We wtorkowy poranek policja pojawiła się w budynkach Wisły Kraków i Towarzystwa Sportowego, które rządzi klubem. To efekt śledztwa związanego z chaosem w dogorywającej Wiśle, które toczy się od 31 grudnia. Śledczy pojawili się też w domu Marzeny Sarapaty, byłej już prezes spółki. To ta osoba może stać się symbolem upadku niegdyś najpotężniejszego polskiego klubu piłkarskiego.
Śledczy nadzorujący sprawę mają się przyjrzeć m.in. przelewom, które w ostatnich tygodniach wykonywała była prezes (wtedy jeszcze obecna) Wisły Marzena Sarapata. Sprawdzą także, co stało się z pieniędzmi (40 tys. zł), które po meczu z Lechem Poznań miały zostać przekazane przez klub Stowarzyszeniu Kibiców. "Kibice" po gotówkę mieli się pojawić w towarzystwie Sharsków, czyli bojówki Wisły Kraków.
Ponadto prokuratura chce przyjrzeć się nieudolnej umowie sprzedaży Wisły Vannie Ly oraz Matsowi Hartlingowi. Dlaczego nieudolnej? Bo chociaż niedoszli inwestorzy nie zapłacili za swoją inwestycję, pojawiło się wiele wątpliwości, czy przypadkiem akcje klubu nie należą do nich i tak. Wreszcie chodzi o ogólne długi Wisły Kraków, które sięgają 40 mln zł. Takie zaległości mogą wynikać z niewłaściwego zarządzania klubem.
Wszędzie przewija się nazwisko Sarapaty. Której policja oczywiście w domu nie zastała. Była prezes po prostu się rozpłynęła. Czym sobie zasłużyła na taką atencję?
Przychodziła jak wybawca
Podstawowe pytanie: skąd w ogóle Sarapata w Wiśle? Jej prezesura to efekt… poprzedniej kompromitacji Wisły Kraków. W świetle dzisiejszego zamieszania skandal związany z zakupem przez Jakuba Meresińskiego klubu już trochę przygasł, ale to przecież też była niesamowita historia.
Był 2016 rok, a Meresiński - dobrze zbudowany 30-latek właściwie znikąd - odkupił klub od Bogusława Cupiała, twórcy potęgi Wisły. Szybko okazało się, że Meresiński to osoba co najmniej dwuznaczna, a jego romans z klubem wygasł równie szybko, co się zaczął.
Ostatnią deską ratunku dla klubu było Towarzystwo Sportowe, które przejęło Wisłę. Nikt wtedy nie patrzył na wątpliwy prestiż tej organizacji oraz na dość klarowne powiązania osób z Towarzystwa Sportowego ze Stowarzyszeniem Kibiców Wisły Kraków (tym samym, które miało otrzymać te 40 tys. zł po niedawnym meczu z Lechem), czy w szerszym ujęciu nawet z Sharksami, czyli kibolami Wisły Kraków.
Sama Sarapata w przeszłości występowała w roli adwokata Pawła M., czyli "Miśka", szefa Sharksów. Co samo w sobie jest bardzo wymowne.
Była związana z tym środowiskiem od lat
Sarapata jednak nie wzięła się w Wiśle znikąd, jak Meresiński. Trenowała kickboxing, była zapisana do wiślackiej sekcji Trenuj Sztuki Walki. Która zresztą od początku budziła wielkie wątpliwości ze względu na swoje powiązania z – jakżeby inaczej – Sharksami. Siłownia i sala treningowa należały do "Miśka", który zresztą na tej działalności dużo zarabiał.
Czemu Sarapata została prezesem Wisły, a później jeszcze Towarzystwa Sportowego? Prawdopodobnie dlatego, że z całego towarzystwa powiązanego z TS czy SKWK była po prostu najbardziej medialna. Dobrze wypadała na konferencjach prasowych, sprawiała wrażenie najbardziej kompetentnej. Nie miała też – przynajmniej oficjalnie – wątpliwych powiązań. Dla przykładu jeden z jej najbliższych współpracowników, Damian Dukat, czyli były wiceprezes, miał zdjęcia z Sharksami.
