Nie mam potrzeby bycia na politycznym świeczniku i brylowania na salonach. To zresztą nigdy nie było moją domeną. Wolę mieć realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość i robić to, co lubię – mówi #TYLKONATEMAT Sławomir Nitras. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych posłów PO wyjaśnia nam, dlaczego chce porzucić Sejm dla samorządu i pokazuje, jak zmienia się podejście wyborców do jego partii.
Ile spotkań z mieszkańcami Szczecina już za panem?
Trudno dokładnie powiedzieć. Na koniec ubiegłego tygodnia były 142 spotkania, ale od tego czasu ch bilans mocno się zmienił.
Jaki jest na nich klimat? Nie wierzę, że wszyscy wyborcy podchodzą z sympatią i pełnym zaufaniem.
Oczywiście, że nie. Jeśli jednak miałbym porównać obecny klimat polityczny na ulicach z tym, co działo się w 2015 roku, to zaszła ogromna zmiana. Wciąż dobrze pamiętam tamtą gęstą atmosferę wokół PO, a dziś jest zupełnie inaczej. Praktycznie nie spotykam się z jakimiś ostentacyjnymi atakami. Co najwyżej są takie incydenty, jak z tym nastolatkiem, o którym wspominałem ostatnio na Twitterze.
Jeżeli na moje spotkania na osiedlach przychodzi mniej więcej po 100 osób, to zwykle przypada na nie jedynie jedna osoba, która jakoś wyjątkowo głośno wyraża swoją dezaprobatę. Jednak i to nie są przypadki agresji. Nie takiej, jaką pamiętamy z kampanii wyborczych 2015 roku.
Naprawdę wiem, co mówię. Moja kampania w Szczecinie wygląda tak, że prawie codziennie robię po kilkanaście kilometrów ulicami miasta i rozmawiam z ludźmi. I to nie są tylko zorganizowane spotkania, czasami po prostu zagaduję mieszkańców, z którymi się mijamy. To nie są tylko moi zadeklarowani wyborcy.
Przyglądając się intensywności pańskiej kampanii, można odnieść wrażenie, że rzeczywiście zależy panu na tej prezydenturze Szczecina. Z drugiej strony polityczna logika nie pozwala wierzyć, że 45-latek z bardzo mocnym przy Wiejskiej nazwiskiem na co najmniej 5 lat dobrowolnie chce wyautować się z tzw. prawdziwej polityki.
A ja na to nie patrzę w takich kategoriach. Uważam, że zostanie prezydentem miasta to kwintesencja zawodu, w który poszedłem wiele lat temu. Sejm to miejsce, które daje pewne możliwości, ale koniec końców, na osiedlu mogę tylko powiedzieć szczecinianom, że będą podejmował jakieś interwencje poselskie, czy postaram się wpłynąć na zmianę prawa.
Jako postać z polityki centralnej, mogę tylko interweniować i wnioskować do osób odpowiedzialnych w mieście za zieleń, politykę społeczną, inwestycje drogowe, czy edukację. Jako prezydent Szczecina zdobędę natomiast realną siłę sprawczą w tych kwestiach. Zamiast apelować w imieniu wyborców, będę mógł podjąć odpowiednie decyzje, które poprawią jakość ich życia. I to jest kwintesencja polityki!
Nie mam potrzeby bycia na politycznym świeczniku i brylowania na salonach. To zresztą nigdy nie było moją domeną. Wolę mieć realny wpływ na otaczającą nas rzeczywistość i robić to, co lubię.
Załóżmy, że rzeczywiście pan wygra. Czy prezydent Nitras nie będzie wielkim obciążeniem dla Szczecina? Zapewne będzie pan – cytując Jarosława Kaczyńskiego – "warczał na rząd". A wtedy kara dotknie już nie tylko pańską rodzinę, ale ponad 400 tys. szczecinian.
Te słowa szantażu z ust Jarosława Kaczyńskiego nigdy nie powinny paść. Żaden rząd, premier, nadpremier, czy inny prezes, nie mają prawa tak mówić. Władza centralna musi kierować się tylko i wyłącznie prawem, a nie sympatiami i antypatiami do poszczególnych samorządowców. Warto przypomnieć, że słowo "minister" wywodzi się od łacińskiego pojęcia "sługi".
