Tomasz Kalita walczył o legalizację medycznej marihuany. Za miesiąc na półkach polskich aptek pojawi się pierwszy lek z konopii. – Strasznie się cieszyłam, ale jednocześnie byłam nieszczęśliwa, dlatego, że Tomek dziś nie może się ze mną cieszyć. Nigdy się też nie dowiem, czy gdyby przyjmował olej, to żyłby dłużej. To są koszmarne myśli. Nie ma nic tragiczniejszego niż śmierć najbliższej osoby. Odczuwam to każdego dnia – szczerze przyznaje Anna Kalita.
Ostatnie miesiące życia zmarły w styczniu ubiegłego roku Tomasz Kalita, polityk SLD, poświęcił na walkę o legalizację medycznej marihuany. Stał się głosem chorych, których ból mogłaby uśmierzyć. Chciał, by Polska dołączyła do europejskich krajów, które zdecydowały się dopuścić marihuanę do celów medycznych.
Resort zdrowia z Konstantym Radziwiłłem na czele w kwestii legalizacji leczniczej marihuany długo grał na czas. Wreszcie rok temu się udało. Ale dopiero za miesiąc medyczna marihuana trafi do polskich aptek. Będzie wydawana na receptę. Ma być stosowana przede wszystkim do uśmierzania bólu i w schorzeniach neurologicznych.
Możesz dziś z ulgą powiedzieć, że już za miesiąc na pewno zostanie całkowicie zrealizowany "testament Kality"?
Anna Kalita: Tak! Jest takie ukochane zdjęcie, na którym przytulam Tomka, a on ma w ręku plakietkę z napisem: "Popieram medyczną marihuanę". To było dzień po naszym ślubie. Tomek przed Sejmem apelował do polityków, prosił o prezent ślubny dla siebie, ale i dla innych chorych.
Tomasz jako pierwszy polityk stał się twarzą walki o legalizację medycznej marihuany. Walczył, choć sam był już wtedy chory.
Tomek kochał politykę. Zawsze powtarzałam, że nie wiem, czy kocha bardziej mnie, czy ją. Jego ta polityka dotknęła w najgorszy z możliwych sposobów: odbierając mu prawo do walki o to, żeby żyć dłużej, żeby lepiej się czuć.
A czuł się potwornie. Podczas chemioterapii nie mógł zupełnie jeść. Był przerażony i zestresowany jak człowiek, który wie, że umiera. Wyrywał sobie brwi, ale i walczył o legalizację medycznej marihuany. I to była najważniejsza walka polityczna, jaką w swoim życiu stoczył.
To Wasza walka, towarzyszyłaś mu przez cały czas. Po śmierci nadal walczysz o legalizację medycznej marihuany.
Nie tylko my walczyliśmy o medyczną marihuanę. Znam wiele osób z tego środowiska. Stali się moimi bliskimi znajomymi. Jest w tym gronie Dorota Gudaniec, którą Piotr Pacewicz nazwał "matką marihuany" i jej syn Maks, który był już w hospicjum.
Jest Paulina Janowicz, której córeczka nie doczekała medycznej marihuany i umarła. Kiedy o niej mówię, to przechodzą mnie ciarki. Nie tylko my walczyliśmy o medyczną marihuanę, nie chciałabym tego zawłaszczać.
Ale chciałabym, żeby ludzie mówili o Tomku i pamiętali, że ostatnie miesiące życia poświęcił na tę walkę. Czasem już nie mógł chodzić. Był zmęczony po udzielaniu wywiadów i spał później nawet po kilkanaście godzin. To było dla niego bardzo ważne.
Co zmieniłoby się w Waszym życiu, w Tomka życiu, gdyby wcześniej zalegalizowano medyczną marihuanę?
Jego nie bolało do momentu, kiedy umierał. A śmierć była straszna i trwała bardzo długo. Wtedy dostawał morfinę. Przestawało go boleć, ale nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Może gdyby dostawał marihuanę, to mielibyśmy ze sobą kontakt dłużej, a może i do końca?
Pewnie teraz pękałby z dumy i radości?
Byłby bardzo szczęśliwy, gdyby mógł dożyć tego dnia. Wczoraj zadzwoniłam do Tomasza Witkowskiego ze Spectrum Cannabis i strasznie się cieszyłam, ale jednocześnie byłam nieszczęśliwa, dlatego, że Tomek nie może się z tego cieszyć.
Nigdy się też nie dowiem, czy gdyby przyjmował olej, to żyłby dłużej. To są koszmarne myśli. Nie ma nic tragiczniejszego niż śmierć najbliższej osoby. Odczuwam to każdego dnia. To jest dramatyczne.
To nie były nerwy. Było mi po prostu przykro. A to dlatego, że Tomek był jednym z nich. Kiedy powiedział, że ma glejaka, to od razu wszyscy opowiedzieli się za legalizacją marihuany. To był sierpień, a Tomek umarł w styczniu.
Jeżeli byli "za", to przecież mogli przegłosować to w jeden dzień, w jedną noc. Wtedy pokazali, że legalizacja medycznej marihuany nie była dla nich priorytetem. A co może być ważniejsze niż ludzkie życie?
