Zawsze elegancka i dobrze wychowana, lecz budziła postrach wśród projektantów i modelek, których strofowała oraz partyjnych dygnitarzach, w których rzucała popielniczkami. Za żelazną kurtyną kształtowała trendy na paryską modłę i zadawała szyku na szarych ulicach. Jadwiga Grabowska, dyrektorka artystyczna Mody Polskiej, to caryca polskiej mody. I osobowość, jakiej za świecą szukać.
"Rządzi modą. (...) Na jej pokazach chodzą najlepsze dziewczyny. A jakie mają ciuchy! Boże, pół życia bym za nie dała" – tak małej Marcie Sztokfisz, późniejszej autorce biografii Jadwigi Grabowskiej "Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy" (wydanej w 2015 roku) jej starsza siostra opisuje Jadwigę Grabowską.
Ta polska Coco Chanel, caryca polskiej mody – tak mówiono o Grabowskiej, która nosiła nienaganne garsonki i kunsztowne turbany na głowie – na wzór paryskiej mody kreowała trendy w siermiężnej Polsce Ludowej i rzucała popielniczką w dygnitarzy, kiedy nie mogła się z nimi dogadać.
Do tego nie pracowała dla pieniędzy – tych miała sporo. Ale nie chciała leżeć i pachnieć – chciała tworzyć i projektować, ubierać Polki i kształtować gusta. Upiększać kraj i koloryzować Polskę.
"Warszawa po wojnie była bardzo zniszczona, a kobiety zaniedbane. Ktoś powinien był o nich pomyśleć. Właśnie dlatego wybrałam pracę projektantki mody" – mówiła w wywiadzie dla "Kuriera Polskiego", który ukazał się w 1989 r., już po jej śmierci. Dzięki niej przynajmniej PRL-owska moda nie była więc szara.
Jednak koniec końców polskie władze jej zasług nie doceniły.
Kawa z Coco
Jadwiga Seydenbeutel urodziła się w 1898 r. w bogatej rodzinie polskich Żydów. Jej ojciec Stanisław był przedsiębiorcą budowlanym, wuj Edward Eber - architektem, a brat Edward (który posługiwał się nazwiskiem Sułkowski) – projektantem wnętrz. To dzięki dwóm Edwardom w Warszawie powstała słynna Adria – lokal, w którym przed wojną bywały wszystkie sławy.
Rodzina Seydenbeutelów mieszkała we własnej kamienicy Pod Syrenami przy Marszałkowskiej 63, a mała dziedziczka – która pobrała staranne wykształcenie i opanowała aż kilku języków: rosyjski, francuski, niemiecki, angielski i włoski – miała wraz z rodzicami do dyspozycji "specjalny pokój szafowy z czterema wielkimi pomieszczeniami na garderobę o pojemności doskonałej".
Skończyła studia dziennikarskie, jednak w zawodzie długo nie pracowała ("Dziennikarz musiał wtedy przestrzegać pewnej linii politycznej. Ja nie miałam żadnych przekonań politycznych" – mówiła o erze socjalizmu), działała też jako tłumacz. Fascynowała się jednak modą i mimo że w ogóle nie umiała rysować, w 1924 r. pojechała do Paryża, aby nauczyć się projektowania.
W stolicy Francji i mody Grabowska odkryła, że ma do projektowania smykałkę. Poznała też samą... Coco Chanel, czyli założycielkę domu mody Chanel, dzięki której kobiety zrzuciły gorset na rzecz wygodnych kostiumów i sukienek z dzianiny oraz prochowców.
"Jedyną rewolucjonistką w modzie naszego stulecia była Coco Chanel. Spotykałyśmy się wielokrotnie, podziwiałam jej talent i wyobraźnię, a przede wszystkim odwagę w proponowaniu zupełnie nowych rozwiązań, które przecież do dziś się nie zestarzały" – mówiła w rozmowie z "Życiem Warszawy" w 1978 roku.
W Paryżu Grabowska, zwana przez przyjaciół Grabolką, zdobyła znajomości i zaczęła budować swoje nazwisko. Jeszcze przed wojną wróciła do Warszawy i założyła swój pierwszy salon mody, jednak nie zachowywały się o nim żadne wspomnienia.