To, o czym mówił Jarosław Kaczyński, nie jest jednak zapowiedzią problemów Szczecina, a prostym sposobem na kłopoty PiS-owskiej władzy. Ludzie widzą przecież, że po tym, gdy Kaczyński powiedział o samorządowcach "warczących na rząd", to kandydaci jego partii zaczęli opowiadać, że będą dobrze żyli z rządem. Przecież nie to jest celem samorządu!
A poza tym, jeżeli zostanę prezydentem Szczecina, będę nim dłużej niż prezes Kaczyński będzie rządził Polską...
Wiem, że wierzycie w Koalicji Obywatelskiej w same sukcesy w tym startującym maratonie wyborczym, ale co, jeśli w roli prezydenta Szczecina jednak będzie musiał pan współpracować z władzą centralną z PiS?
Przede wszystkim będę współpracował z mieszkańcami, ale to oczywiste, że też będę partnerem dla każdego rządu. Choćby dlatego, że nie postrzegam ludzi tylko przez pryzmat ich legitymacji partyjnych. Partnerstwo nie oznacza jednak, iż samorząd powinien stać przed rządem na baczność.
Ja się nie zajmuję Piotrem Krzystkiem. Trudno znaleźć moje wypowiedzi, które dotyczyłyby osobiście aktualnego prezydenta Szczecina. Zajmuję się jedynie miastem i jego problemami. Siłą rzeczy muszę więc zwracać uwagę na politykę Krzystka. To nie są jednak kwestie osobiste. Mówię o problemach i pomysłach na ich rozwiązanie, a nie o personaliach.
Skoro rządy Krzystka w Szczecinie były złe, to chyba w PO ponosicie za to pewną odpowiedzialność? Wszakże bez waszego poparcia nie miałby on wielkich szans na sukces w 2006 roku, gdy wywalczył pierwszą kadencję.
Nie miały wówczas żadnych szans bez poparcia PO. Co więcej, w 2006 roku to był moja osobista decyzja, by w Szczecinie postawić na niego. Jednak nie możemy odpowiadać w Platformie za to, co Piotr Krzystek robi w 2018 roku. Minęło wiele lat, a ludzie się zmieniają.
W 2010 roku Krzystek doszedł do wniosku, że nie po drodze mu z PO i zaczął współpracować z PiS. Co zapewne ma wpływ na jego sposób widzenia miasta i priorytety. Ja mu nie odbieram dobrej wolni, po prostu w wielu sprawach się dziś różnimy.
Póki co jest pan jeszcze graczem w polityce centralnej. Wkrótce wraca Sejm, czy po wakacjach będzie pan ostrożniejszy, by uniknąć kolejnych kar od marszałków?
Z tymi karami jest tak, jak z dziurami na szczecińskich ulicach - trudno ich uniknąć... Mam takie poczucie, że panowie Kuchciński i Terlecki urządzili sobie rodzaj polowania. Pod byle pretekstem karzą posłów opozycji, tylko po to, by nie wyjść z formy. Nie mogę więc być pewien, że uda mi się uniknąć kolejnych kar.
To nie zależy ode mnie, a od tego, jak zachowywać będą się Kuchciński i Terlecki. Pytanie, czy znowu będą ograniczali prawa opozycji. Jeśli tak, to ja się nadal nie dam tych praw pozbawiać. A przed szykanowaniem też się bronię. Przypominam, że złożyłem pozew do sądu w sprawie dotychczasowych kar.
Nie mogę pozwolić na to, by pozbawiono mnie podstawowych poselskich praw, bo one nie należą tylko do mnie. To przede wszystkim prawa wyborców, których reprezentuję w Sejmie.
W czasie moich szczecińskich spotkań bardzo często spotykam się z pytaniami na ten temat. Jednak dominującą nutą nie jest wówczas kwestia współczucia, że tracę pieniądze. Jasne, takie głosy też się pojawiają. Jednak dominują ci, którzy mówią: "mam nadzieję, że pan się nie da złamać" i oczekują, iż nie pozwolę na uciszenie moich wyborców.
Jednak jakieś narzędzia służące pohamowaniu politycznej retoryki są chyba potrzebne? Wszyscy widzieliśmy przecież, jak pod Grobem Nieznanego Żołnierza nienawiść przeszła z poziomu języka na konkretne czyny.
