Jest długi, brutalnie luksusowy, piękny i wzbudza pożądanie. Do "setki" rozpędza się w pięc sekund, ale nie zapomina o komforcie pasażerów. Mercedes CLS to auto na tyle dobre, że łatwo wystawić mu laurkę - i dlatego w tym teście momentami będę się czepiał wręcz na siłę. Co nie zmienia faktu, że chciałbym go mieć.
Szybko zleciało. To już trzecia generacja tego na swój sposób dziwacznego tworu - pierwszy CLS, kiedy pojawił się na rynku, był przecież czterodrzwiowym sedanem z szybko opadającą linią dachu. W zasadzie jakby ktoś nazwał go "czterodrzwiowym coupe", to bardzo by nie nakłamał.
Ta mieszanka jak widać sprawdziła się na rynku, bo Mercedes przygotował już trzecią generację tego modelu (konkurenci też zaczęli robić podobne auta), a i sam przepis na sukces się nie zmienił. To dalej samochód, który łączy w sobie różne żywioły. I robi to z taką łatwością, że aż każe się zastanowić - dlaczego wszyscy tego nie robią w ten sam sposób?
Jaki on jest ładny
Mój redakcyjny kolega stwierdził, że względem poprzedniej generacji ten samochód nie zmienił się aż nadto. Ale on nosi soczewki, więc musicie mu wybaczyć. Ten samochód jest piękny i basta.
Choć CLS w dużej mierze bazuje na klasie E, z całą pewnością nie jest po prostu kolejną limuzyną z inaczej ściętym bagażnikiem. Nowy CLS - tak jak zresztą poprzednicy - ma swój charakterystyczny styl.
Sam przód w dużej mierze jest "mercedesowy". Charakterystyczne drapieżne światła, które nie zawsze współgrają z bardziej stonowanymi modelami marki, są tutaj całkowicie adekwatne.
Całe show kradnie jednak linia boczna - napiszę nawet, że jest... majestatyczna. Masywne nadwozie długo ciągnie się aż do tylnych świateł. W zasadzie można mieć wrażenie, że się nie kończy. Z tą masą kontrastuje lekki, niemal unoszący się, wolno opadający dach. Bardzo niski dach, dodajmy. To powoduje mały kłopot we wnętrzu, ale o tym zaraz.
Przyczepić się ewentualnie można jeszcze do tyłu. Nie to, żeby był brzydki, ale jest jakiś taki... trochę nijaki. Jakby zabrakło pomysłu po tych fajerwerkach kilka metrów do przodu.
Wnętrze oczywiście jest nieprzyzwoicie luksusowe. W środku roznosi się woń eleganckich perfum (są ukryte w schowku), przez kokpit ciągnie się długi zestaw dwóch panoramicznych ekranów (cyfrowe zegary są bardzo eleganckie), w nawiewach i innych zakamarkach auta poukrywane są diody LED, które mogą świecić dosłownie każdym istniejącym kolorem. Łatwo o odpustową kombinację, ale są i wyjątkowo szykowne.
Uwagę zwraca także wyjątkowe zamiłowanie twórców auta do włókna węglowego. Szkoda tylko, że taki dodatek kosztuje 14 tysięcy złotych. I jeszcze jeden bardzo miły akcent: testowany egzemplarz miał już najechane grubo ponad dwadzieścia tysięcy kilometrów. Jak na auto - mało. Jak na auto prasowe - dużo.
Zaleta takiej sytuacji jest taka, że miałem rzadką okazję zobaczyć, jak po takiej eksploatacji (dla niektórych to będą nawet dwa lata z takim autem) wygląda wnętrze. Czerwona skóra była jak nowa. Daję jej mój osobisty znak jakości. Może kogoś to przekona do zakupu, kto wie.
Dalej nie przekonuje mnie za to mercedesowski system multimedialny. Jest skomplikowany, nieintuicyjny, a obsługa cyfrowych zegarów za pomocą dwóch małych touchpadów umieszczonych na kierownicy to po prostu udręka.
Dopatrzyłem się w środku jeszcze dwóch małych minusików. Pierwszy to system audio. Niby Burmester, ale grał jakoś tak... płytko. Nie byłem w stanie ustawić go tak, żeby mnie naprawdę zadowolił. Drugi minusik wynika już z charakteru auta: CLS jest piękny i na zewnątrz, i w środku, ale jeśli masz 1,9 metra wzrostu albo więcej, to po prostu go sobie odpuść.
