Jak pewnie większości z was, mi również nie udało się dodzwonić do Dawida przy okazji akcji promocyjnej "Małomiasteczkowego" w ostatnich dniach września. Udało mi się jednak spotkać z nim w Warszawie i pogadać jak słoik z wekiem. – Ja tam się nie przejmuję, że jestem wieśniakiem – uważa Dawid Podsiadło.
Chyba dość sporo ludzi próbowało się do ciebie dodzwonić.
Mnóstwo. Jeśli chodzi o konkretne liczby, to z tego, co słyszałem, telefonów w najgorętszym momencie było 450. Być może nie wydaje się to jakąś ogromną liczbą, ale w momentach, kiedy kierowano te połączenia do mnie, koniec rozmowy stawał się początkiem drugiej i tak w kółko. Chwilami ciężko było to ogarnąć.
Super wyszła ta cała akcja z telefonami, zaszyfrowanymi wiadomościami i Instagramem. Mega się cieszę i pękam z dumy, że moja ekipa jest taka kreatywna. Warto robić rzeczy, których w Polsce jeszcze nie było albo zdarzają się rzadko.
Jak reagowali fani, kiedy w słuchawce słyszeli żywego ciebie, a nie automat?
No tu pojawił się dość powtarzalny schemat (śmiech). Brzmiało to mniej więcej w ten sposób: "Halo? Naprawdę? Ale serio to Ty?". Generalnie większość tych osób zdążyła wcześniej zobaczyć tajny profil na Instagramie, o który chodziło w całej akcji.
Z niektórymi z nich prowadziłem jakieś krótkie rozmowy, głównie o tym, co sądzą o profilu i czy pojawią się na którymś z koncertów. Kilkoro ananasów miało jeszcze jakieś dodatkowe, niezwiązane z muzyką pytania.
Najnowszy album przygotowaliście we dwóch, wspólnie z Bartkiem Dziedzicem. Poprzednia płyta była efektem pracy całego zespołu, za to twój debiut to również efekt wysiłków twórczego tandemu. Kiedy ci się lepiej pracuje? Łatwiej osiągnąć zamierzony cel w mniejszym czy większym gronie artystów?
Już na bardzo wczesnym etapie przygotowania czułem, że chcę wrócić do pracy w duecie. Wydaje mi się, że to bardziej intymny tryb i ciężar rozkłada się równomiernie.
W przypadku pracy nad drugą płyta, producent mojego pierwszego albumu - Bogdan Kondracki, zaprosił do pomocy Daniela Walczaka, czyli ówczesnego kierownika muzycznego zespołu. Pojawiło się więcej źródeł kompozycyjnych - były utwory, które robiłem sam, inne tworzyliśmy wspólnie z Danielem, kolejne z Bogdanem, a resztę w pełnym składzie na próbach.
Wydaje mi się, że wtedy trudniej było wycisnąć muzyczną esencję, każdy miał trochę inny styl. Najtrudniejsze zadanie przypadło producentom, bo to oni z 30 kompozycji musieli wybrać 12 spójnych kawałków, które weszły na album. Pod kątem spójności i złapania wspólnego kierunku, o wiele łatwiej jest tworzyć w mniejszym składzie.
Jednak chyba nie dlatego chciałem wrócić do duetu. Zrobiłem to, bo miałem ambicję, żeby zagrać po polsku. Potrzebowałem właściwej motywacji, by się temu poświęcić i nie ulegać momentom rozproszenia. Zależało mi na pełnym skupieniu na tej jednej, konkretnej rzeczy. I w takim przypadku o wiele łatwiej pracuje się w duecie. Cieszę się, że zrobiliśmy ją z Bartkiem w takiej formie.
A czemu "po naszemu"?
Chyba poczułem taką gotowość. Już wcześniej zrobiłem kilka rzeczy po polsku...
Dobrze się przyjmowały.
No właśnie, to też ma pewne znaczenie, na koncertach da się zauważyć, jak ludzie odbierają te piosenki. Dodatkowo w swoim wolnym czasie, zacząłem słuchać więcej polskiej muzyki. Zwłaszcza, że coraz więcej tej muzyki powstaje i jest ona coraz lepszej jakości.
Tak jest, po prostu chce się słuchać.
Dokładnie. To jest bardzo istotne i daje mega pozytywną nadzieję na przyszłość. Niedawno w swoim życiu otworzyłem się na, dla mnie, nowy gatunek - rap. Choć słyszałem też, że to, czego słucham, dla niektórych nie jest rapem (śmiech).
