Szarmancki uśmiech, błysk w oku i zamaszysty krok. Szorstki wdzięk i to „coś” co rozpala kobiece serca. Filmowi amanci z dawnych lat to klasa i szyk. Wystarczy spojrzeć na Łapickiego, Olbrychskiego czy Cybulskiego, by zrozumieć na czym opierał się ich fenomen. Amant to przecież nie tylko twarz, to sposób bycia, o który trudno u popularnych aktorów współczesnych.
Andrzej Łapicki i Beata Tyszkiewicz spacerują plażą w Darłowie. Jest jesienny dzień. Oboje ubrani w długie płaszcze. Ona pyta niewinnie „Co pana tak cieszy?”. On odpowiada nonszalancko: „To, że jestem z panią”. Śmiała odpowiedź peszy młodą
dziewczynę, która wyznaje, że trochę się boi. On też czuje strach, ale jest pewny swojego uczucia. Głębokim głosem odpowiada jej: „Tak. Ja też się boję, ale obawiam się, że nic na to nie poradzimy”. Potem obejmuje ją i namiętnie całuję na wietrze, a w tle płyną statki. Scena ze filmu Jana Rybkowskiego „Naprawdę wczoraj” to jedna z wielu, w której popularny aktor odgrywa rolę amanta. Trochę niedostępnego, szorstkiego, ale też potrafiącego się zaangażować i zdobyć na czuły gest. Mimo że od premiery filmu minęło prawie 50 lat, to nadal robi mi się ciepło, kiedy widzę ten pocałunek.
Nic dziwnego. Andrzej Łapicki to amant kinowy w czystej postaci. – Łapicki miał wszystko to, co czyni mężczyznę pożądanym – tłumaczy mi doktor Justyna Jaworska, kulturoznawca z Instytutu Kultury Polskiej UW – Elegancki, z dobrymi manierami i z inteligencką, szlachecką urodą, która wbrew pozorom miała duże znaczenie w PRL-u. Łapicki świetnie nadawał się do ról kochanków, ale także książąt i arystokratów. Był amantem klasycznym, trochę nawet czasem zbyt ugrzecznionym. Dziś młodzi aktorzy nie stylizują się w ten sposób. Przynajmniej ja ich nie znam. Popularni są raczej tacy, którzy są silni, dobrze zbudowani, bardziej swojscy. Być może przyczyną jest fakt, że na młode kobiety nie działa już szlachecka uroda i dobre maniery, choć mam wrażenie, że rolę odgrywa też klasowość. Dziś nie czujemy przywiązania do grup społecznych. Nie robią więc na nas wrażenia inteligenci z arystokratycznym rysem, tylko zwykli chłopcy – wyjaśnia Jaworska.
Rzeczywiście przeglądając galerię najbardziej pożądanych współczesnych aktorów można dojść do takich wniosków. W czołówce znajdują się: Karolak, Szyc i Adamczyk. Z czego ten
ostatni może jest jeszcze jakimś cieniem amanta, ale dwóch pierwszych niewiele ma wspólnego z eleganckim, uroczym twardzielem. Czyżby piękni romantycy na zawsze już zniknęli z ekranów? – Pojęcie amanta w ostatnim czasie rzeczywiście się zdewaluowało – mówi mi Piotr Czerkawski, krytyk filmowy. – Dziś jest nim raczej ktoś, kto ma ładną buzię i potrafi pięknie uśmiechać się w reklamie proszku do prania, a nie osoba, która dba o własny styl i osobowość. Amant to tymczasem zdecydowanie ktoś więcej, niż "atrakcyjna twarz". To przede wszystkim osoba, która ma pełną świadomość swojego wizerunku i rozumie, że wygląd pozostaje dla niej tylko środkiem, a nie celem. Samo ciało nie wystarczy. Liczy się osobowość. Tak przynajmniej powinno być w teorii.
Praktyka pokazuje jednak, że obiektami westchnień pozostają najczęściej serialowi celebryci, którzy z klasycznymi amantami nie mają wiele wspólnego. To raczej chłopcy z sąsiedztwa, którzy mogliby siedzieć przy stoliku obok nas w osiedlowej knajpie. Podskórnie czujemy, że ci gwiazdorzy z pierwszych stron gazet niewiele się od nas różnią i w ten sposób poprawiamy sobie samopoczucie. Co ciekawe, jeśli chodzi o zagranicznych aktorów, stawiamy sobie poprzeczkę nieco wyżej. Ryan Gosling czy Michael Fassbender grają w ambitniejszych filmach i bardziej przypominają klasycznych amantów niż polscy gwiazdorzy – dodaje Czerkawski.
Może więc fakt, że nie wzdychamy już do szarmanckich uwodzicieli, ale do lekko podtytych, rubasznych tatuśków, to wina nas samych. Nie mamy już odwagi marzyć, więc
szukamy obiektów, które są osiągalne. Po prostu wybieramy drogę na skróty. Nie tylko w życiu zadowalamy się półproduktami, ale także w naszych wyobrażeniach. – Z amantami jest trochę tak jak z kinem sensacyjnym – opowiada mi Kaja Klimek, publicystka popkulturowa. – Już nie trzeba mieć "tego czegoś" w sobie, żeby osiągnąć sukces. Dziś każdy może być herosem. Zamiast silnych i krzepkich Schwarzeneggerów i Van Dammów, mamy Taylora Kitscha i Channinga Tatuma, którzy, bez obrazy, są chłopcami absolutnie bez żadnych właściwości – dodaje z przekąsem Klimek
Nie można jednak bezradnie załamywać rąk. – Nurt amantów kinowych był zawsze dwubiegunowy – mówi doktor Jaworska. – Z jednej strony ugrzecznieni chłopcy, jak Łapicki chociażby, z drugiej buntownicy, jak Cybulski. Tych pierwszych rzeczywiście trudno dziś znaleźć, ale drugi nurt całkiem nieźle się rozwija. Przykładem takiego niegrzecznego romantyka może być Mateusz Kościukiewicz, który swoją drogą, dostał swego czasu nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego – dodaje kulturoznawczyni. Do listy „amantów obiecujących” można by pewnie jeszcze dopisać Dorocińskiego i młodą gwiazdę, Marcina Kowalczyka, który wcielił się w ostatnim filmie Leszka Dawida, "Jestem bogiem", w postać Magika. Co prawda trochę jeszcze im brakuje do zawadiackiego uśmiechu Cybulskiego, rozwianych włosów Olbrychskiego i zamglonego spojrzenia Łapickiego, ale może to tylko kwestia czasu, zanim oni również staną się ikoniczni.
Jakiś czas temu pisaliśmy tekst o modzie na retroseksualnych. Może więc wraz z dawnymi manierami, elegancją i szykiem powróci też moda na prawdziwych, kinowych amantów.