Reklama.
Nie milkną echa buczenia, gwizdów i krzyków na Powązkach oraz na kopcu w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Gen. Zbigniew Ścibor-Rylski w "GW" opowiada co wtedy czuł i co myśli o osobach, które tak się zachowały.
Na kopcu przeżyłem dramatyczne chwile. Widząc młodych ludzi, myślałem, że przyszli oddać hołd tym, co ginęli. Tymczasem gwizdali i krzyczeli w chwili, gdy składane były wieńce. Musimy reagować na takie wystąpienia młodzieży. Oni nie są źli. Są źle poinformowani. Są młodzi. Nie robią tego z własnej woli. Ktoś nimi steruje.
Wszyscy są oburzeni. Panuje u nas jedność. Nie bawimy się w politykę. Z drugiej strony boli nas ta polaryzacja społeczeństwa, podziały. Choćby na samej prawicy.
Nie można osobistych, prywatnych ambicji stawiać wyżej niż interes państwowy. Dobro ojczyzny jest przecież ważniejsze od własnych karier.
Mam nadzieję, że nasze apele w końcu trafią do zatwardziałych głów i serc. Wywalczyliśmy przecież wolną ojczyznę. Mamy demokrację, swobodę, o jakiej 68 lat temu nie mogliśmy marzyć. A tymczasem to wszystko jest kontestowane. Widać taka już jest ludzka natura, trudno ją zmienić, a prywatne ambicje ludzi są niezmierzone. To też kwestia interpretacji rzeczywistości. Ja mówię młodym: spójrzcie, jak wspaniała jest teraz Warszawa, jak bardzo się zmienia. Moje pokolenia nawet nie śniło o takim mieście, pełnym tylu nowoczesnych rozwiązań, odbudowanym ze zniszczeń. Ci młodzi tego nie widzą. Może nie potrafią, może nie chcą zobaczyć.