"Po co ja pana brałem". Kuriozalne starcie Wałęsy i Kaczyńskiego na sądowym korytarzu
redakcja naTemat
22 listopada 2018, 10:17·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 22 listopada 2018, 10:17
Były prezydent i prezes Prawa i Sprawiedliwości spotkali się w sądzie w Gdańsku w związku z procesem, który Kaczyński wytoczył Wałęsie. Na korytarzu doszło do zaskakującej wymiany zdań.
Reklama.
Pierwszy na korytarzu pojawił się Kaczyński, a po chwili był tam Wałęsa. Były szef "Solidarności" został powitany bardzo entuzjastycznie przez swoich zwolenników. Kiedy zaczęli skandować jego nazwisko, zapytał jednak o swoich... przeciwników. – Z nimi chcę rozmawiać – stwierdził.
Ludzie zgromadzeni na korytarzu przekazali, że "jest jeden". Okazało się, że to Jarosław Kaczyński, który stał parę metrów dalej. Po chwili obaj stanęli twarzą w twarz – a właściwie to tak trochę "bokiem" do siebie.
Doszło do zadziwiającej wymiany zdań. Panowie posprzeczali się o swoją polityczną przeszłość – wszak obaj byli na początku III RP bliskimi współpracownikami.
– Nie jest to dla mnie miła sytuacja – stwierdził Kaczyński na widok Wałęsy. Potem Wałęsa zaczął wspominać ich wspólną pracę. – Po co ja pana brałem, to moja pomyłka była. W sferze wykonawczej to byli świetni ludzie, ale kiedy zaczęli się usamodzielniać, popełniali błędy i popełniają do dziś – mówił Wałęsa. Kaczyński był przez około rok szefem kancelarii Wałęsy.
– Po co ja pana robiłem ministrem? – wypalił w końcu Wałęsa. Ale i Kaczyński nie był mu dłużny. – Po co ja pana prezydentem? – odpowiedział.
– Bardzo dobrze się współpracowało, dopóki to kontrolowałem i dopóki wykonywali moje polecenia byli świetni. A jak zaczęli się usamodzielniać... – kontynuował w swoim stylu Wałęsa.
Prezes PiS był albo cicho, albo reagował uśmieszkiem. – Naprawdę nie mam zamiaru rozmawiać na tym poziomie, to jest po prostu inna kultura – odpowiedział. – Ja jestem za pojednaniem – stwierdził wtedy nagle Wałęsa. Ale do żadnego pojednania nie doszło.
Przypomnijmy, że Jarosław Kaczyński wytoczył Lechowi Wałęsie proces za jego słowa o katastrofie smoleńskiej. Były prezydent stwierdził, że odpowiada za nią Lech Kaczyński.