
Tomasz Majewski - jeden z najbarwniejszych polskich sportowców. Już dziś wieczorem może zdobyć medal. Gdy nie wyjdzie mu pchnięcie, przeklina. Mówi, że to naturalne. Gdy podróżuje warszawskim metrem, jego twarz zatopiona jest w książce. Bo uwielbia dobrą literaturę. Oto wywiad, jaki z nim przeprowadziliśmy przed igrzyskami.
Roman Giertych pewnie byłby najlepszy. Ma dobre warunki. Szkoda tylko, że ze sportem zawsze stał na bakier.
Po nieudanej próbie z ruchu pana ust najczęściej można wyczytać pewne słowo na "k". A oglądają też dzieci.
Chyba wiem gdzie. W jednym z wywiadów powiedział pan, że kulomioci lubią się napić. I że przodują w tym Amerykanie.
Z browarkami to lekka przesada. Tomek może i czasami sobie tego browarka fryknie. Ale Piotrek nie. A w prowadzeniu na treningu obaj są idealni.
W czasie konkursu prowadzicie coś na kształt gry psychologicznej?
Podobnie mówił pan przed mistrzostwami świata w ubiegłym roku w Daegu. A tam było dopiero dziewiąte miejsce.
Krzepę miał, ale nie umiał jej użyć. Dwóch ludzi nad nim pracowało. Pojechaliśmy na mistrzostwa Polski juniorów młodszych. Tomek był ostatni. Co prawda dopiero pół roku pchał kulą, no, ale jednak... Rok później też źle. 14 metrów kulą sześciokilogramową.
Jako jeden z nielicznych zawodników używa pan w kole techniki klasycznej, doślizgu. Dzisiaj to już rzadkość.
Nie ma. Jemy wszystko to, co chcemy. Można powiedzieć, że to taki przywilej bycia kulomiotem (śmiech).

