Zaapelowałem w środę, by polskich olimpijczyków nie poddawać totalnej krytyce. By dać im czas do końca igrzysk. W komentarzach pisaliście, że jak to tak można ich chwalić, jeśli wszyscy odpadają. Wszyscy zawodzą. Wszyscy prezentują się poniżej oczekiwań. To krzywdząca opinia. Słowo "wszyscy" radziłbym tutaj zastąpić zwrotem "pewna ich część". Zresztą, zobaczmy.
Szermierka? Tu ponieśliśmy klęskę, tak to trzeba nazwać. Dwa zwycięstwa w dziewięciu walkach. - Skąd ona jest? Z Polski? A, to pewnie przegra zaraz pierwszą walkę - tak mógłby powiedzieć obiektywny kibic, powiedzmy Brytyjczyk, widząc wychodzącą na planszę szpadzistkę czy florecistkę. A obsługujący igrzyska dziennikarze z Polski mieli problem, by zdążyć do strefy mieszanej. Na rozmowę z osobą, która właśnie odpadła.
Szermierka na minus
Inna rzecz, że realne szanse na medal mieli tylko Sylwia Gruchała i Radosław Zawrotniak. Nie należeli do głównych faworytów, ale i ją, i jego zaliczano do tych, którzy mogą zaatakować medal z drugiego szeregu. Niestety, oboje przegrali od razu. W pierwszym pojedynku, mierząc się w dodatku z niżej notowanym rywalem. Chociaż tego, że pozostali odpadną w pierwszej czy drugiej walce, mogliśmy się w zasadzie spodziewać. Albo nie mieli jeszcze wielkich osiągnięć na koncie, albo mieli jakieś sukcesy w tym roku, ale pojedyncze. To były raczej przebłyski, a nie stabilna forma.
Nie zmienia to jednak faktu, że w szermierce zawiedliśmy. Nie chodzi tu nawet o porażki ale ich styl. I to zrezygnowanie, kręcenie głową, pogodzenie z porażką. Nie będę może podawał konkretnych nazwisk. Kto oglądał to widział.
Tenis? Za bardzo rozbudzone nadzieje
W tenisie ktoś niepotrzebnie tak bardzo rozbudził nasze nadzieje. Agnieszkę Radwańską kreowano na pewną finalistkę turnieju pań, bo w tym roku doszła do finału Wimbledonu. Owszem, to wielkie osiągnięcie, ale to był jej pierwszy wielkoszlemowy finał w karierze. Wcześniej nigdy w Wielkim Szlemie nie grała w najlepszej czwórce.
Po porażce w Georges w pierwszej rundzie był pierwszy lament. Straszne, sensacja, to klęska polskiego tenisa. Druga fala lamentu nastąpiła, gdy siostry przegrały w deblu z deblem amerykańskim. Mało kto raczył sprawdzić, że tamten debel to absolutna czołówka, bo i co z tego. Liczył się fakt, że siostry przegrały, nie wygrywając nawet jednego seta.
Potem Radwańska grała w mikście z Marcinem Matkowskim. Zapowiadała, że tu chce zdobyć medal. Bo jest łatwiej, wystarczy wygrać dwa mecze, by być w najlepszej czwórce turnieju. Ale już na pierwszym nastąpiło potknięcie. Wie ktoś, że Polka na co dzień nie gra z Matkowskim? Że do meczu przystąpili praktycznie bez treningu? Że grali z Samanthą Stosur, mocną Australijką, i jej rodakiem Lleytonem Hewittem, który swego czasu był czołowym zawodnikiem świata? Myślę, że mało kto to sprawdził. Była porażka, no to hejtujmy.
Aha, w międzyczasie odpadł Łukasz Kubot. Z Bułgarem, zawodnikiem mniej więcej na swoim poziomie, szanse były równe. Odpadł też nasz debel Matkowski / Fyrstenberg, co nie wiadomo czemu uznano za sensację. Po pierwsze, Polacy nigdy nie grali dobrze na trawie. Po drugie, zmierzyli się z silnym hiszpańskim duetem Ferrer/Lopez. Adam Romer, redaktor naczelny magazynu "Tenisklub", mówił przed turniejem w stacji Orange Sport, że nasz debel już w pierwszym meczu ma małe szansa. A awans do trzeciej rundy byłby dużą sensacją.
Owszem, zawodniczce numer 2 światowego rankingu nie przystoi na igrzyskach grać cztery mecze w trzech różnych konkurencjach i trzy takie mecze przegrać. Tyle tylko, że pisząc, informując o polskim tenisie, wielu przed igrzyskami i w ich trakcie mijało się z elementarną logiką.
