Szpital ma leczyć ludzi. Jednak nikt nie jest nieomylny. Zdarzają się wpadki lub wręcz dramatyczne pomyłki. Oto, do czego może prowadzić lekkomyślność i niekompetencja pracowników szpitali.
Wczoraj media obiegła informacja o makabrycznej pomyłce nowojorskiego szpitala, na której ucierpiało polskie małżeństwo. Dziecko tych młodych imigrantów urodziło się martwe. Dotknęła ich wielka tragedia, lecz nie mieli okazji w spokoju oddać się żałobie. Małżeństwo chciało, by szpital wydał mu zwłoki martwego dziecka, by mogli pochować je w Polsce. Tak też się stało. Lecz po przeszło dwóch tygodniach małżeństwo zostało powiadomione przez szpital, że pochowało cudze dziecko. Ich własne, na skutek pomyłki, wciąż przebywało w nowojorskim szpitalu Woodhull na Brooklynie. Jego rzeczniczka, Ellen Borakove usprawiedliwiała błąd "uderzająco podobnymi nazwiskami obojga dzieci".
Makabryczna kolekcja
Innym skandalem okazało się znalezisko w paryskim szpitalu Saint Vincent. W słojach przechowywano przeszło 350 ciał dzieci, które martwe się urodziły, lub zmarły niedługo po porodzie. Władze szpitala tłumaczyły, że to wszystko przez "administracyjną pomyłkę". Rodzice martwych płodów i noworodków przechowywanych w formalinie o niczym nie mieli pojęcia. Najstarsze pochodziły sprzed 25 lat. Oprócz wizerunkowego i moralnego skandalu szpital złamał też prawo, gdyż prawo we Francji wymaga, by dzieci, które urodziły się martwe zostały szybko pogrzebane lub skremowane.
Z deszczu pod rynnę
Nie lepiej jest w Wielkiej Brytanii. Przeszczepili dwóm pacjentom zainfekowane rzadką odmianą raka nerki. Medycy zmuszeni byli zaaplikować pacjentom chemioterapię.Szpital, w którym pobrano nerki od dawcy, nie spostrzegł zagrożenia. Podobnie ślepy na zainfekowane nerki pozostał kolejny szpital, który wykonywał przeszczep.
Przerażającego zaniedbania dopuścili się szkoccy fachowcy. Wcześniakowi podali 100 razy większą dawkę leku przeciwzakrzepowego niż ta, którą przepisał lekarz. Łatwo się domyślić, że stan dziecka dramatycznie się pogorszył. Dziecko udało się w rezultacie uratować, zdaje się rozwijać prawidłowo, jednak lekarze zaznaczają, że poważne komplikacje mogą objawić się nawet do 15. roku życia.
Absurdalne "przeoczenie"
Trudno się jednak dziwić takim "drobnym" pomyłkom, gdy słyszy się relację ze szpitala w czeskim Kyjovie. Przez 14 lat "nie zauważali", że brakuje im budynku, za który zapłacili. Kosztował on 4,75 mln złotych, podpisano też jego odbiór. Kontrolerzy sprawdzali oddział chirurgiczny, na który od pacjentów napływały skargi. Zupełnie przez przypadek spostrzegli, że oddział ten powinien mieć swoje zaplecze w innym budynku. Nie udało się go jednak znaleźć.
Zaginiony pacjent
Rażących niedopatrzeń nie trzeba wcale szukać za granicą. W Polsce mamy ich aż za dużo. Niedawno opisywaliśmy tajemniczy wypadek, do jakiego doszło w warszawskim Szpitalu Bródnowskim. Pacjent przez trzy dni leżał w tym szpitalu, później odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Nikt go nie szukał, ani pracownicy, ani policja. Po dwóch miesiącach jego zwłoki znaleźli przez przypadek hydraulicy w piwnicach szpitala. Więcej o tej sprawie przeczytasz tu.
Zła nawigacja
Absurdów jest znacznie więcej. 86-latka z Cieszyc w powiecie opatowskim przez 50 minut czekała na karetkę. Przez brak pomocy zmarła. Tymczasem szpital karetkę wysłał, z tym, że do innej miejscowości o tej samej nazwie, oddalonej o 70 kilometrów. Co więcej, była to druga wpadka tego typu w ciągu tygodnia.