Jeździ zawsze tak jak chcesz
Testowany model to CLS 400d. Pod tą enigmatyczną nazwą oczywiście nie kryje się czterolitrowy diesel. Tak naprawdę to nowa jednostka o pojemności 2,9 litra, mocy 340 KM i 700 Nm. Prawdę mówiąc jeździ tak dobrze, że jak dla mnie mógłby się nazywać i 600d. Serio. Albo i 700d.
Dawno nie jechałem autem z tak uniwersalną jednostką napędową. Przede wszystkim CLS z tym motorem jest bardzo cichy. Dziewięciobiegowy automat bardzo sprawnie wachluje biegami, ale także sprawia, że nawet przy "niemieckich" prędkościach wewnątrz jest cichutko.
Z drugiej strony jeśli bardziej żywiołowo wciśniemy pedał gazu (zwłaszcza w trybie sportowym), przekładnia chętnie zrzuca biegi, a silnik całkiem przyjemnie warczy. Jak na diesla oczywiście. Samo przyspieszenie do stu kilometrów na godzinę zajmuje mu pięć sekund i bynajmniej później auto nie dostaje zadyszki.
Duży wpływ na to mają dwie turbosprężarki - CLS ma cały moment obrotowy dostępny już od 1200 obrotów na minutę, co sprawia, że jeździ trochę jak... elektryk. Moc jest dostępna właściwie zawsze. Niesamowite uczucie.
A już najzabawniejsze w tym wszystkim jest spalanie. Ten dwutonowy kolos na autostradzie zadowoli się ośmioma litrami oleju. Na drodze ekspresowej można z kolei zejść poniżej... sześciu litrów. Na drodze krajowej w razie płynnej jazdy można zobaczyć nawet czwórkę z przodu.
Trochę gorzej jest w mieście. CLS cierpi zwłaszcza, jeśli często jeździmy w korkach. Mi wyszło trochę ponad 12 litrów, ale to i tak bardzo dobry wynik.
Na uwagę zasługuje też zawieszenie pneumatyczne. W trybie komfortowym jest tak komfortowe, jak powinno być w Mercedesie. Ale po wybraniu bardziej sportowych trybów jest odczuwalnie twardsze, co nie zawsze ma miejsce w innych modelach marki. Dlatego CLS jeździ dokładnie tak, jak chcecie. Zawsze i w każdych warunkach. Całość w ryzach trzyma napęd 4Matic.
Mógłbym takiego mieć
Ten samochód w zasadzie jest tak dobry, że... mógłbym go mieć. Gdybym oczywiście miał budżet, bo to inna historia, ale po prostu Mercedes nigdy nie był moją preferowaną marką. Nie chodzi o to, że to złe auta. To zwyczajnie kwestia gustu. Ale CLS mnie złamał. Nie mam przecież 1,9 metra wzrostu, a obsługi tych beznadziejnych gładzików można się nauczyć po miesiącu, a potem przez lata jeździć bez nerwów.
Nowy CLS jest autem wyjątkowo udanym, które zdecydowanie zaskakuje swoimi właściwościami jezdnymi i pięknym wyglądem. W tym aucie naprawdę właściwie wszystko działa poza tymi kilkoma minusami, które wynotowałem wcześniej.
Reflektory Multibeam LED, dokładny tempomat, bardzo udana nawigacja (jak na fabryczną), wreszcie dopracowane systemy autonomicznej jazdy. Żebyście tylko kiedyś mogli zobaczyć, jak CLS świetnie sam zmienia pasy...
To wszystko składa się na obraz bardzo udanego auta. Ale takie udane auta z gwiazdą na masce kosztują, co pewnie dla nikogo nie jest niespodzianką, ale w końcu czas powiedzieć coś i o tym.
Bazowy CLS 300d z dwulitrowym dieslem kosztuje 311 tysięcy złotych. Jednak jak to w markach premium, lista opcji jest kuriozalnie długa. A i kuszą większe silniki. Tak naprawdę nie będzie stanowić dla nikogo trudności skonfigurowanie CLS-a za pół miliona.
Nie to, żeby nie było warto.
Mercedes CLS 400d na plus i minus:
+ Jest piękny + Silnik jest zaskakująco żwawy i oszczędny + Powszechne uczucie Premium przez duże P + Komfort niedostępny w wielu innych markach - System multimedialny irytuje - Nie dla wysokich kierowców