To kogo słuchasz?
Nikogo nie chcę teraz urazić wcześniejszym wstępem (śmiech), ale z hiphopowych rzeczy wkleja mi się Łona i Webber, Taco Hemingway i Ten Typ Mes. Na pewno ta trójka jest dla mnie wzorem pod kątem pisania czy opowiadania historii.
W dzisiejszym rapie w sumie ciężko określić twarde granice gatunku. Ciężko też znaleźć we współczesnym, topowym mainstreamie coś, co nie czerpałoby z hip hopu. W twoim najnowszym singlu "Nie ma fal" również słychać jakąś inspirację trapową stylistyką.
Współczesny główny nurt faktycznie bardzo mocno czerpie z rapowej estetyki. Myślę, że Bartek sprytnie powyciągał z Zachodu mnóstwo najświeższych rzeczy, bo też "Nie ma fal" to niejedyny numer na płycie, w którym słychać hiphopowy groove. Bardzo fajnie się na tym śpiewa, jest sporo przestrzeni na wymyślanie ciekawych melodii.
Poza tym mega polubiłem ten system zabawy słowem. Raperzy mają znacznie więcej tekstu do przekazania, dlatego podziwiam sposób, w jaki to robią. A Mes w ogóle jest jakimś totalnym asem w tej kwestii. To bardzo spostrzegawczy i błyskotliwy artysta.
Czy w tych napisach z okładki "Małomiasteczkowego" przebija się trochę "The Life of Pablo" Kanye’ego Westa?
Pomysł na taki wygląd okładki wyszedł od Bartka Walczuka. Przyznam, że mi też kojarzy się z innymi rzeczami, najbardziej z napisami na "Brothers" The Black Keys. Akurat o "The Life of Pablo" nie myślałem, ale za to na okładce "Ye", tegorocznego krążka Kanye’ego, możesz zobaczyć podobny kolor fontu do tego z mojego albumu.
Mieliśmy pewną wizję na oprawę trasy i promocję płyty, niezależnie od tego, czy widzieliśmy coś gdzieś wcześniej. Wydaje mi się, że trudno jest dzisiaj wpaść na koncept albo taki sposób wykonania, żeby coś wyszło nie wiadomo jak oryginalnie. A jak już coś wymyślisz, to potem zaczynasz inaczej patrzeć np na istniejące okładki płyt . Zaczynasz dostrzegać np podobieństwo koloru albo sposób pisania, czy zdjęcie. Wydaje mi się, że trudno jest dzisiaj uniknąć porównań i odniesień przy tej ilości treści dostępnych przez internet na wyciągnięcie ręki.
Słuchając twojej najnowszej płyty, odniosłem wrażenie, że jest również pożegnaniem z kimś bardzo Ci bliskim. Mam rację?
Nawet z kilkoma osobami. Nie mówię o jednym rozstaniu a raczej o całej idei rozstawania się. Niekoniecznie w kontekście relacji damsko-męskich, choć takich jest oczywiście najwięcej. To nie są historie najświeższe, utwór "Dżins" opowiada o romantycznej relacji z mojego życia, którą żyłem chyba jakoś w 2008 roku.
Dla mnie to było strasznie inspirujące, żeby po tej dekadzie napisać coś z perspektywy siedemnastoletniego siebie, wspominając szczeniacką, zachłanną miłość.
No a te inne pożegnania?
Praktycznie każdy numer na płycie jest inspirowany jakimś konkretnym przeżyciem i relacją, której doświadczyłem w przeszłości. Wiem, że tym konkretnym osobom bardzo łatwo będzie to zdekodować.
Przede wszystkim chodzi jednak o pewien uniwersalizm, tak by słuchający mnie odbiorca również mógł się w tych historiach odnaleźć czy dopasować je do swoich sytuacji. Opisałem relacje o różnym stopniu głębokości i choć wszystkie odnoszą się bezpośrednio do tego, co przeżyłem, chciałbym, żeby każdy słuchacz mógł się w nich odnaleźć.
Czy bycie małomiasteczkowym to jakiś straszny brud, który jak najszybciej trzeba z siebie zmyć?
Nie, ta piosenka opowiada o tym, że niezależnie kim jesteś i skąd pochodzisz, to nigdy nie powinieneś tego zagłuszać. Najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą i nie czuć jakiegokolwiek wstydu związanego z pochodzeniem. Przecież to absolutny przypadek, że urodziłeś się w Warszawie, Częstochowie czy Dąbrowie Górniczej.
