
Tytułowi bohaterowie filmu ukazani są jako banda wyrzutków - taka "Parszywa dwunastka". Są aroganccy, honorowi, nie wylewają za kołnierz (nawet w przededniu bitwy), ale jak potrzeba wygrać wojnę to pierwsi wejdą w kamasze. Krótko mówiąc: do bitki i do wypitki.
"303. Bitwa o Anglię" jest zresztą pełna niedomówień i skrótów myślowych. Skaczemy po scenach i gubimy się w wątkach. Brak tu przejrzystego scenariusza i fabuły, bo materiał źródłowy w postaci książki trzeba jednak czymś wypełnić i połączyć w jedną całość.
Aktorom wcielającym się w pilotów Dywizjonu brakuje ikry. Marcin Dorociński pojawia się jako legendarny Witold Urbanowicz, o którym wszyscy mówią, ale potem gdzieś niknie w nieuporządkowanym natłoku scen. Z kolei po synu Mela Gibsona, Milo, widać, że wychował się na filmach taty. Jego przemówienie z początku filmu przywodzi na myśl "Bravehearta".
Po technicznych majstersztykach jak "Dunkierka" Christophera Nolana czy patetycznych widowiskach w stylu "Szeregowca Ryana" czy "Przełęczy ocalonych" widz ma spore oczekiwania - zwłaszcza, że tak świetna i epicka historia jest podana na tacy.
Obserwuj nas na Instagramie. Codziennie nowe Instastory! Czytaj więcej