Krzysztof Skiba, niepokorny artysta i osobowość medialna, w czasach PRL aktywnie walczył z komuną. Robił to w totalnie nieszablonowy sposób, np. na Dzień Dziecka razem z kolegami z Pomarańczowej Alternatywy rzucał cukierkami w milicję. Wiele razy wpadał w ręce funkcjonariuszy i na antyrządowych demonstracjach zęby zjadł. Jak ocenia te, które organizowane są dziś pod Sejmem?
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Skiba nie kryje się z tym, że nie pasuje mu rząd Prawa i Sprawiedliwości - uczestniczył m. in. w marszach KOD, w przeciwieństwie do Waldemara Frydrycha "Majora" - lidera Pomarańczowej Alternatywy z Wrocławia). Nieoficjalnie wiadomo, że wyleciał za to z TVP, gdzie prowadził program "W tyle wizji". To właśnie tam porównał PiS do "śmierdzącej kozy". Teraz ma kolejną analogię.
"Zarówno Prezes, jak i generał Jaruzelski wiedzieli, kiedy się społeczeństwu postawić. Stan wojenny został wprowadzony zimą, kiedy ciężko jest strajkować. Prezes za to wiedział, że atakując Sąd Najwyższy w wakacje, bo mało kto zwróci na to uwagę. Mamy sezon urlopowy, wielu Polaków poleciało na wczasy za granicę" – mówi Krzysztof Skiba w rozmowie z naTemat. Z muzykiem zespołu Big Cyc rozmawiamy o tym, jak teraz i jak kiedyś się protestowało. I do czego to wszystko zmierza.
Patrząc na to, co się dzieje w Polsce, a zwłaszcza przed Sejmem, ma pan déjà vu?
Podobieństwa do czasów PRL narzucają się same. Świat i rzeczywistość jest inna, ale ciągoty PiS-u do stworzenia władzy centralnej, która wszystko będzie kontrolować, powrót do cenzury, kłamstwa w telewizji, trzymanie sądów na swojej smyczy przypominają czasy słusznie minione. Zwłaszcza osobom, które pamiętają tamtą epokę.
A pan ją pamięta bardzo dobrze, a nawet aktywnie uczestniczył pan w protestach przeciwko ówczesnej władzy. Co robiliście, by ją obalić?
Happeningi Pomarańczowej Alternatywy były niezwykle pomysłowe i zabawne. Stały się atrakcyjną formą sprzeciwu. Młodzież masowo przebierała się za krasnoludki. Ja byłem przywódcą PA w Łodzi.
Jedną z naszych najsłynniejszych akcji była "Galopująca inflacja”. Biegaliśmy z tabliczkami z tym napisem. Milicja wykazując niebywały instynkt ekonomiczny brutalnie i energicznie nas zatrzymała. Wydaliśmy wówczas oświadczenie: "Kłopoty ekonomiczne Polski się zakończyły, bowiem milicja zatrzymała galopującą inflację".
W Dzień Dziecka weszliśmy na dach kiosku z gazetami, rozwinęliśmy transparent "Światu pokój, dzieciom mieszkania" i rzucaliśmy cukierkami w milicjantów, którzy próbowali nas ściągnąć. To dopiero były jaja. Na rozprawie przed Kolegium Do Spraw Wykroczeń tłumaczyliśmy, że częstowaliśmy zomowców "krówkami", a oni zeznawali, że rzucaliśmy w nich landrynkami, które są przecież twarde i mogą zrobić krzywdę.
Pewnego dnia klepaliśmy na ulicy wielki transparent z napisem "Bieda", stylizowany na logo Solidarności. Urządziliśmy też "Wyścig zbrojeń" na ulicy Piotrkowskiej, jeździliśmy na rowerach udekorowanych na czołgi, parodiując Wyścig Pokoju.
Jeśli szukać teraz analogii do tych happeningów, to od pewnego czasu mamy w Polsce Żółtą Alternatywę. Grupa została utworzona w kwietniu i stawia "pomniki" w postaci żółtych gumowych kaczek w różnych miastach m.in. w Legnicy, Łodzi czy Wrocławiu. Odbyły się również manifestacje z udziałem gumowych kaczek, a policja te gumowy kaczki ściga i chce |aresztować”. Sceny, gdy funkcjonariusze uganiają się za gumowymi kaczkami, faktycznie przypominają akcje dawnej Pomarańczowej Alternatywy.
Demonstracjom przed Sejmem daleko do happeningów. Dochodzi tam do ostrych i brutalnych starć z policją. W tym przypadku wydaje się, że jest nawet gorzej niż w PRL, co pan zresztą zauważył w poście na Facebooku. Na zdjęciu kobieta, a naprzeciw niej potężna grupa mundurowych: "Za komuny na jednego przeciwnika władzy potrzeba było 5-6 ubeków, milicjantów i donosicieli. Dziś za rządów PiS na jednego przeciwnika władzy potrzeba już ok. 50 policjantów".