Bawełniana chusta
Być może lepiej dla pacjenta, by nie był świadomy pewnych rzeczy. Lekarze jednak powinni o nich wiedzieć. Tymczasem w Siemiatyczach pacjent tamtejszego szpitala przez pół roku chodził z chustą chirurgiczną zaszytą w brzuchu. Pacjentowi miano usunąć pęcherzyk żółciowy, tak też zrobiono, dodano jednak mały "bonus". Można wyobrazić sobie zdumienie pacjenta, gdy po paru miesiącach od zabiegu wydalił bawełnianą chustę o wymiarach 60x30 cm. Śledztwo wyjaśniło, że najprawdopodobniej lekarze prowadzący operację użyli tę chustę do tamowania krwotoku i najzwyczajniej w świecie "zapomnieli ją wyjąć".
Zdrowa nerka do usunięcia
Nie ma reguły na to, kogo może spotkać tragedia wynikająca z błędu lekarskiego. Nie tak dawno głośno było o przypadku pewnego pacjenta. Jedną z jego nerek zaatakował rak. Łatwo sobie wyobrazić, jaka to tragedia dla chorego oraz jak utrudnione będzie miał życie z tylko jedną nerką. Tymczasem na skutek "maleńkiego" błędu lekarza, który wpisując do karty choroby wyniki badań, pomylił się i napisał, że zarażona jest nerka prawa, wycięto zdrową nerkę. Okazało się, że w rzeczywistości trzeba było wyciąć lewą.
Migdał usunięty przez nos?
Są przypadki, kiedy pacjent po wybudzeniu się z narkozy nie posiada się ze zdumienia. Przykładem może być pacjent lubelskiego Szpitala MSWiA. Przygotowywano go do zabiegu usunięcia migdałków, w rezultacie jednak zoperowano mu nos.
Czerwona żmija
Rażące są też przypadki bagatelizowania niektórych zdarzeń. W Bytowie, lekarz nie udzielił pomocy dziecku ukąszonemu przez żmiję. Mała pacjentka relacjonowała wydarzenie, węża opisując jako "czerwonego". Lekarz stwierdził, że taka żmija nie istnieją, a dziecko jest w "dobrym stanie". Matka zabrała dziecko do innego szpitala. Po drodze niedoszła pacjentka wymiotowała i źle się czuła. Dopiero w Słupsku udzielono natychmiastowej pomocy hospitalizując dziecko.
Zdarza się, że szpitalne wpadki przyjmują absurdalny wymiar. Do takich można zaliczyć potrącenia przez karetkę. Jedna z takich sytuacji miała miejsce we Wrocławiu. Staruszkę potrącił samochód osobowy, a zaraz potem jadąca na sygnale karetka. Szczęście w nieszczęściu, że można było udzielić jej natychmiastowej pomocy.
Co potem?
Pomyłka zamierzona lub nie, duża lub mała, ciągnie za sobą poważne konsekwencje. Co mają zrobić rodzice, którzy pochowali cudze dziecko i muszą przeżyć pogrzeb drugi raz? Lub mężczyzna, który na skutek pomyłki lekarza stracił dwie nerki, zamiast jednej? – To, jak dana osoba zareaguje na taką tragedię jest nieobliczalne. Wszystko zależy od jednostki – tłumaczy Izabela Kielczyk, psycholog z Warszawy. Zaznacza, że jedni będą zmagać się z traumą przez kilka lat, inni będą szukać sprawiedliwości np. pozywając szpital. Są też tacy, którzy podejdą do tego spokojnie, zadaniowo, analizując sytuację oraz swoją przyszłość.
– Często w przypadku pokrzywdzenia nas przez szpital zaczniemy unikać służby zdrowia w ogóle. Po co mamy się leczyć, skoro już raz doświadczyliśmy czegoś złego ze strony lekarzy. Chcieliśmy by nam pomogli, a oni jeszcze bardziej skomplikowali sprawę. Ale to działania przeciw sobie samym, bo tylko my na tym ucierpimy – mówi Izabela Kielczyk. Zaznacza też, że niektórzy reagują na takie sytuacje inaczej. Powiedzą sobie: trudno, stało się, nikt nie jest nieomylny.
Lekarz też człowiek
Nie można zapominać też o lekarzach, przez których dochodzi do takich sytuacji. – Wielu z nich na równi z pacjentem przeżywa swój błąd. Z pewnością czują obciążenia psychiczne. Jedni popadają w alkoholizm, inni natomiast leczą się u psychologów, by w przyszłości móc dalej ratować ludzie życia – mówi Izabela Kielczyk.