Wszystko – jak to w tamtych czasach – zniszczyło jednak nadejście wojny. Lata 1939-1945 w życiu Grabowskiej są jednak owiane tajemnicą. Jak Grabolce, Żydówce, udało się przeżyć. Wiadomo, że jej rodzina trafiła do getta, jednak w 1942 r. Seydenbeutelom udało się uciec za mur i zmienić nazwisko.
Sama Jadwiga wyszła jeszcze przed 1939 r. za mąż za Tadeusza Grabowskiego, piłkarza Polonii Warszawa i dziennikarza sportowego. Byli razem całe życie, nie mieli dzieci i do końca mieszkali w mieszkaniu przy ulicy Dąbrówki na Saskiej Kępie.
Jak feniks z popiołów
"Nigdy nie myślałam, że będę musiała zarobkować. Stało się inaczej – po wojnie zostałam bez środków do życia, a musiałam utrzymać siebie i swoich rodziców" – mówiła Grabowska w wywiadzie dla "Kuriera Polskiego".
Znowu postanowiła spróbować swoich sił w modzie. Na ulicy Marszałkowskiej 35 ponownie założyła dom mody, który tym razem nazwała Feniks. I jej salon, i cała zniszczona Warszawa miały – niczym ten mityczny ptak – odrodzić się z popiołów. W wywiadzie dla "Panoramy"mówiła:
"Warszawa była zburzona i wszystko było wtedy pierwsze. I wszystko trzeba było odbudować. I ja postanowiłam [polskiej kobiecie] pomóc odzyskać tę pozycję, którą niegdyś miała – a Polki miały zawsze opinię dobrze ubranych, pełnych wdzięku. Uważałam, że niezwykle ważne dla psychicznego odrodzenia się jest wyrobienie przekonania, że mimo tych wszystkich okropieństw, które się stały, i tego, co nadal było tak trudne, trzeba żyć normalnie, pełnią życia, na którą składa się także ubiór i uroda".
Grabowska zebrała więc najlepsze warszawskie krawcowe i zaczęła działać. Początki Feniksa wspominała tak:
"Dzisiaj nazywałoby się to butikiem. Z początku nie miałam w nim prawie nic – trochę własnych sukien. Ale szybko ludzie zaczęli przynosić rzeczy przysyłane w paczkach z zagranicy, wyciągane z szaf zapasy materiałów, jakieś guziki, apaszki, szaliki, torebki, co kto miał. Było więc w czym wybierać. A mnie przyjemność sprawiało doradzanie. Wkrótce okazało się, że jest duże zapotrzebowanie nie tylko na gotową odzież. Klientki zaczęły dopytywać się o możliwość uszycia czegoś na miarę, o przeróbki".
Co można było kupić w Feniksie? Wszystko. Sukienki, szale, torebki, paski, kapelusze, biżuterię. Ba, nawet papierośnice, z których najmodniejsze w w ówczesnej Warszawie były te z napisem "Warsaw Lives Again" ("Warszawa znowu żyje").
Salon Grabolki był w powojennej Warszawie jednym z najmodniejszych miejsc wśród zamożniejszych polskich elegantek. Przychodziły do niej chociażby żony partyjnych działaczy, w tym Janina Bierutowa, żona Bolesława Bieruta. Pikanterii dodaje fakt, że Grabowska ubierała też... jego kochankę Wandę Górską.
Jednak Feniks żył krótko. W 1947 r. na fali zamykania przez władze ludowe prywatnych własności, projektantka straciła sklep.
Nie poddała się jednak. Nie wyemigrowała za granicę, jak jej radzono – kochała Warszawę i nie wyobrażała sobie życia nigdzie indziej, ale postanowiła wejść do świata mody innymi drzwiami.
Tym razem państwowymi.
Moda Polska
Dzięki znajomościom Grabolka została kierowniczką artystyczną poprzedniczki Cepelii, Mody Damskiej, a potem Biura Mody Ewa.
Na prestiżowych Międzynarodowych Targach w Lipsku organizowała pokazy mody, które budziły w Polsce olbrzymie zainteresowanie. To tam żyła polska polska, tam mówiono jak obywatelki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej mają się ubierać: jak długie spódnice nosić i jakich kolorów unikać.
"W Lipsku oczekują naszych propozycji, naszego stylu, tam można promować polski przemysł lekki, polska moda wejdzie do światowego obiegu" – mówiła Grabowska w jednym z wywiadów.
