Wyrok zapadł bez telewizyjnych kamer i przedstawicieli mediów. Orzeczenie poznańskiego sądu pochodzi aż ze stycznia – teraz udało się do niego dotrzeć dziennikarzom "Dużego Formatu". Sąd przyznał ofierze księdza-pedofila aż milion złotych zadośćuczynienia, do tego 800 złotych dożywotniej, comiesięcznej renty. Ale co najważniejsze – płacić ma nie ksiądz, ale Kościół.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Duszpasterz młodzieży
Nie ma wątpliwości, że wyrok, jaki wydała sędzia Anna Łosik z Sądu Okręgowego w Poznaniu, to absolutny przełom. Do tej pory przedstawiciele Kościoła przekonywali z powodzeniem, że to nie instytucja, nie diecezje czy zakony ponoszą winę za przestępcze czyny poszczególnych duchownych, lecz oni sami. Poznański sąd tych argumentów nie podzielił.
Z uzasadnienia sędzi wynika, że Kościół, w tym przypadku – zgromadzenie Towarzystwo Chrystusowe, był pracodawcą ks. Romana B., któremu powierzył wykonywanie konkretnych zadań. Tym zadaniem było m.in. "duszpasterstwo młodzieży".
Odpowiada pracodawca
"Gdyby ksiądz nie uczył religii, gdyby nie był księdzem, to do jego spotkania z pokrzywdzoną w ogóle nie doszłoby" – brzmi fragment uzasadnienia. Sędzia powołuje się na artykuł 430 kodeksu cywilnego, który mówi o odpowiedzialności zwierzchnika za podwładnego:
Art. 430. KC
Kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności.
Stąd też decyzja sądu, że to Kościół, jako pracodawca księdza-pedofila, musi zapłacić jego ofierze zadośćuczynienie w wysokości miliona zł oraz comiesięczną rentę, dożywotnio, po 800 zł.
Wyrok nie jest prawomocny. Pełnomocnik Towarzystwa Chrystusowego przyznaje, że jest to precedens na skalę kraju. Apelacja została złożona, sąd zajmie się nią jeszcze we wrześniu.
"Wprowadzając członka do pochwy małoletniej"
Sprawa księdza Romana B. stała się głośna m.in. dzięki reportażowi Justyny Kopińskiej w "Dużym Formacie". Wina duchownego nie budzi wątpliwości – został skazany na 8 lat więzienia, odsiedział z tego 4 lata. Gdy wyszedł zza krat, trafił do domu księży emerytów w Puszczykowie pod Poznaniem – nadal odprawiał msze i... znów kontaktował się z dziećmi. Choć wszyscy wiedzieli, za co siedział.
W 2008 r. ksiądz Roman został aresztowany po tym, jak w szkolnej świetlicy, po kilkunastu miesiącach niewolenia, 14-letnia Katarzyna zdecydowała się opowiedzieć pedagogowi o tym, że jest ofiarą duchownego. Wyrok sądu w Stargardzie z 2010 brzmi strasznie:
Sąd Rejonowy w Stargardzie
fragment wyroku ws. ks. Romana B.
"(...) w krótkich odstępach czasu, wielokrotnie, co najmniej kilkadziesiąt razy, nadużywając zaufania wynikającego z pełnionej funkcji kapłana katolickiego, obcował płciowo z małoletnią, wówczas w wieku 13-14 lat, w ten sposób, że rozbierał ją i odbywał stosunek seksualny, wprowadzając członka do pochwy małoletniej, oraz wielokrotnie doprowadzał do poddania się innym czynnościom seksualnym (...)".
cytat za "Dużym Formatem"
Na tym nie koniec – ksiądz Roman zmusił 13-latkę do aborcji, bo "nie chciał mieć bachora".
Rejestr bez księdza
Jak pisaliśmy, Romana B. nie ma w rejestrze pedofilów stworzonym przez resort sprawiedliwości. Ministerstwo wyjaśniało nam, iż ksiądz Roman oraz inni skazani pedofile mieli szansę postarać się o wykreślenie z rejestru.
– Każdy z tych sprawców, jeśli został skazany przed 1 października 2017 r., miał prawo wystąpić do sądu z wnioskiem o wyłączenie jego danych z rejestru publicznego – wyjaśniał ekspert ministerstwa Jerzy Kubrak. Podkreślił przy tym, że rejestr nie kategoryzuje sprawców przestępstw według zawodów.