
Michał "DJ Macu" Makowski to jedna z najsłynniejszych postaci na polskiej scenie didżejskiej. Jego trwająca niemal dwie dekady kariera to m. in. współpraca z raperem Tede, występy na festiwalach w Opolu, Przystanku Woodstock, Top Trendach, Coke Live Music oraz... wielu zabawach sylwestrowych. Dlaczego ostatnie z wymienionych imprez są zdecydowanie najgorsze w roku? Czy didżej może liczyć na własne groupies? Jak często ma styczność z narkotykami, gangsterami i prostytutkami? Przeczytaj tę rozmowę – DJ Macu już odpalił swoje gramofony.
Po prostu: rynek się przesycił, bo wejście do tej branży stało się naprawdę łatwe. Nie potrzebujesz ani jakichś szczególnych umiejętności, ani drogiego sprzętu. Ot, bierzesz laptopa, kupujesz za tysiąc złotych kontroler, wymyślasz ksywkę, przed którą dodajesz litery "DJ" i już możesz szukać imprezy, na której zaczniesz odpalać gotowe playlisty z plików MP3.
Cóż, imprezy były, są i zawsze będą związane z narkotykami, tego nie da się całkowicie oddzielić. Pamiętam didżejów, którym zdarzało się solidnie zapodawać rozmaite używki, co skutkowało np. całkowitym urwaniem kontaktu z rzeczywistością i graniem w kółko tego samego utworu.
Kiedyś stwierdziłem, że nocne życie to narkotyki, kur*y i złodzieje. Bo choć większość bywalców lokali stanowią oczywiście "normalni" ludzie, to didżej siłą rzeczy spotyka też mnóstwo postaci "szemranych". Nie są to oczywiście znajomości, które przekładają się na jakąś głębszą zażyłość, raczej pogawędki typu "siema, co słychać" na kolejnych imprezach.
Nie przesadzajmy. Nigdy nie zdarzyło się oberwać, choć rzeczywiście zdarzało się, że było do tego blisko. Jak chociażby sytuacja sprzed lat, gdy apogeum osiągnął konflikt pomiędzy Peją a Tede: w jakimś prowincjonalnym klubie zagrałem kawałek tego drugiego, a tu wpada jakiś "kwadratowy" gościu – zwolennik rapera z Poznania – i zaczyna się awanturować, jak ośmieliłem się zagrać warszawiaka, którego nienawidzi...
Wspomniany wcześniej przesyt na rynku didżejów doprowadził do tego, że gaże zatrzymały się w miejscu. Wiesz, organizator bezproblemowo znajdzie ludzi, którzy zagrają nawet za 400 zł. Jeżeli chodzi: grając solo, trzymam się mniej więcej okolic 1000 zł. Ale gdy występuję w duecie The Bangers, bierzemy po 1500 zł na głowę, a to już naprawdę mocno wyśrubowana stawka w realiach polskich.
W telegraficznym skrócie: dla didżeja to straszny moment. Pomijając nieliczne wyjątki, odbywają się wówczas najgorsze z najgorszych imprez.