W 1958 r. Biuro Mody Ewy połączyło się z firmą Galux Export i w Polsce powstało Przedsiębiorstwo Państwowe Moda Polska. Grabowska stała się jego dyrektorką artystyczną i tym samym stała się najważniejszym modowym autorytetem w kraju.
Moda Polska, która miała siedzibę przy dzisiejszej ulicy Chmielnej w Warszawie, prowadziła 60 salonów mody, zatrudniała 2000 osób i projektowała polskie ubrania na wzór paryskich trendów. Organizowane dwa razy w roku pokazy mody zbierały na widowni najsławniejsze polskie i europejskie nazwiska: żony polityków (w tym Jovanka Broz, żona Josipa Broza Tito, przywódcy Jugosławii), artystki, najbogatsze Polki.
Kolekcje Mody Polskiej pokazywano na uroczystościach w ambasadach i podczas świąt państwowych, w Pałacu Kultury i Nauki oraz w Pałacu Prymasowskim, w Lipsku, Paryżu i Związku Radzieckim. Były one jednym z nielicznych w Polsce Ludowej powiewów zachodu – okno na światową modę. Na Paryż, o którym tak wiele Polaków marzyło, ale nigdy nie mieli tam pojechać.
Jeśli ktoś chciał być modny, musiał liczyć się z Modą Polską.
A to wszystko dzięki Jadwidze Grabowskiej.
Rzut popielniczką
Tak pisano o dyrektorce artystycznej Mody Polskiej w magazynie "Ty i Ja" sierpniu 1968 roku:
"To jest postać, która stała się legendą. Ma tyleż przyjaciół, co wrogów. (…) Kobieta o niepospolitej energii, żywiołowości, która musi przygaszać wszystko w najbliższym otoczeniu. Pamiętam któryś kolejny powrót z lustracji kolekcji paryskich: w ciągu pięciu dni dokonała przeglądu kilkunastu kolekcji, zorientowała się, co jest z nowości galanteryjnych, tkaninowych w wiodących butikach, zakupiła parę patronów Diora i innych i na koniec tkaniny i dodatku dla Mody Polskiej. Wszystko to uczyniwszy (na każdą rzecz muszą być skrupulatne rachunki zatwierdzone przez ambasadę w Paryżu) wsiadła w samolot i wylądowała na Okęciu – pełna energii. Jeszcze z Paryża wysłała depeszę do męża, żeby oczekiwał ją na Okęciu w wieczorowym stroju i z kwiatami, bo zaraz z lotniska pojadą do przyjaciół na imieniny; oczywiście wszystko odbyło się planowo".
Grabowska była bowiem profesjonalistką w każdym celu: uważnie śledziła paryskie trendy i podróżowała po inspiracje do Paryża czy Londynu, akceptowała tylko modę z najwyższej półki, żadnej ze swoich wpływowych klientek nie powiedziała, że nie może czegoś jej uszyć, nigdy nie użalała się na nadmiar pracy, każdą kreację i każdy pokaz doglądała sama, nie bała się pojechać na któryś z pokazów rozklekotanym samochodem, bo "tak nie przystoi dziedziczce" i zawsze była kulturalna i elegancka.
W Modzie Polskiej otaczała się też najlepszymi. Nie znosiła bowiem bylejakości i lenistwa – jej współpracownicy musieli być doskonali. Zatrudniła więc najlepsze krawcowe i projektantów z wyższym wykształceniem, jak: Kalina Paroll, Irena Biegańska, Magda Ignar czy Jerzy Antkowiak. Wszyscy na polecenie szefowej musieli traktować klientkę "po parysku", czyli traktować ja indywidualnie: rozmawiać, poświęcać czas, słuchać uwag, co było w Polsce bez precedensu.
Artystka Ewa Zielińska, klientka Grabowskiej pod koniec lat pięćdziesiątych, tak wspomina spotkania z nią w książce "Caryca polskiej mody, święci i grzesznicy":
"Zapytała, na jakie okazje jej potrzebuję. Uszyto mi bardzo ładną, z czarnej, cieniutkiej wełny. Zaprojektowała pani Jadwiga, wykorzystując moją dobrą wtedy figurę: obcisła góra wysoko pod szyję, długi rękaw z mankietem wychodzącym na dłoń, dół rozkloszowany, ale nie przesadnie. Świetna klasyka. Tylko skrócić albo podłużyć; zawsze efektowna".