Ten numer to bardziej krzyk składający się w takie proste hasła, jak "nie rezygnuj z siebie", "nie staraj się przypodobać innym". Najważniejsze to kierować się własnym sercem, a nie tym, czego wymaga od nas świat.
Z własnego doświadczenia, może z obserwacji znajomych, uważasz że ludzie z mniejszych ośrodków cierpią na jakiś "kompleks słoika"? Zauważ, że wiele takich osób musiało przeczołgać się przez znacznie trudniejsze warunki, żeby w końcu odnieść sukces. Mimo to, mam wrażenie, że niektórzy z nich nadal czują się gorsi w stosunku do swoich współpracowników czy znajomych z większego miasta.
Mimo, że sam pochodzę z Dąbrowy Górniczej to ciężko mi się utożsamić z tą grupą. Ja wszedłem tutaj na totalnie komfortowych warunkach. Przeprowadziłem się, z nikim nie muszę rywalizować. Po prostu żyje mi się tu bardzo dobrze.
Ciężko mi sobie wyobrazić, co czuje ktoś, kto naprawdę włożył mnóstwo wysiłku w to, żeby popchnąć swoje życie zgodnie z własną ambicją. Moje poszukiwanie siebie w tym mieście odbywa się na zupełnie innych poziomach.
Ale łapiesz się czasem na takim poczuciu, że gdzieś nie pasujesz?
Tak, jasne. Głównym bodźcem do napisania "Małomiasteczkowego" był ten moment, kiedy poszedłem sobie pewnego razu na siłownię.
Wiesz, zakładałem na siebie te ciuchy, myślałem sobie, że idę na jakąś ekskluzywną salę ćwiczeń dla gwiazd. I wtedy poczułem, że w ogóle nie pasuję do tej ekipy, wręcz im tam smrodzę. Pcham się nie wiadomo gdzie ze swoją krzywą gębą. Wszyscy w wypasionych ciuchach, wyczesanych fryzurach, a ja włażę w spodenkach z gimnazjum, które, o dziwo, jeszcze pasują. Serio, czułem się tam tak, jakbym ich obrażał swoją obecnością.
A w zwrotce o "świecie sypiącym kreski" nie krytykujesz przypadkiem bywalców takich miejscówek?
Po przeczytaniu tych wszystkich interpretacji i komentarzy pod piosenką, muszę powiedzieć, że w "Małomiasteczkowym" przede wszystkim atakuję ludzi, którzy wewnętrznie nie potrafią pogodzić się z tym, kim są. Ja tam się nie przejmuję, że jestem małomiasteczkowy czy, mówiąc jeszcze inaczej, wieśniakiem - zakładam te spodenki i idę ćwiczyć.
Ta druga, oceniająca strona tak naprawdę ma gdzieś skąd jesteś i z jakiego środowiska pochodzisz. Albo cię akceptują albo nie, i tyle. Mam wrażenie, że ludzie nie oceniają nas tak często, jak nam samym się wydaje. Mimo to tworzymy sobie jakiegoś niewidzialnego przeciwnika i toczymy z nim bezsensowną walkę. No i ostatecznie ta piosenka jest właśnie o tym, żeby nie wstydzić się samego siebie przed sobą. Jesteś spoko.
Denerwowałbyś się, gdybyś cały czas musiał coś musieć?
Lubię okresy, w których muszę robić rzeczy. Jeszcze przed rozpoczęciem mojej muzycznej kariery starałem się jak najpełniej wykorzystywać czas. Chodziłem na różne zajęcia sportowe lub artystyczne, nie lubiłem marnować dnia. Dlatego teraz w okresie promocyjnym, kiedy jest dużo rozmów o płycie - wywiadów i spotkań, po których czuję się czasem zmęczony, to gdy na koniec dnia wracam do domu, jestem z siebie zadowolony. Cieszę się, że zrobiłem wiele produktywnych rzeczy.
To zbliża mnie do satysfakcji z faktu, że zapracowałem na to, co mam. Wykonuję pracę, zamiast siedzieć na tyłku i czekać na trasę. Jak każdy, bardzo dobrze czuję się ze świadomością dobrze wykonanej roboty. Dlatego lubię nawet te momenty, kiedy jestem w jakiś sposób przymuszany do pracy (śmiech).
Klip do "Małomiasteczkowego" był bardzo filmowy, Ty zresztą w jednym z wywiadów mówiłeś, że kinematografia jest kierunkiem, który również bardzo Cię pociąga. Doczekamy się Dawida na wielkim ekranie?