Zresztą jej prezesury nie można rozpatrywać wyłącznie w kategoriach porażki. Sarapata w Wiśle wzięła się ostro do pracy. Klub podejmował całkiem dobre decyzje i rozwijał się marketingowo i sportowo.
Pierwsze problemy
Ktoś może zapytać – skoro było tak dobrze, to czemu nagle zrobiło się tak źle? Po pierwsze Wisła Kraków jako klub przeszarżowała inwestycyjnie. Symbolem może być zwolnienie Kiko Ramireza, który jako trener miał za cel zdobycie ósmego miejsca w tabeli – czyli tego gwarantującego udział w fazie mistrzowskiej na koniec sezonu ekstraklasy.
Ramirez cel spełnił, a i tak został zwolniony. Przy czym zwolnienie w piłce nie wygląda tak, jak pozbycie się osoby pracującej na dzieło czy zlecenie. Ramirez miał obowiązujący kontrakt i klub musiał mu dalej płacić, nawet pomimo zatrudnienia kolejnego szkoleniowca.
Wreszcie Sarapata zaczęła za bardzo folgować środowisku, z którego wyrosła. Bo choć oficjalnie sprzeciwiała się choćby rzucaniu rac na murawę, w Wiśle obowiązywało ciche przyzwolenie na kolejne skandaliczne zachowania. Kolejne oprawy o nożach czy morderstwach to tylko symbol. Faktycznie w strukturach klubu mieli coraz więcej do powiedzenia chuligani.
Feralny 2018 rok
Ostatnie miesiące pracy Sarapaty to już ciąg tragicznych wydarzeń. Kolejne zatrzymania powiązanych z klubem kiboli – tak było choćby z rozbiciem narkotykowego gangu "Zielaka", kiedy policja przeszukiwała pomieszczenia w siedzibie Wisły Kraków. Sytuacji nie poprawił "Misiek”, który uciekł do Włoch przed wymiarem sprawiedliwości.
Problemy finansowe, brak sponsorów, problemy z istniejącymi, a na dodatek… problemy z pieniędzmi, które już są w klubie. Andrzej Iwan, przez lata związany z Wisłą, w programie "Stan Futbolu" mówił wprost, że z klubu były wyprowadzane pieniądze.
To dlatego teraz prokuratura sprawdza, co się stało z 40 tysiącami złotych, które klub miał przekazać kibolom po meczu z Lechem Poznań. To pieniądze, które klub zarobił na sprzedaży biletów i miał je oddać chuliganom nie zważając na potrzeby innych wierzycieli.
8 stycznia gruchnęła kolejna informacja – z konta Wisły w grudniu zniknęło 60 tys. zł. Jak poinformował dziennikarz Mateusz Miga, środki zostały przeznaczone na… spłatę zajęcia komorniczego na koncie Sarapaty.
Nie wiadomo też, dlaczego klub nie ogłosił na czas upadłości. I wreszcie niedoszła sprzedaż klubu Vannie Ly oraz Matsowi Hartlingowi, co w całej Polsce było obiektem drwin, ale wśród osób, którym Wisła leży na sercu, stało się kolejnym symbolem niegospodarności w klubie.
Dość powiedzieć, że Wisła straciła czas na negocjacje z duetem inwestorów, który okazał się niewypłacalny. Ten czas można było poświęcić na inne prace i decyzja o podpisaniu tej umowy spada na Sarapatę. Umowa została tak źle skonstruowana, że na dobrą sprawę nie wiadomo, do kogo należą akcje klubu. Choć duet inwestorów nie przelał ani złotówki.
Cały obrazek domyka 910 tysięcy złotych. Tyle zarobił w 2018 roku trzyosobowy zarząd Wisły Kraków SA. Pieniądze oczywiście zostały wypłacone co do złotówki. W sytuacji, kiedy piłkarze od lipca nie otrzymywali swoich pensji. Możliwe, że w najbliższych latach Wisła będzie musiała te błędy gorzko odpokutować. W niższych klasach rozgrywkowych, bo na razie jej licencja jest zawieszona.