Brutalnie szczere i mocne słowa padły na zakończenie przemówienia Donalda Tuska w Krakowie. "To jest apel nie tylko do władz, ale do wszystkich" – stwierdził przewodniczący Rady Europejskiej w związku ze zbliżającą się 100. rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Jego zdaniem pojednanie narodowe jest jednym z najważniejszych elementów bezpieczeństwa Polski.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Przemówienie Donalda Tuska wygłoszone na konferencji "Perspektywy Rozwoju Unii Europejskiej" w Krakowie dotyczyło w znacznej mierze problemów, z jakimi obecnie mierzy się wspólnota europejska.
Tusk przekonywał, że to, aby UE przetrwała w takim kształcie, jaki znamy i do jakiej wstępowaliśmy, jest w interesie Polski. Dowodził, że polskim władzom powinno zależeć na zapobieganiu czarnym scenariuszom i nie powinny z satysfakcją zacierać rąk, gdy w UE coś się nie udaje. Na koniec zaś wygłosił mocne słowa o konieczności narodowego pojednania w Polsce.
– Nie mam złudzeń, nie jestem naiwny, zbyt wiele lat uczestniczę w polskiej polityce, żeby uwierzyć w przemianę polskich polityków w aniołów. I mówię tu o całej scenie politycznej. Ale nie jestem w stanie tego zaakceptować ani zrozumieć, dlaczego ostrość podziałów w Polsce daleko wykracza poza to, co oglądam w Europie; dlaczego u nas to musi oznaczać nienawiść, pogardę i to nie tylko w obszarze politycznej gry, ale też między ludźmi – mówił Tusk.
– To jest nie do zaakceptowania, to jest rujnujące – tak o podziałach panujących w Polsce mówił w Krakowie Donald Tusk. Przyznał, że zdaje sobie sprawę, iż dziś różnice panujące w polityce są nie do pogodzenia.
– Ale my generacyjnie jesteśmy odpowiedzialni za to, żeby nasze dzieci i wnuki nie spędziły swojego życia w kraju podzielonym bardziej niż najbardziej skłócone kraje bałkańskie – przestrzegł szef Rady Europejskiej i podał przy tym przykład bardzo przemawiający do wyobraźni. Był bowiem świadkiem rozmowy przywódców dwóch państw, które jeszcze niedawno toczyły ze sobą wojnę i gdzie rany są wciąż niezabliźnione – Serbii i Kosowa.
– I wiecie, że żaden z nich nie musiał się potem tłumaczyć przez dwa tygodnie, dlaczego jeden usiadł obok drugiego? – zwrócił uwagę Donald Tusk, nawiązując do swego słynnego przypadkowego spotkania w Nowym Jorku z Andrzejem Dudą.
– Gdyby tak 11 listopada liderzy polskich partii politycznych, bez wyjątku, mogli razem zamanifestować nie udawaną przyjaźń, ale to, że są w stanie tego konkretnego dnia myśleć o perspektywie stu lat dla naszej ojczyzny, a więc także o perspektywie pojednania, zdolności rozmowy ze sobą, to byłby być może dużo cenniejszy obraz dla wszystkich Polaków niż najbardziej spektakularne festiwale, fajerwerki i inne formy obchodów tego święta – stwierdził Tusk.
– Odpowiem słowami mojego współbrata, jezuity, który pracuje w Syrii. Kiedy przyjechał do Warszawy i rozmawialiśmy o sytuacji w Polsce, to on powiedział: "Uważajcie! Kilkanaście lat temu u nas było tak samo". To, co w tej chwili dzieje się w Syrii, to nie jest wojna z żadnym najeźdźcą. To są członkowie rodzin, którzy strzelają do siebie nawzajem – przestrzegał zakonnik.
Gdybyśmy uzyskali chociaż taki poziom minimum. Nie mówię o wzajemnym zaufaniu, sympatii. Chciałbym, ale być może jest to dla niektórych za trudne. Ale gdybyśmy zachowali chociaż taki poziom minimum, to przynajmniej zachowalibyśmy szansę na pojednanie dla przyszłych pokoleń. (...) Polska nie będzie bezpieczna w bezpiecznej Europie, jeśli będziemy sobie tutaj sami gotowali permanentne piekło.