Prezydent Andrzej Duda wygłosił w kościele św. Brygidy mocne, polityczne przemówienie. Według głowy państwa w Sądzie Najwyższym są ludzie, którzy uczestniczyli w komunistycznym systemie represji. Gdy Lech Wałęsa dowiedział się, że Andrzej Duda będzie przemawiać, wyszedł z kościoła.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
Andrzej Duda podczas przemówienia żywo gestykulował. Widać było, że jest rozemocjonowany. Przypomniał o dziejowej roli "Solidarności" w obaleniu komunizmu, nie uciekł też jednak od oceny wydarzeń politycznych z najnowszej historii Polski po 1989 r. Zwrócił uwagę, że podczas solidarnościowej rewolucji nie strzelano na ulicach do ludzi jak w Gdańsku i Gdyni w 1970 r.
Dodał jednak, że płacimy za to cenę. – Tą ceną są także choroby, które bez przerwy, choć w coraz mniejszym stopniu, drążą nasze państwo od tamtego czasu. Bo jakże nie nazwać chorobą, że w Sądzie Najwyższym wciąż orzekają sędziowie, którzy skazywali ludzi niepodległościowego podziemia w czasie stanu wojennego? – pytał w emocjonalnym wystąpieniu.
Jak wyraził się Andrzej Duda, żaden ze zbrodniarzy w zasadzie nie odpowiedział za swoje czyny. Pytał, gdzie byli przeciwnicy obecnej władzy, gdy likwidowano Stocznię Gdańską. Prezydent dostał oklaski za przemówienie. Zdaniem Barbary Labudy, która skomentowała je w TVN24, brawa po takim przemówieniu były szokujące.
Gdy tylko Lech Wałęsa usłyszał, że przemawiać będzie Andrzej Duda, wyszedł z kościoła św. Brygidy. Jak podaje Polsat News, nie powrócił już do kościoła po tym, jak prezydent skończył przemówienie.
Wcześniej pod bramą Stoczni Gdańskiej doszło do skandalicznego incydentu. Ściągnięto z niej plakat przedstawiający Lecha Wałęsę. Składaniu kwiatów przez Mateusza Morawieckiego i Andrzeja Dudę towarzyszyły też okrzyki i gwizdy.