Król Kaszubów i arcybiskup Mordowicz - we wrześniu zobaczmy Janusza Gajosa w dwóch zupełnie różnych rolach. Na ekrany wchodzą filmy "Kamerdyner" i "Kler". Pierwszy opowiada o Kaszubach, a drugi o Kościele. Oba nie pozostawiają widza obojętnym.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
"Kamerdyner" w reżyserii Filipa Bajona prezentuje historię z Kaszub z początku XX wieku, w tym m.in. zbrodnię nazywaną "Pomorskim Katyniem". W "Klerze" kamera Wojciecha Smarzowskiego zabiera nas na zakrystię i opowiada o grzechach polskich duchownych. Janusz Gajos opowiedział o obu filmach na uroczystej premierze "Kamerdynera" w Teatrze Polskim w Warszawie.
Człowiek, który nie chciał oddać Pomorza i zbudował Gdynię
W "Kamerdynerze" aktor gra Bazylego Miotke. To postać inspirowana prawdziwym kaszubskim patriotą i działaczem Antonim Abrahamem. – Kieruje nim idea walki o to, że tu ma być Polska – opowiada o swojej kreacji aktor. – To film o polskości. O kawałku Polski, który niesłusznie jest zapomniany. Kaszubom należy się taki pokłon za to, co znaczą w naszej historii – wyjaśnia aktor.
Wciela się w rolę mieszkańca Kaszub, więc posługuje się tamtejszym językiem. Przyznaje, że jest szalenie trudny. – Nauczyłem się tyle, by powiedzieć parę słów, ale na szczęście w naszym fachu są różne rodzaje pomocników jak plansze, z których można czytać – zdradza aktor.
Gajos wniósł też w postać "króla Kaszubów" coś od siebie. – Starałem się wyposażyć go na własną rękę w poczucie humoru, sposób w jaki się porusza i w jaki mówi - a mówi po kaszubsku. W pewnym momencie robi karierę i staje się wysoko postawionym urzędnikiem. Zaczyna więc mówić w inny sposób – tłumaczy .
– Są to więc drobiazgi, które staraliśmy się utkać, by był to człowiek jak najbardziej wiarygodny. Nie pomnik czy rzecz, którą się widzi na obrazku, tylko jurny, zadziorny i dowcipny – wylicza gwiazda filmu "Kamerdyner".
Jednak to nie mówienie po kaszubsku było najtrudniejszym wyczynem na planie. – Gdy kręciłem fragment, który dzieje się w okopach I WŚ, siedziałem tam pół dnia, a było 21 stopni mrozu. Musiałem przebrnąć przez to wszystko i wrócić cały i zdrowy do domu – wspomina Gajos. "Kamerdyner" wejdzie do kin 21 września.
Wojciech Smarzowski wstrzelił się z "Klerem" w idealny moment
Janusz Gajos pierwszy raz współpracował z reżyserem "Drogówki" czy "Wołynia". – Spotkaliśmy, szybko przeszliśmy na "ty" i zaczęliśmy pracę. Bardzo żywą pracę. Wymienialiśmy się uwagami, ja mówiłem co mi się nie podoba, a on co jemu we mnie się nie podoba – opowiada.
Aktor uważa, że film będzie szokujący. – On ma dobre układy tam na górze, bo jak zrobił ten film, to zagrzmiało niebo. Papież powiedział, że tak nie można, a tu się dzieje dokładnie to samo. Tak jakbyśmy robili film dokumentalny – dodaje.
– To dosyć wyważona i sprawiedliwa opowieść. Opowiada o księżach biednych, troszkę bogatszych, o przebiegłych, którzy robią karierę, o tych, którzy są prawie na całym szczycie i żyją pośród złota i luksusów. O tych, którzy chcą zawładnąć i wejść do polityki, o tych, którzy na tym sposobie myślenia tracą – wyjaśnia Gajos.
– Będzie się nad czym zastanawiać. To nie jest film, moim zdaniem, "patrz i zapomnij". To nie tak – zastrzega. Premiera "Kleru" 28 września.