Judocy na czwórkę, Czerniak na plus
Podobno wszyscy Polacy zawiedli, spisali się fatalnie, tymczasem w judo, gdyby nie sędziowie, mielibyśmy medal. Paweł Zagrodnik został oszukany. A jego miejsce w pierwszej trójce byłoby przecież zaskoczeniem. Jego kolega z kadry Tomasz Adamiec był w dobrej formie, tyle że już w pierwszej walce przyszło mu mierzyć się z jednym z faworytów. Daria Pogorzelec doszła do ćwierćfinału, tam dopiero przegrała, eliminując wcześniej w wielkim stylu wyżej notowaną Niemkę. Więc co? Chyba jednak nie było tak źle. Występy Polaków na tatami w skali szkolnej należałoby ocenić na 4-.
Krytykuje się polskie pływaczki, że w Londynie nie dość, że odpadły, to jeszcze przegrały w eliminacjach z Australijkami o 23 sekundy. Słusznie, bo to totalna przepaść. Solidny sprinter przepłynąłby w tym czasie 50 metrów. Ale z drugiej strony mamy Konrada Czerniaka, który był o krok od wejścia do finału na 100 metrów kraulem. Zabrakło ułamków sekund, a przecież on w Londynie zdecydowania stawia na ten sam dystans delfinem. Albo Radosław Kawęcki. Czwarty na 200 metrów na plecach. Najlepszy Europejczyk. Zresztą kto interesuje się pływaniem, zauważy że słabsze wyniki Polaków to pewien stały trend, który zaczął się nie dzisiaj, ale po mistrzostwach świata w Melbourne w 2007 roku. To wtedy świat nam odpłynął.
Kajakarze obecni w finale
Kajakarz górski Mateusz Polaczyk swój medal przegrał w ułamku sekundy. Kto wie, może nawet by wygrał, gdyby nie błąd, jaki w finale popełnił przy osiemnastej bramce. A tak był czwarty, na miejscu tak nie lubianym przez sportowca.
Ktoś zobaczy trzy finały z udziałem kajakarzy górskich i krzyknie: "Kompromitacja". Bo nikt nie sięgnął po medal. Ale czy ktoś był murowanym faworytem? Wygrywał regularnie imprezy, stawał w każdej kolejnej na pudle? Nie, nie było tak. Natalia Pacierpnik, która dziś do finału przystępowała z najlepszym czasem, w tegorocznych mistrzostwach świata zajęła 24.miejsce. Rozumiem potrzebę radości, potrzebę oglądania Polaka śpiewającego hymn, ocierającego na podium łzy, albo przynajmniej stojącego na jego drugim czy trzecim stopniu. Ale … mierzmy siły na zamiary. Patrzmy na realne możliwości sportowca.
W piątek będzie przepięknie
Nadieżda Zięba i Robert Mateusiak byli o jedną lotkę od najlepszej czwórki turnieju badmintonistów. A przecież grali z genialnymi Chińczykami, drugą parą na świecie. Gdyby grali z kimś innym, pewnie do czwórki zdołaliby wejść.
Hubert Wagner, legendarny trener siatkarzy, powiedział kiedyś, że w sporcie być drugim to znaczy przegrać. Ja się z tym nie zgadzam. Sądzę, że dla wielu Polaków na igrzyskach miejsce drugie to sukces. Tak jak dla Sylwii Bogackiej.
Właśnie, Bogacka. Mam w ogóle takie wrażenie, że jak Polka zdobyła srebrny medal w pierwszym olimpijskim finale, ludzie w naszym kraju pomyśleli, że teraz każdy występ Polki/Polaka to realna szansa na medal. A tu wcale tak nie jest.
Dziś, w piątek 3 sierpnia, w Londynie możemy mieć polski dzień. Startują w finale wioślarki, w finale 100 metrów delfinem płynie Konrad Czerniak. Do tego Adrian Zieliński w podnoszeniu ciężarów i Tomasz Majewski w pchnięciu kulą. Będzie co oglądać, miejmy nadzieję, że nie będzie kogo krytykować.
Powinno być dobrze. Stawiam na trzy medale. Złoty, srebrny i brązowy.
Reklama.
Kamil Drąg,
dziennikarz "Przeglądu Sportowego":
Śpieszmy się do strefy mieszanej, bo tak szybko ... odpadają. Ta parafraza słynnego wiersza księdza Jana Twardowskiego staje się coraz bardziej popularna wśród dziennikarzy obsługujących igrzyska olimpijskie w Londynie.
Marek Plawgo
lekkoatleta, o Radwańskiej:
Ciekawe czy ktoś się przyzna teraz, że wybrał tak antyolimpijską chorążą olimpijskiej reprezentacji
Otylia Jędrzejczak,
po półfinale, w którym była ostatnia:
Wynik nie jest adekwatny do mojej pracy. Gdyby mi ktoś przed startem powiedział, że wypadnę tak słabo, tobym go wyśmiała. To koniec. Czas zacząć normalne życie.