– Zapytała, na jakie okazje jej potrzebuję. Uszyto mi bardzo ładną, z czarnej, cieniutkiej wełny. Zaprojektowała pani Jadwiga, wykorzystując moją dobrą wtedy figurę: obcisła góra wysoko pod szyję, długi rękaw z mankietem wychodzącym na dłoń, dół rozkloszowany, ale nie przesadnie. Świetna klasyka. Tylko skrócić albo podłużyć; zawsze efektowna.
Kluczowe były również modelki. A te Grabowska musiała mieć jak najładniejsze. Podobno zresztą z każdej dziewczyny umiała zrobić damę. W Warszawie mówiło się bowiem, że Grabolka trzyma modelką twardą ręką i strofuje te co bardziej leniwe. – Kobieta, która jest damą, nigdy nie jest zmęczona, zgrzana, spocona – mówiła tym młodym dziewczynom, co dziś może zakrawać na archaizm, ale wtedy było oznaką przedwojennej klasy i dobrego wychowania.
Ewa Zielińska opowiada:
"»Janeczko, nie tak masz kroić. W ten sposób to zrób«. Strofowała modelki, asystentki: »To masz wyciągnięte, tamto niestarannie wyprasowane«. (...) Zirytowana, z obrzydzeniem odrzucała od siebie jakieś detale: »Źle mi narysowałaś«. »Ale, pani Jadwigo…«. »Nie będę rozmawiać, masz poprawić, zrobić tak, jak prosiłam«".
To właśnie w Modzie Polskiej zaczynały najpopularniejsze w powojennej Polsce modelki: Małgorzata Wróblewska-Blikle, Małgorzata Krzeszowska, Teresa Tuszyńska, Ewa Fichner, Elżbieta Grabacz czy Beata Opoczyńska.
Oczywiście te wszystkie sukcesy Grabowska musiała często wywalczyć z ówczesną władzą. Każdy jej wyjazd za granicę, zamawianie materiałów z Paryża czy pieniądze na pokaz wiązały się z wierceniem partyjnym urzędnikom dziur w brzuchu. Jeśli urzędnik jej odmawiał, rzucała w niego popielniczką.
"Naprawdę rzucała! Popielniczka leżała na jej biurku, brała i rzucała w cokolwiek, w faceta, w lustro. Albo mówiła tak: »Jureczku, daj mi popielniczkę, bo idę do ministerstwa«. Poprawiała turban, brała popielnicę i ruszała - wspominał Jerzy Antkowiak w biografii Grabowskiej Marty Sztokfisz.
Pani już dziękujemy
Grabowska wygrywała bitwy, ale nie wygrała z systemem wojny. Ten w końcu, po dziesięciu latach, bezpardonowo zwolnił ją z Mody Polskiej i zastąpił ją Haliną Kłobukowską. Grabolka zdążyła jeszcze tylko zrobić pokaz trendów wiosna/lato 1967. Zwolnieniem Grabowskiej oburzona była Warszawa i Moda Polska, współpracownicy Grabowskiej i polskie elegantki.
Sama Grabowska, mimo że nie mówiła tego wprost, ciężko to przeżyła. W następnych latach współpracowała jeszcze z Corą, Modnym Strojem i Ambasadorem, ale zawsze najważniejsza była dla niej Moda Polska, dla której działała z największym zapałem i pasją.
W jednym z wywiadów w "Życiu Warszawy" powiedziała:
"Nastrój chwili też jest ważny, teraz zadowolenie dałoby mi, gdyby moi zwierzchnicy uwierzyli, że to, co robię i mówię, jest słuszne, gdyby kobiety w Polsce były ładnie ubrane i nikt by nie twierdził »każdy ma swój dobry gust«, gdyby sprzedawano rzeczy ładne, a nie te, które »idą«, a w komisjach selekcyjnych zatwierdzających wzory zasiadaliby ludzie, którzy nie tylko patrzą, ale i widzą, gdyby nie trzeba było walczyć o piękno, bo każdy by je dostawał ślicznie opakowane i podane z miłym uśmiechem w sklepach MHD [Miejskiego Handlu Detalicznego – red.]. Wreszcie, gdyby moja walka o ład i piękno nie była walką z wiatrakami".
Zmarła w 1988 roku, zapamiętana nie tylko jak polska Coco i caryca polskiej mody, ale również nietuzinkowa osobowość i niestrudzona fighterka o piękno w szarej Polsce Ludowej.