Niektórzy piszą, że to zdjęcie to manipulacja, a wystarczy podejść pod Sejm i zobaczyć to na własne oczy. On teraz przypomina twierdzę. Na naszej ostatniej płycie ("Czarne słońce narodu”, 2016 rok - red.) jest nawet taka, prorocza piosenka pod tytułem "Twierdza". To w formie metaforycznej przypowieść o starym królu, który boi się swoich poddanych. Idealnie pasuje do tego, co dzieje się teraz pod sejmem. Król jest otoczony w twierdzy, a całe społeczeństwo wokół niego wydaje mu się wrogie. Ja takiego Sejmu nie przypominam sobie w latach 90-tych,nawet w czasach PRL tylu milicjantów się tam nie gromadziło, bo sejm był bez znaczenia.
O czym to świadczy?
O strachu. To chyba ma być forma dialogu ze społeczeństwem, że rząd kontaktuje się z nami za pośrednictwem policji. Władza robi co chce, nie zważając na opozycję. Natomiast społeczeństwo spontanicznie gromadzi sie pod Sejmem, a jedyną odpowiedzią jest tłum policjantów. To zdjęcie jest bardzo wymowne i pokazuje siłę protestów oraz strach władzy.
Strajk w Stoczni, od którego wszystko się zaczęło, zapoczątkowały tylko trzy osoby: Jerzy Borowczak, Ludwik Prądzyński i Bogdan Felski. Jasne, że tysiące osób później się przyłączyło, ale grupki opozycje jak KOR czy Wolne Związki Zawodowe sprzed sierpnia 1980 roku liczyły raptem kilkudziesięciu członków. To właśnie one doprowadziły do utworzenia Solidarności. Powstanie listopadowe z 1830 roku również wywołała grupka zaledwie 18 spiskowców. Przeciwnicy władzy zawsze będą w mniejszości.
Pojawiły się głosy krytyki skierowane w stronę samych demonstrujących. Zarzuca się im, że się ośmieszają i przez to protesty nie przynoszą żadnego skutku. Co pan na to?
W demokratycznym kraju każdy ma prawo demonstrować. Gwarantuje to nam przecież konstytucja. Z drugiej strony, w demokratycznym kraju policja powinna ochraniać nawet antyrządowe manifestacje i tak się dzieje na całym świecie. Niestety u nas od 3 lat policja ochrania marsze faszystów oraz daje zezwolenie na ataki z ich strony, jak było to w przypadku zaatakowania demonstracji KOD. A teraz przepędza ludzi sprzed Sejmu i nie pozwala im wyrażać swoich poglądów.
Bardzo modne jest teraz w propagandzie PiS określenie "kabaret" na to, co robią demonstrujący przed Sejmem. To nawiązanie do propagandy stanu wojennego. Gen. Jaruzelski w swoich oficjalnych wystąpieniach nazywał demonstracje podziemnej Solidarności "groteską".
Te "groteskowe" działania doprowadziły jednak do wolnej Polski. Jaruzelski również określał je mianem kabaretu. To również nie były wielkie demonstracje. Aktywnie przeciwko komunie walczyło 2 proc. narodu. W Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, do którego należałem, było niecałe 100 osób, w Ruchu Wolność i Pokój może ze 300 osób. Podziemna Solidarność to było ledwie kilka tysięcy ludzi. W 1988 nie miał kto robić strajków, bo w społeczeństwie brakowało energii i woli walki.
Nie udało nam się przez 27 lat zbudować społeczeństwa obywatelskiego, a demokracja ulepiona przez elity III RP okazała się zbyt krucha. To są zaniedbania wszystkich rządzących w wolnej Polsce. Mamy społeczeństwo nie obywatelskie, ale grillowe. Dopóki sklepy są pełne, w lodówce jest piwo, do ludzi nie strzelają na ulicach, to wszystko jest ok.
Wolność dla wielu jest po prostu abstrakcją z książek i filmów. Sporo osób ma mentalność niewolników i woli aby ktoś za nich myślał i podejmował decyzje. Rzecz jasna część społeczeństwa przejmuje się tym, że kogoś spałowali przed Sejmem i jest przerażona tym, co się dzieje. Ludzie coraz częściej mają poczucie bezsilności, są przekonani, że nie mają wpływu na to, co zrobi PiS, bo mimo protestów oni realizują swój chory plan zbudowania quasi dyktatury.
Trzeba jednak przyznać, że PiS jest konsekwentny, jak ten wariat co do końca twierdził, że on jest "Winnetou". Na moment w czasie wyborów udawali normalną partię , ale potem konsekwentnie zapowiadali, że zrobią z Polski XIX wieczny skansen i realizują ten archaiczny, wioskowy projekt z żelazną konsekwencją. Niczym Godzilla zjadają wszystko dookoła i za chwilę, jak będziemy chcieli iść do toalety, to będziemy musieli spytać o pozwolenie pana Prezesa.
