
Internet pęka ze śmiechu po ostatnim występie w "Dzień Dobry TVN" Iwony Węgrowskiej i Dominiki Zamary. Obie panie zaśpiewały utwór "Con le ali del tempo". Ale nie sama piosenka, a jej sposób wykonania stał się tematem żartów. Wszystko przez Zamarę, której ruch ust nie zgadzał się z tym, co miała śpiewać. To fatalne wykonanie playbacku po prostu trzeba zobaczyć.
REKLAMA
Iwona Węgrowska i Dominika Zamara zaprezentowały, napisany przez włoskiego kompozytora Enrico Fabio Cortese, utwór zatytułowany "Con le ali del tempo". Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Zamarze totalnie nie wyszedł playback.
Jak łatwo zauważyć ruch ust Zamary całkowicie nie współgrał z tym, co leciało w tle. A jeśli dodamy do tego mimikę śpiewaczki operowej to mamy prawdziwy hit internetu. Dlatego nie ma się co dziwić, że nagranie błyskawicznie zebrało setki komentarzy. Większość z nich oczywiście prześmiewczych.
Co tu nie wyszło?
Nie trzeba być Elżbietą Zapendowską, żeby stwierdzić, że Dominika Zamara po prostu nie umie śpiewać z playbacku. Nic dziwnego, bo na co dzień występuje w operach. Jest niesamowicie utalentowaną solistką, sopranistką o wspaniałym głosie. I przede wszystkim – śpiewa na żywo. Inaczej jak jej partnerka z tego nagrania, Iwona Węgrowska. Artystka znana jest ze swoich przygodnych występów z playbacku. Jednym z nich zabłysnęła w ubiegłym roku na antenie TVP2, tym razem w "Pytaniu na śniadanie", gdzie promowała swoją piosenkę "Alone" przed eliminacjami do konkursu Eurowizji. Ten występ też nie był udany. Zobaczcie sami.
Nie trzeba być Elżbietą Zapendowską, żeby stwierdzić, że Dominika Zamara po prostu nie umie śpiewać z playbacku. Nic dziwnego, bo na co dzień występuje w operach. Jest niesamowicie utalentowaną solistką, sopranistką o wspaniałym głosie. I przede wszystkim – śpiewa na żywo. Inaczej jak jej partnerka z tego nagrania, Iwona Węgrowska. Artystka znana jest ze swoich przygodnych występów z playbacku. Jednym z nich zabłysnęła w ubiegłym roku na antenie TVP2, tym razem w "Pytaniu na śniadanie", gdzie promowała swoją piosenkę "Alone" przed eliminacjami do konkursu Eurowizji. Ten występ też nie był udany. Zobaczcie sami.
– Na ogół jeżeli artysta nie trafia w playback to albo nie zna własnej piosenki, nie zna do końca tekstu, bo też tak czasem jest, albo nie słyszy – mówi naTemat Krzysztof Skiba, muzyk, członek zespołu "Big Cyc". – Przeważnie jest to po prostu spory problem – dodaje artysta.
Jak sam przyznaje zespoły popowe czy disco polo bardzo często wykorzystują playback. Ale dla muzyków rockowych to "samo zło, koszmar i kompromitacja". Niemniej jednak bardzo sporadycznie i one zmuszone są go wykorzystywać.
– W telewizji często zdarza się, że artyści śpiewają z playbacku. Tak samo jest na większości koncertów sylwestrowych, bo jest za zimno. Jak jest minus 20 stopni to ciężko jest śpiewać w stroju sylwestrowym. Nie mówiąc już o grze, bo mało kto wie, ale przy takiej temperaturze rozstrajają się gitary – tłumaczy muzyk.
Takie sytuacje się zdarzają
– W 2002 roku prowadziłem koncert sylwestrowy dla TVP2. Występował wtedy zespół Don Wasyl. Na scenie było ze 20 osób, na szczęście jedna z nich miała gitarę. W trakcie wykonywania piosenki zaciął się playback – nie ma wokalu. Artyści jakoś się tym nie przejęli i ten jeden człowiek z gitarą zaczął grać. Publiczność pewnie była zdziwiona, bo najpierw słyszała 20 gitar, a potem tylko jedną – opowiada Krzysztof Skiba. Ale dla równowagi dodaje też swoją przygodę z playbackiem.
– W 2002 roku prowadziłem koncert sylwestrowy dla TVP2. Występował wtedy zespół Don Wasyl. Na scenie było ze 20 osób, na szczęście jedna z nich miała gitarę. W trakcie wykonywania piosenki zaciął się playback – nie ma wokalu. Artyści jakoś się tym nie przejęli i ten jeden człowiek z gitarą zaczął grać. Publiczność pewnie była zdziwiona, bo najpierw słyszała 20 gitar, a potem tylko jedną – opowiada Krzysztof Skiba. Ale dla równowagi dodaje też swoją przygodę z playbackiem.
– Też z koncertu sylwestrowego tylko w Dąbrowie Górniczej. To było po sukcesie "Makumby". Na nasze koncerty przychodziły tysiące fanów. Mieliśmy pecha, bo była to wtedy "kolejna zima stulecia" – minus 20 stopni. O graniu na żywo nie było mowy. Nie mieliśmy jednak przygotowanego playbacku, bo nie gramy w taki sposób, więc nasz menadżer wziął nasze płyty i z każdej odtworzył jakąś piosenkę. To było oczywiście koszmarem, bo każda z tych płyt była nagrywana w innym studio, inaczej brzmiała i inaczej też brzmiała po prostu z płyty niż na żywo – mówi nasz rozmówca.
Ale to nie był koniec tej historii. Problemy przyszły w momencie, kiedy zespół wykonywał piosenkę "Jak słodko zostać świrem". Na płycie nagrana była solówka na harmonijce ustnej. Na żywo "Big Cyc" grał w tym miejscu solówkę na gitarze. Jak muzycy wyszli z tej opresji?
– Już zbliża się ten moment, kiedy wejdzie ta harmonijka ustna. Wiem o tym. Na szczęście harmonijka to mały instrument. Przyłożyłem ręce do ust jakbym grał i tak to wyszło, a publiczność była zachwycona. Gdyby to była solówka na kontrabasie – niestety, nie wyszłoby nam. To są ekstremalne sytuacje i nie mieliśmy zbyt dużego wyboru, bo albo nie grać w ogóle, albo wystąpić tak. Nie chcieliśmy zawieść naszej publiczności, więc musieliśmy się w taki sposób ratować – śmieje się Skiba.
