystentka rzeczywiście nie odbiera, a także nie odpowiada na nasze maile. A od newsa niebawem minie doba. To jak to w końcu jest, Biedroń czuje te media czy nie? Bo bez nich nie wygra, to ma jak w banku.
Zamiast tego woli podgrzewać atmosferę wokół własnej osoby, pisząc filozoficzne posty w tonie sfinksa. "Plotka rośnie, rozchodząc się. Kocham Słupsk, podobnie jak Polskę" – czaruje, nawiązując do domniemanej nazwy swojego projektu. "Sezon ogórkowy" – znów półsłówkami odpowiada "Super Expressowi". Dziennikarz odbiera więc hot newsa "Wyborczej" jako plotkę. Urocze.
A tymczasem... asystent informuje, że Biedroń... decyzję podejmie w ciągu kilku, najpóźniej kilkunastu tygodni. To znaczy, sezon ogórkowy czy nie? Sezon ogórkowy i dlatego są plotki czy sezon ogórkowy i dlatego nie będzie odpowiadał. Nie róbmy żartów, przecież zna swoją decyzję od wielu miesięcy.
Świadczą o tym jego liczne wypowiedzi z pozycji rozgrywającego polskiej polityki przy braku jakiegokolwiek liczącego się politycznego zaplecza. Czyli trochę boso, ale w ostrogach.
Bo jak traktować wywiad dla "Die Welt" z lipca. Dokłada w nim PiS-owi, ale nie tylko, mówiąc, że Platforma Obywatelska Donalda Tuska jest niewiarygodna. Jak to? To nie trzeba się zjednoczyć przy dobijającej hegemonii PiS-u, a przynajmniej chociaż zamilknąć? Ale nie, po co. Może myśli, że jak ma w jednym sondażu 19 proc., to już może wszystkich ustawiać? Uspokajam, Kuroń miał znacznie więcej, ale gdy wystartował w wyborach, był bez szans.
A w RMF FM idzie dalej, bo mówi już o sobie w... trzeciej osobie. Cytuję: "PiS i PO boją się, iż Biedroń pójdzie w Polskę i jak się wkurzy, to założy coś, co ich zmiecie ze sceny politycznej". Koniec cytatu. Zmiecie ze sceny politycznej, zmiecie ze sceny politycznej, powtarzam jak zahipnotyzowany.
Serio? Dwie wielkie machiny partyjne, które dzielą Polskę niczym łup od kilkunastu lat? Platforma mówi wprost, że brakuje mu pokory. Ten, który ma tak łatwy i naturalny kontakt z ludźmi, tak beztrosko szuka sobie wrogów.
A dziś mamy newsa "Gazety Wyborczej", za którym idą doniesienia Wirtualnej Polski. Że Biedroniowi doradza ponoć Jakub Bierzyński, czyli człowiek, który pomagał wizerunkowo Nowoczesnej. I który być może ma głód odegrania znaczącej roli.
Robercie Biedroniu, proszę, nie idź tą drogą. Pycha kroczy przed upadkiem. Jeszcze nie wszystko stracone.
AKTUALIZACJA
Robert Biedroń na wtorkowej konferencji prasowej zdementował doniesienia "Gazety Wyborczej" o tym, że zakłada projekt polityczny "Kocham Polskę". Jak jednak zaznaczył, nie oznacza to, że podjął już decyzję ws. swojej politycznej przyszłości. Wciąż nie wiadomo, czy będzie kandydował na prezydenta Słupska, czy też powróci do ogólnopolskiej polityki.