Politycy opozycji prześcigają się w porównaniach afery, która wybuchła w KNF do tzw. afery Rywina. Grzmią, że to największa afera III RP, "ośmiornica rządu PiS” i że w demokratycznych państwach upadają od takich spraw gabinety. O analogiach "afery Szumigate”, albo "przychodzi Czarnecki do Chrzanowskiego” do sprawy Rywina rozmawiamy z prof. Tomaszem Nałęczem, byłem szefem sejmowej komisji śledczej do zbadania tej ostatniej.
Zawsze, gdy w polskiej polityce wybucha jakaś afera, to dziennikarze, obserwatorzy mają skojarzenia z tzw. aferą Rywina, która obaliła rząd SLD. Czy w przypadku afery w KNF dostrzega pan istotne analogie z tamtą historią?
Ale przypomnijmy, że takie sytuacje dzieją się niemalże w 100 procentach w smudze cienia. Reflektorem, który rozświetla tę smugę cienia jest właśnie nagranie. Afera Rywina zaczęła się także od nagrania, które wyszło na jaw po pewnym czasie. Zresztą myślę, ze obydwaj rozmówcy z tej nowej afery mieli świadomość tamtej sytuacji. Jeden starał się przecież przed nagraniem zabezpieczyć.
Szumidłami.
Czyli miał po prostu aparaturę zagłuszającą. Pojawia się od razu pytanie: po co? Wydaje się, że urzędnicy powinni z urzędu nagrywać wszystkie swoje rozmowy, a nie je zakłócać. Ale wrócę do samego mechanizmu, bo jest to ten sam mechanizm, który znamy z afery Rywina. Za nieuczciwe działanie w imieniu państwa urzędnik domaga się łapówki. W aferze Rywina chodziło o zablokowanie ustawy, która miała uniemożliwić powstanie holdingu medialnego złożonego z Agory i Polsatu.
Ta afera jest jednak poważniejsza. Ciężar gatunkowy tej nowej afery jest cięższy wcale nie ze względu na wartość propozycji korupcyjnej. Tutaj chodzi o 40 mln złotych, a wtedy o 17, 5 mln dolarów. Bohaterem afery Rywina był znany producent filmowy, ale jednak osoba prywatna. On się wszystkiego wyparł i tłumaczył, że konfabulował. Teraz mamy urzędnika państwowego i do rozmowy dochodzi w jego gabinecie. Jest mnóstwo sygnałów, które nakazują by dokładnie tę sprawę zbadać.
Ale od czasu tzw. afery Rywina politycy nauczyli się też reagować na takie sytuacje kryzysowe. Pan to zapewne obserwował także na przykładzie innych głośnych afer, które wybuchały choćby za rządów PO-PSL.
Politycy nauczyli się, że nie wolno sprawy zagarniać pod dywan. Trzeba działać szybko i zdecydowanie. Jest tylko pytanie, jaki margines swobody mają politycy, którzy są w aferę zamieszani? Dostrzegam też oczywiście znamię czasu. Pan prezes KNF ma 37 lat, gdy była afera Rywina pewnie nie interesował się jeszcze polityką. Od tamtego czasu minęła mu połowa życia. Historyk zawsze widzi taką prawidłowość, że kolejne pokolenia muszą odbierać swoje nauki.
A jakich kroków politycznych spodziewa się pan w przypadku tej afery? Pan Chrzanowski najpierw zapowiadał, że nie zamierza zrezygnować ze stanowiska, ale potem podal się do dymisji.
W tego rodzaju sprawach wiele zależy od sieci powiązań, niekoniecznie przestępczych. Pan prezes KNF funkcjonował zapewne w jakimś układzie towarzyskim, politycznym. Poza tym skoro w tak młodym wieku objął to stanowisko, to musiał mieć zapewne swojego protektora. Pytanie brzmi, czy ta afera nie postawi w smudze cienia jego protektora.
Nie wiem, kto może nim być, ale taki protektor ma o wiele więcej możliwości by opóźniać wyjaśnianie sprawy. Z takimi aferami jest tak jak z wyciąganiem bierek. Można wyciągnąć jedną, albo zrujnować cały układ. Kroki polityczne, które będą podejmowane w kolejnych dniach, pokażą nam, czy tu rzeczywiście w grę chodzi podejrzenie dotyczące tylko jednej osoby. Jeśli to jest samotny wilk, to stado poświęci go bez większego wahania. A jeśli to jest wilk, który ma w hordzie silnych towarzyszy, to sprawa będzie się przeciągała.
Praktyka polityczna w takich sytuacjach od czasów afery Rywina jest taka, że opozycja domaga się powołania komisji śledczej. Tak dzieje się także teraz. Ale te kolejne komisje śledcze, które powstały po Rywinie, mają coraz bardziej stępione ostrza zębów i niewiele osób przykłada wagę do ich pracy.
Już druga komisja śledcza, ta ds. PKN Orlen, miała świadomość możliwości spustoszenia, jakie będzie czyniła w polityce i głównie pustoszyła politykę zamiast wyjaśniać sprawę. Świat polityki szybko zorientował się, że komisja śledcza może być groźnym narzędziem. Po pracy kolejnych komisji śledczych także obserwatorzy zorientowali się, o co chodzi ich członkom.
Kiedyś prace komisji ds. Rywina z wypiekami oglądały miliony ludzi przed telewizorami. Dzisiaj wypieków nie ma nawet jak zeznaje Donald Tusk. Teraz komisje nie mają żadnej mocy rażenia. Wszyscy się przyzwyczaili, że oglądają show, ale nie przejmują się losem bohaterów. Zresztą, jak dzisiaj jest powoływana jakaś komisja śledcza, to obserwator polityki może bez pudła przewidzieć, jakie będą konkluzje z jej prac, czy tezy raportu końcowego.
Czyli motywy polityczne całkowicie zastąpiły dochodzenie do prawdy?
Zawsze mogą coś odsłonić. Akurat w sprawie KNF komisja powinna być powołana, bo Prokurator Generalny jest politykiem partii rządzącej. Nie sądzą jednak by komisja śledcza powstała. PiS do tego nie dopuści, bo ma zbyt wiele do stracenia.