PiS już dawno chciał robić Bawarię na Podkarpaciu. Już pięć lat temu mówił o tym obecny szef MON Mariusz Błaszczak, więc słowa, które dopiero powtórzył Jarosław Kaczyński, to tak naprawdę powtórka z rozrywki. Tyle że przez pięć lat Bawaria na Podkarpaciu nie powstała. A najbardziej katolicki z niemieckich landów również sam się zmienił. Dziś Bawaria szykuje się do wyborów regionalnych. I na tydzień przed tymi w Polsce wiele może się tu zmienić.
Pięć lat temu konserwatywna CSU – siostrzana partia rządzącej w Niemczech CDU Angeli Merkel – raczej nie miała powodów do obaw. Nikt pewnie nie przypuszczał, jak szybko może zakończyć się jej dobra passa, a multikulturowy tygiel, którym stała się Bawaria, zacznie wrzeć.
W Bawarii, najbardziej katolickim z niemieckich landów, CSU rządzi nieprzerwanie i niepodzielnie od 1946 roku. Ale 14 października, dokładnie tydzień przed wyborami samorządowymi w Polsce, Bawarczycy pójdą do urn i wiele może się zmienić. Już dziś widać w sondażach jak trzęsie się bawarska scena polityczna. Jeszcze nigdy, od czasu powstania RFN, siła konserwatystów w tym landzie nie była tak słaba.
"To może być katastrofa da CSU"
Dlatego w momencie, gdy Jarosław Kaczyński rzucał obietnicę, że na Podkarpaciu PiS zrobi drugą Bawarię, tu z pewnością mało kogo to obchodzi. "Pan Prezes chyba nigdy nie był w Bawarii a i o Podkarpaciu ma raczej słabe pojęcie" – kpi na Twitterze europosłanka Elżbieta Łukacijewska i wielu innych internautów.
Polski internet się śmieje, a Bawarczycy mają zupełnie inny problem na głowie. Tu trwa dziś szukanie winnych. CSU, która wcześnie miała blisko 50 procent poparcia, na parę dni przed wyborami ma ledwo 33 procent, a media grzmią, że jej notowania lecą na łeb na szyję.
"Straciła niemal jedną trzecią wyborców. Te wybory mogą być katastrofą dla CSU. Szykuje się historyczna przegrana. Konserwatyści mogą stracić bezwzględną większość. Pierwszy raz w historii mogą zyskać poniżej 40 procent głosów" – donoszą. To z kolei może odbić się na notowaniach Angeli Merkel.
To również nasiąknięty tradycjami, katolicki land, w którym kilka miesięcy temu zapadła decyzja, by w urzędach powiesić krzyże. Decyzja ta wywołała takie kontrowersje, że skrytykował ją sam kardynał Reinhard Marx, przewodniczący Episkopatu Niemiec.
To również land, który przyjął u siebie ogromne rzesze uchodźców i imigrantów. Widać to było zwłaszcza po największej fali w latach 2015-2016, gdy nawet burmistrz Monachium głośno apelował o pomoc, bo dla przybyszów brakowało już miejsc. "Nie zostawiajcie Monachium na pastwę losu" – prosił.
Antyimgrancka fala ruszyła
Po tej fali Bawaria się zmieniła. Zaczęło narastać niezadowolenie, premier Marcus Söder zaczął rzucać pomysłami, jak imigrację ograniczyć. By przyspieszyć deportacje, ogłosił, że zamierza wprowadzić niezależną od Berlina politykę migracyjną. Gdy w Monachium doszło do zamachu, zginęło 10 osób, w siłę zaczęła rosnąć antyimigracyjna i skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AFD).
Ale, jak pisał w reportażu pt. "Dlaczego akurat Bawaria i co będzie dalej?" nasz kolega Jakub Noch, ten land miał wcześniej długą tradycję przyjmowania uciekinierów z innych krajów, w ostatnich dekadach Bawaria zamieniała się w multikulturowy tygiel, w którym jakimś cudem przez lata wrzało tylko delikatnie.
Zieloni pną się do góry
Dziś słychać, że Bawarczycy ocenią w wyborach głównie kwestie dotyczące imigrantów. Ale czy tylko? Jak pokazują ostatnie sondaże, pozycja antyimigranckiej AFD utrzymuje się na poziomie około 12 procent. Ale za to rośnie siła Zielonych, na których chce głosować aż 19 procent Bawarczyków. To ponad dwa razy więcej niż zyskali w poprzednich wyborach (8,6 proc.).
"Gdy lądujesz na lotnisku w Monachium, wydaje się, że wszystko jest perfekcyjne" – pisze Judith Bogner, dziennikarka i aktorka. Opisuje wspaniałe drogi, firmy pełne pracowników, ale twierdzi, że land jest źle zarządzany. Bogner wytyka, że fundusze przeznaczane są na drogi zamiast na edukację czy transport publiczny, grunty są zanieczyszczone, a sieć komórkowa i szybki internet lepsze na greckich wyspach niż w Bawarii.
Punktuje też niskie zarobki, wysokie ceny domów, na które nie każdego stać, braki personelu w służbie zdrowia, pisze nawet o ukrytej biedzie – zwłaszcza wśród starszych kobiet i rodziców samotnie wychowujących dzieci. A także o 260 tys. miejsc pracy, które z powodu starzejącego się społeczeństwa trudno obsadzić.
Program kosmiczny
Jej zdaniem są to ważne problemy Bawarii, a CSU skupia się na imigrantach, jakby chciała odebrać głosy AFD. Potwierdził to niejako sierpniowy sondaż instytutu Forsa dla stacji telewizyjnych N-tv oraz RTL: "więcej Bawarczyków za największy problem swojego landu uważa rządzących chadeków niż uchodźców i migrantów".
Jednak, jak się okazuje, CSU nie tylko imigrantami żyje. Ostatnio premier Markus Söder zaskoczył swoimi najnowszymi, bardzo ambitnymi planami, które już zostały wyśmiane w internecie. Chciałby bowiem, by Bawaria rozwijała swój własny program kosmiczny. – Inwestujemy w dygitalizację, robotykę, sztuczną inteligencję, Heyperloop, podróże kosmiczne – ogłosił. W tym momencie pewnie można się uśmiechnąć, że Söder przebił wszystkie kosmiczne pomysły PiS.
Tylko czy to pomoże CSU? Wybory wygra na pewno, ale czy będzie w stanie rządzić samodzielnie, jak dotąd?
"Bawaria okazywała się bezpiecznym schronieniem dla uciekinierów ze Wschodu w czasach żelaznej kurtyny. Nie tylko dla Polaków, ale i wszelkich nacji Bloku Wschodniego, w tym szczególnie ówczesnej Jugosławii. Kiedy ta się rozpadła i na Bałkanach wybuchły wojny, dziesiątki tysięcy uchodźców tym bardziej szukały więc pokoju i dobrobytu wśród Bawarczyków. Podobnie było po destabilizacji Iraku i Syrii". Czytaj więcej