Czyli wszystko niedługo powróci do naszej historycznej "normy"?
Połowa społeczeństwa nie chodzi na wybory i się nie interesuje polityką. To odbija nam się już nie tylko czkawką, ale poważnym zapalaniem płuc. Mam wrażenie, że dla wielu Polaków rozwiązanie, gdy zawiesza się demokrację na kołku i przyjmuje rządy silnej ręki, byłoby absolutnie do zaakceptowania.
W Turcji Erdogan ma wielu zwolenników, pomimo tego, że tysiące jego przeciwników siedzi w więzieniach. Wielu ludzi nie myśli samodzielnie i ma taką dziecinną potrzebę przywódcy. Jak w armii, gdzie nie trzeba zbytnio kombinować, wojsko robi za ciebie wszystko, a ty masz tylko wykonywać rozkazy. Wiele osób w takim mentalnie niewolniczym układzie czuje się po prostu dobrze.
Funkcjonuje dodatkowo postkomunistyczne myślenie: po co nam partie? Wystarczy jedna. No to niech już będzie PiS. Łeb boli od tej demokracji. Prości ludzie potrzebują prostych rozwiązań. Jedni to złodzieje i zdrajcy, zaprzańcy i gorszy sort, a drudzy to waleczni rycerze, przyjaciele ludu pracującego miast i wsi. Ten idiotyczny obrazek szerzy propaganda i to o dziwo do licznej grupy przemawia. Wielu byłych członków PZPR przerzuciło się teraz ochoczo na popieranie PiS - widać to w biografiach, nie tylko u Stanisława Piotrowicza, czy np. u aktorki Katarzyny Łaniewskiej, która kiedyś była w ZMS i donosiła na koleżanki i kolegów.
A Sejm? Po co nam Sejm w takiej formie, jaką zarządza nim marszałek Kuchciński? Sejm pod butem PiS stał się poniżającą dla umysłu formą fauny i flory. Niczym kurtyzana przyjmuje wszystko co chce Prezes. Wcześniej toczyły się w nim debaty i polemiki, pani Gasiuk-Pihowicz mogła wejść na mównicę i skrytykować pomysły PiS.
Teraz zabiera się posłom opozycji głos i karze finansowo. Obecnie Sejm jest swego rodzaju atrapą. Kolejnym etapem będzie rozwiązanie partii opozycyjnych lub ewentualnie trzymanie w kieszeni takich pseudo-partii, jak partia Kukiza. Tak jak w modelu "putinowskim", który udaje demokrację, a partie pseudo-opozycyjne są kontrolowane przez ludzi Władimira.
To się im jeszcze nie udało i daleka droga, ale z pewnością to jest śmiała wizja na kolejną kadencję. Są pewni, że wygrają i pod kod koniec ich 8-letnich rządów będziemy "pół-Rosją” z dzielnym sekretarzem Jarosławem u steru wielkiego kubła na śmieci, w jaki niechybnie zamieni się Polska.
Jedyny happening, który się nie zdezaktualizował i z chęcią mógłbym go powtórzyć z jakąś grupą rekonstrukcyjną to "Struganie wariata". Pojawiał się człowiek w garniturze i strugał kijek, po chwili dołączał kolejny, wyciągał z teczki kozika, kijek i zaczął go strugać. Podchodziły tak kolejne osoby w garniturach, robiące to samo, i tak utworzył się rząd ludzi. Na koniec pojawił się człowiek z transparentem "Rząd struga wariata".
Krzysztof Skiba
Naród otrzymał od PiS łapówkę w postaci 500+ i może sobie teraz kupić kiełbasę na grilla. Dlatego z milczeniem przyjmuje to, że partia rządząca przejmuje sądy. Historia i techniki ogłupiania ludzi się niestety powtarzają. Nie mamy po prostu tradycji demokratycznych. W Polsce zawsze był "zamordyzm". Przed wojną istniała tylko pozorna demokracja, bo tak naprawdę mieliśmy dyktaturę Piłsudskiego i sanacji, po zamachu majowym w 1926 roku trzymano już wszystko „za mordę”, a przeciwników wysyłano do obozu w Berezie Kartuskiej".
Krzysztof Skiba
Potrzebują takiego ojca narodu, który zaopiekuje się wszystkim od przedszkoli po burdele. Życie samodzielne jest trudne. Życie na koszt państwa całkiem słodkie. Ojciec narodu (słowiańska wersja Kim Dzong Una) o wszystko zadba i o wszystko się zatroszczy. A jeśli coś się złego dzieje, to tak jak w carskiej Rosji "car jest dobry, a winni są bojarzy". Jak w przypadku nagród dla ministrów przyznanych przez Beatę Szydło, które Prezes nakazał zwrócić.