Ale udało się zalegalizować medyczną marihuanę i zrobił to rząd, na czele którego stoi PiS, a ministrem zdrowia był Konstanty Radziwiłł.
Bardzo dziękuję tym, którzy to przegłosowali, urzędnikom, którzy zarejestrowali ten lek. Przecież też wokół tego było wiele kontrowersji. Bardzo się cieszę, zwłaszcza, że to najbardziej konserwatywny rząd od 1989 roku.
Pamiętam, jak rozmawiałyśmy ponad rok temu i nie wierzyłaś, że ten konserwatywny rząd zalegalizuje medyczną marihuanę. Sądziłaś, że będą to przeciągać, a ostatecznie i tak nic z tego nie wyjdzie. Zdziwiłaś się?
Bardzo. Tomek zawsze powtarzał, że nie wolno wszystkich krytykować. Ja mam poglądy lewicowe i nie głosuję na PiS, to nie jest moja bajka, ale za tę kwestię bardzo im dziękuję.
Fajnie, że nie przestraszyli się tego, że ich konserwatywny elektorat mógł powiedzieć, że "legalizują ćpanie". Fajnie, że pokazali empatię i wsłuchują się w głos chorych. A to jest przecież taka grupa społeczna, która nie wyjdzie demonstrować.
Ustawę wprowadzono, ale w bardzo okrojonym kształcie. Czy każdego chorego będzie stać na zakup medycznej marihuany?
Nie wiem dlaczego nie mamy upraw narodowych. Czy obawiamy się, że nagle – ironizując – zielsko rozniesie nam się po kraju? No i właśnie pozostaje jeszcze pytanie, ile będzie kosztowała medyczna marihuana i czy ludzi biednych będzie na nią stać.
Dla mnie to szczególnie istotne, bo legalizacja to jedno, ale potwornością jest dzielenie chorych ze względu na zasobność portfela.
Mam nadzieję, że ludzie chorzy nie będą musieli kupować marihuany na czarnym rynku. Pamiętam, jak po naszym ślubie powiedzieliśmy do kamer, że dostaliśmy w prezencie marihuanę. Później Tomek mówił w domu: "Anuszku, co myśmy zrobili, przecież prokurator nam wejdzie". Chcieliśmy zrobić prowokację, zwrócić uwagę na problem. Ale później rzeczywiście się baliśmy.
Tomek palił marihuanę z czarnego rynku?
Nie, on przez cały czas powtarzał, że jest "legalistą".
Wprawdzie już rok temu zalegalizowano medyczną marihuanę, ale dlaczego tak długo trzeba było czekać na wprowadzenie jej do aptek?
Urząd Rejestracji Produktów Medycznych miał 210 dni, żeby zdecydować. 210 dni – tyle trwało życie Tomka od czasu, gdy usłyszeliśmy tę straszną diagnozę aż do śmierci. Firma farmaceutyczna, której udało się wprowadzić do polskich aptek medyczną marihuanę, musiała długo pracować. Sztab prawników pół roku temu złożył wniosek.
Rok temu mówiłaś, że jest Ci trudno. Dziś jest lepiej?
Nie radzę sobie. Nic więcej nie mogę powiedzieć na ten temat. Zupełnie sobie nie radzę.
Masz wsparcie? W jednym z wywiadów wspomniałaś, że część znajomych Tomka się od Was odwróciła.
Tak było. Tomek nie wiedział, dlaczego bliskie mu osoby nie odwiedzają go w szpitalu, nie dzwonią, nie piszą. Teraz po części wiem – one nie miały pojęcia, co mają powiedzieć.
Myśmy bardzo się kochali, byliśmy szczęśliwi. Natomiast później doszło do mnie, że ludzie, którzy przychodzą do szpitala, pewnie z tyłu głowy sobie myśleli: "jak dobrze, że to nie my".
A jeśli o mnie chodzi, to jest garstka osób, które ze mną wytrzymują, bo ze mną się po prostu nie da wytrzymać. To nie jest samokrytyka.
Co poradziłabyś osobom, których bliscy w tej chwili walczą z nowotworem?
O tym mogę powiedzieć. Bo nie wiedziałabym, co poradzić osobie w żałobie, bo sama sobie z tym nie poradziłam.
Natomiast póki Tomek żył, choć był już chory, to były także piękne dni. Myśmy się cieszyli jak wariaci. Byliśmy razem, jedliśmy ulubione potrawy, piliśmy wino, oglądaliśmy Woody'ego Allena, spotykaliśmy się z przyjaciółmi. Budziliśmy się obok siebie, byliśmy bardzo szczęśliwi.
Żyliśmy tak, jakby każdy dzień był ostatnim. Nie myśleliśmy o przeszłości.
Czyli korzystać z każdej chwili?
Na maksa. Póki jesteśmy, to powinniśmy żyć... Po wczorajszym dniu myślę, że w przypadku Tomka jest "non omni moriar". Dzieło jego życia żyje. To jest cudowne.