W czasie tej mojej muzycznej i wizerunkowej podróży dostawałem propozycje różnych filmowych ról, ale zazwyczaj były to jakieś komedie romantyczne, do których nie było mi na razie spieszno. Jasne, że chciałbym realizować się w filmie. Jeden projekt był nawet w całkiem zaawansowanym etapie, choć ostatecznie to też się nie udało.
Mam nadzieję, że nie mówisz teraz o filmie o Zenku Martyniuku (śmiech).
Wiem, że otworzenie się na nowy gatunek w sztuce i dotknięcie filmu, będzie ogromną zmianą w stosunku do tego, co robię na co dzień. Na pewno zostanie odnotowane i obficie skomentowane przez fanów. Dlatego muszę mieć pewność, że to, w czym wezmę udział, będzie bardzo dobre, a dodatkowo czuć świadomość tego, że wnoszę realną, teatralną czy filmową wartość do całego przedsięwzięcia, a nie tylko swój wizerunek.
Wiadomo, że nigdy nie uda mi się do końca rozdzielić tych dwóch rzeczy. Moje nazwisko przy tytule jakiegoś filmu może wpłynąć na to, że ktoś wybierze ten a nie inny seans. Ja chciałbym jednak usłyszeć od reżysera, że robię coś źle albo jestem tak tragiczny, że produkcja o wiele lepiej będzie wyglądała beze mnie. Mam nadzieję, że odezwie się do mnie ktoś, kto bardziej kieruje się jakością sztuki niż jej potencjałem komercyjnym.
Dla nas - muzyków, było to po prostu świetne doświadczenie. Z prawdziwym wyzwaniem mierzyli się operatorzy obrazu i dźwięku, po których było widać napięcie, zmęczenie, a momentami nawet wycieńczenie - nagrywaliśmy wszystko jednym ujęciem bez montażu, więc zarówno dźwięk i obraz musiał być zapisany perfekcyjnie, co było naprawdę ogromnym wyzwaniem.
Najbardziej oberwało się steadicamiście, dla którego każdy dubel oznaczał kolejne kilka minut biegania z kilkudziesięcioma kilogramami ekstra na plecach. Przyznam, że był moment, kiedy myśleliśmy, że to się po prostu nie uda, ale szczęśliwie dowieźliśmy to.
Była też taka sytuacja z mikrofonem wypożyczonym z zaprzyjaźnionego studia. Bardzo drogim i bardzo starym mikrofonem wstęgowym, którego użyliśmy właściwie tylko w pierwszej scenie, kiedy śpiewam. Sekundę potem sprzęt jest podwijany do góry i już do końca utworu nie pojawia się w kadrze. Ten mikrofon zwisał na samym kablu. Olek - gitarzysta, odpowiedzialny za ten sprzęt - kilka razy mówił, żeby zabezpieczyć go dodatkowo, jakoś okleić, bo w końcu pierdolnie. No i pierdolnął (śmiech).
Najlepsze jest jednak to, że jakimś cudem udało się go naprawić. Może nie jest już taki ładny jak wcześniej, ale nadal można korzystać z jego najważniejszej funkcji.
"Męskie granie" to był twój pierwszy powrót do koncertowania po powrocie z Islandii?
Pierwszy koncert po powrocie odbył się na głównej scenie Openera ze świeżym zespołem i nowymi aranżacjami starych kawałków. To było niesamowite przeżycie, choć sam koncert nie był jakoś wybitnie dobry.
W sumie to myślę sobie, że wbiłeś na bardzo fajny etap, bo możesz sobie robić dłuższe wakacje i spokojnie pracować nad swoją muzyką. Potem wracasz do koncertowania i na luzaku trzykrotnie wyprzedajesz Torwar. Tak trzeba żyć (śmiech).
Przy takich przerwach wyostrza się apetyt, czujesz się głodny na kolejne wyzwania. Dodatkowo w końcu zaczynasz dostrzegać to, co masz, bo w koncertowym pędzie zacierają się nawet najpiękniejsze wspomnienia z występów.
To prawda, mam ten komfort, że nawet jeśli zrobię sobie przerwę, to i tak szybko wrócę do wielkiego koncertowania. Wiem, że jest publiczność, która na to czeka i wciąż chce mnie słuchać.
Najnowszy album Dawida Podsiadło - "Małomiasteczkowy" już 19 października ukaże się nakładem Sony Music Polska.