Oczywiście, że tak. Tylko trzeba te narzędzia stosować wobec tych, którzy tę retorykę nienawiści stosują. Ja tego nigdy nie czyniłem i ciągle apeluję, by agresję w polityce porzucić.
W kontekście tego, co stało się pod Grobem Nieznanego Żołnierza trzeba jednak wspomnieć o czymś jeszcze. Nie możemy bowiem na równi stawiać kogoś, kto na uroczystości państwowej krzyczy słowo "Konstytucja", z kimś, kto za to hasło bije.
A tak niestety uczynił szef MSWiA Joachim Brudziński. Trzeba sytuację postawić z głowy na nogi. I zacząć od stwierdzenia, że nikt nie ma prawa nikogo w Polsce bić, a ewentualne stosowanie przemocy jest zarezerwowane tylko w określonych prawem przypadkach dla funkcjonariuszy policji i służb.
Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę na osobiste dramaty aktualnie rządzących Polską. Bo przecież tak należy nazwać fakt, iż słowem, które najszybciej i najłatwiej wyprowadza ich z równowagi jest "Konstytucja". To dość symboliczne, że właśnie to słowo irytuje absolutnie wszystkich: od prezydenta, przez premiera i ministrów, po urzędniczkę od organizacji obchodów 100-lecia niepodległości Polski.
Dlatego w moim sercu słowo "Konstytucja" staje dziś w jednym szeregu z takimi pojęciami, jak "biało-czerwona", "Mazurek Dąbrowskiego", "Polska", czy "Rzeczpospolita". Dziś dokładam do nich "Konstytucja". Kiedyś bito Polaków za te pierwsze słowa, dziś biją za mówienie o Konstytucji.
Co do tego chyba nie ma najmniejszych wątpliwości? Obserwuję bacznie zachowanie ludzi PiS w tej kampanii samorządowej i widzę, że ich bardzo mało obchodzą społeczności lokalne. Nawet teraz obchodzi ich tylko zdanie prezesa Kaczyńskiego.
Na ich konwencji wyborczej charakterystyczne było, że nie pokazywali się w otoczeniu wyborców, tylko na tle swoich rodzin. Bo te wybory samorządowe zapewne traktują jako kolejny sposób na poprawę statusu materialnego "swoich"...
A co zatem z milionami, które wzięła PO? Na przykład tymi wydanymi przez podatników na poselskie loty, o których donosił ostatnio "Super Express". Te sumy też robią wrażenie...
Oczywiście widziałem to zestawienie. Rzeczywiście mowa w nim o pieniądzach, które robią wrażenie. Nie zdziwiło mnie jednak to, że w tym rankingu na czołowych miejscach byli politycy PO z Wrocławia i Szczecina, bo to miasta najbardziej oddalone od Warszawy.
Przecież Bartosz Arłukowicz jest szefem sejmowej komisji zdrowia, rzecznikiem Gabinetu Cieni i jednym z najczęstszych gości ogólnopolskich mediów. To sprawia, że w ciągu roku po prostu musi wykonać ok. 100 lotów z domu w Szczecinie do Warszawy. Inaczej nie byłby w stanie dobrze pracować.
Sumy wydane na loty robią wrażenie, ale takie są realia naszej pracy. Jasne, że wolelibyśmy z Arłukowiczem, żeby Sejm był bliżej naszych domów i nie trzeba było tam latać. Sejm jest jednak 650 km od Szczecina i zazwyczaj nie ma innego wyjścia niż dotrzeć tam samolotem. Bo podróż autem lub pociągiem w naszym przypadku oznacza utratę całego dnia.
Ja nie znalazłem się w tym zestawieniu, ale też często latam ze Szczecina do stolicy i widzę, że w tych samolotach są zazwyczaj ci sami ludzie. Tacy, którzy nie latają dla przyjemności. To nie tylko politycy, ale i lekarze, adwokaci, czy przedsiębiorcy. My już się z tych samolotów znamy niczym z zakładowego autobusu.
Gdyby Arłukowicz i inni z tego rankingu zostali przyłapani na wakacyjnych lotach za publiczne pieniądze, to należałoby mieć do nich pretensje. Jeśli jednak latają do pracy, to trudno ich za krytykować.