Tomasz Majewski - jeden z najbarwniejszych polskich sportowców. Już dziś wieczorem może zdobyć medal. Gdy nie wyjdzie mu pchnięcie, przeklina. Mówi, że to naturalne. Gdy podróżuje warszawskim metrem, jego twarz zatopiona jest w książce. Bo uwielbia dobrą literaturę. Oto wywiad, jaki z nim przeprowadziliśmy przed igrzyskami.
Pan chyba jako sportowiec dużo od siebie wymaga. Nawet po dość dalekich pchnięciach często kręci pan głową, jest niezadowolony.
Cóż, chyba rzeczywiście tak mam. Ale widział pan moje wyniki z tego sezonu? Nie są złe, ale na kilkanaście konkursów byłem zadowolony tylko z jednego pchnięcia. Wiem, w jakiej jestem formie, na co mnie stać a mimo tego rzadko to się przekłada na konkretny rezultat.
Po nieudanej próbie z ruchu pana ust najczęściej można wyczytać pewne słowo na "k". A oglądają też dzieci.
No tak, ale generalnie sportowcy przeklinają. Gdy z tym co robisz wiąże się duża energia, eksplozje radości i złości, wahania nastrojów, po prostu nie da się reagować inaczej. To naturalne.
Najlepsi kulomioci świata są poza stadionem dobrymi kolegami?
Jasne. My się dobrze znamy, generalnie relacje między nami spokojnie można nazwać przyjaźnią. Nawet bardzo często spędzamy wspólnie czas nie na stadionie.
Tomasz Majewski bije rekord Polski w Sztokholmie (21,95m):
Chyba wiem gdzie. W jednym z wywiadów powiedział pan, że kulomioci lubią się napić. I że przodują w tym Amerykanie.
Amerykanie? Reese Hoffa jest raczej spokojny. Christian Cantwell, hmmm, no, tu już to określenie pasowałoby bardziej. Ale nie róbcie z nas jakichś pijaków. W trakcie sezonu wszyscy ostro trenują.
A po zawodach?
Po zawodach wszyscy pijemy równo (śmiech).
W czasie konkursu prowadzicie coś na kształt gry psychologicznej?
To nic zamierzonego, my tego w pełni nie kontrolujemy, bo są wielkie emocje. Ale na pewno próbujemy się jakoś wzajemnie wyprowadzić z równowagi. Najłatwiej to zrobić jednym dalekim pchnięciem, które ustawia konkurs. Machniesz dwadzieścia jeden i pół metra na początku, obejmujesz prowadzenie, cieszysz się i widzisz, że zrobiłeś na innych wrażenie. Ustawiasz konkurs pod siebie. Im potem jest ciężej.
Lepiej zaczynać kolejkę?
Na początku na pewno tak. Choć potem już pcha się tak, że zaczynają słabsi, a kończy najlepszy.
Do Londynu jedzie pan bronić złotego medalu. Taki jest cel? Zwyciężyć?
Jako mistrz olimpijski z Pekinu muszę sobie tak cel stawiać. I stawiam.
Srebro albo brąz pana nie zadowolą?
To zależy od tego, jak się zaprezentuję. Podam taki przykład, w tym sezonie odbyły się Halowe Mistrzostwa Świata i zająłem w nich trzecie miejsce. Ktoś może powiedzieć, że to porażka, że zdobyłem tylko brąz. Ale ja widziałem, że pchałem dobrze, uzyskałem świetny rezultat i byłem zadowolony.
Tak Tomasz Majewski sięgał po złoto na igrzyskach w Pekinie (2008):
Podobnie mówił pan przed mistrzostwami świata w ubiegłym roku w Daegu. A tam było dopiero dziewiąte miejsce.
Tamtą imprezę przegrałem na własne życzenie. Byłem w dobrej formie, takiej spokojnie na medal, a jednak nie wytrzymałem. W Londynie nie popełnię już tego błędu.
Kula jest zwykłym przedmiotem, z którego pan korzysta? Czy może czymś więcej?
Traktuję ją jako zwykły przedmiot, którego używam i który, jak leci daleko, daje mi dobre wyniki. Choć nie zaprzeczam, że mam kule, których najbardziej lubię używać.
Jako jeden z nielicznych zawodników używa pan w kole techniki klasycznej, doślizgu. Dzisiaj to już rzadkość.
Rzadkość to za dużo słowo. Używa jej co czwarty zawodnik. Z tych liczących się: Niemiec David Storl, nowa gwiazda pchnięcia kulą, który ma duże szanse, by wygrać igrzyska. Albo Andriej Michniewicz z Białorusi, z którym rywalizuję od lat.
Ciężko się odzwyczaić od czegoś, co kiedyś było wpajane?
Nie, to nie tak. Po prostu jak jesteś wysokim, mniej dynamicznym kulomiotem, lepiej pchać z doślizgu. A jak zawodnik jest niższy, ma inne parametry, wtedy najczęściej bardziej opłaca się stosować technikę obrotową, bo to daje większe szanse.
Jest jakaś dieta w tej dyscyplinie sportu?
Nie ma. Jemy wszystko to, co chcemy. Można powiedzieć, że to taki przywilej bycia kulomiotem (śmiech).
To prawda, że jako dziecko chciał pan zostać pisarzem?
Tak, chciałem. Nawet kiedyś, jeszcze chyba w szkole podstawowej, pisałem jakieś opowiadania.
Koleżanka z redakcji mówiła mi, że bardzo często spotykała pana w metrze. I mistrz olimpijski Tomasz Majewski siedział totalnie zatopiony w książce.
To mi nie przeszło. Strasznie lubię czytać.
Fantastykę?
Nie tylko. Niech pan napiszę, że ja po prostu lubię dobrą literaturę. Ostatnio duże wrażenie zrobiła na mnie książka Jo Nesbo, zatytułowana "Upiory". Polecam, świetny autor.
zapytany o to, który z polityków mógłby być kulomiotem:
Roman Giertych pewnie byłby najlepszy. Ma dobre warunki. Szkoda tylko, że ze sportem zawsze stał na bakier.
Witold Suski, trener
o Majewskim i Piotrze Małachowskim:
Z browarkami to lekka przesada. Tomek może i czasami sobie tego browarka fryknie. Ale Piotrek nie. A w prowadzeniu na treningu obaj są idealni.
Witold Suski, trener
o początkach Majewskiego:
Krzepę miał, ale nie umiał jej użyć. Dwóch ludzi nad nim pracowało. Pojechaliśmy na mistrzostwa Polski juniorów młodszych. Tomek był ostatni. Co prawda dopiero pół roku pchał kulą, no, ale jednak... Rok później też źle. 14 metrów kulą sześciokilogramową.