
Nie ma wątpliwości, że wyrok, jaki wydała sędzia Anna Łosik z Sądu Okręgowego w Poznaniu, to absolutny przełom. Do tej pory przedstawiciele Kościoła przekonywali z powodzeniem, że to nie instytucja, nie diecezje czy zakony ponoszą winę za przestępcze czyny poszczególnych duchownych, lecz oni sami. Poznański sąd tych argumentów nie podzielił.
"Gdyby ksiądz nie uczył religii, gdyby nie był księdzem, to do jego spotkania z pokrzywdzoną w ogóle nie doszłoby" – brzmi fragment uzasadnienia. Sędzia powołuje się na artykuł 430 kodeksu cywilnego, który mówi o odpowiedzialności zwierzchnika za podwładnego:
Kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności.
Sprawa księdza Romana B. stała się głośna m.in. dzięki reportażowi Justyny Kopińskiej w "Dużym Formacie". Wina duchownego nie budzi wątpliwości – został skazany na 8 lat więzienia, odsiedział z tego 4 lata. Gdy wyszedł zza krat, trafił do domu księży emerytów w Puszczykowie pod Poznaniem – nadal odprawiał msze i... znów kontaktował się z dziećmi. Choć wszyscy wiedzieli, za co siedział.
"(...) w krótkich odstępach czasu, wielokrotnie, co najmniej kilkadziesiąt razy, nadużywając zaufania wynikającego z pełnionej funkcji kapłana katolickiego, obcował płciowo z małoletnią, wówczas w wieku 13-14 lat, w ten sposób, że rozbierał ją i odbywał stosunek seksualny, wprowadzając członka do pochwy małoletniej, oraz wielokrotnie doprowadzał do poddania się innym czynnościom seksualnym (...)".
Jak pisaliśmy, Romana B. nie ma w rejestrze pedofilów stworzonym przez resort sprawiedliwości. Ministerstwo wyjaśniało nam, iż ksiądz Roman oraz inni skazani pedofile mieli szansę postarać się o wykreślenie z rejestru.