Czarek Sochacki był w latach 1990-1992 klerykiem, ale odszedł z seminarium. Dziś dzieli się opinią na temat "Kleru" Wojciecha Smarzowskiego. Zdradza, że to, czego sam doświadczył, zostało oddane w głośno komentowanym filmie.
"Wiele lat temu żyłem blisko Kościoła. W latach 1990-1992 byłem klerykiem, alumnem Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku" – tłumaczy na wstępie facebookowego wpisu Sochacki.
"Odszedłem stamtąd, bo to, co tam zastałem, to był Kościół pokazany dziś przez Smarzowskiego. Jego film to przede wszystkim obraz o samotności, o bezradności, o bólu dla wielu z nas niezrozumiałym" – dodaje były kleryk.
Sochacki przyznał nawet, że w seminarium natknął się na osobę podobną do bohatera granego przez Janusza Gajosa, czyli arcybiskupa Mordowicza. "Jego zasługą jest, z jednej strony, fakt odejścia z seminarium wielu fajnych chłopaków, którzy przyszli tam dla idei, a z drugiej, promowanie indywiduów jak filmowy Lisowski" – opisuje Sochacki.
Dodaje, że "Mordowiczami" było wielu jego kolegów i że mógłby przytoczyć kilka przykładów zachowań "przynajmniej nieprzyzwoitych". Mężczyzna pochyla się też nad wątkiem z udziałem Roberta Więckiewicza.
"Pojawiają się ludzkie potrzeby ciepła i bliskości, pojawia się kobieta i wybuchają sztucznie tłumione popędy. Takich przypadków znam dziesiątki i to nie jest margines. Celibat chroni tylko interesy Kościoła. Cała ta ideologiczna, tłumacząca go otoczka to mit" – argumentuje.
Pedofilia w Kościele
Padają ponadto mocne słowa na temat pedofilii. Sochacki opisuje, że na mocy dokumentu "Crimen sollicitationis" z 1922 roku, wydanego przez Święte Oficjum, Kościół chroni siebie przed skandalem, cierpienie ofiar ma zaś za nic.
"Instrukcja opisuje szczegółowo zakres postępowania, który ma doprowadzić do wewnątrzkościelnego procesu decydującego o tym, czy oskarżony kapłan może wykonywać obowiązki duszpasterskie. De facto dokument ten zakazuje przekazywania pedofilów władzom świeckim, dzięki czemu tak naprawdę są bezkarni" – czytamy we wpisie.