
Po zeszłotygodniowym artykule opisującym związki księży z kobietami, do redakcji "Newsweeka" trafiło wiele listów czytelniczek, które miały romans z duchownym. Jedna z nich opowiada Renacie Kim o związku, w który weszła mając 15 lat, o przyzwoleniu rodziny i proboszcza oraz o społecznym przyzwoleniu.
Nie, nie przemykałam się ukradkiem, wchodziłam głównym wejściem. Przy drzwiach był dzwonek, taki ogólny, nie bezpośrednio do jego pokoju. Naciskałam, a gdy się ktoś się odzywał, mówiłam: „Szczęść Boże, ja do księdza”. I albo gosposia, albo drugi wikariusz otwierali drzwi i mnie wpuszczali. Widzi pani, myśmy się prawie w ogóle nie ukrywali. Po wieczornej mszy świętej ksiądz odprowadzał mnie do domu, trzymając za rękę.
Nie bała się pani, że zajdzie z księdzem w ciążę?
– To dobre pytanie. Dzisiaj idąc z kimś do łóżka, bałabym się o swoje zdrowie i o niechcianą ciążę. Ale wtedy zupełnie się tym nie przejmowałam
Kiedy mama pytała, dlaczego to zrobiłam, mówiłam, że nic mi nie wychodzi, nie chce mi się żyć. I to była prawda. W szpitalu zajął się mną sztab psychologów i psychiatrów, którzy szybko doszli do wniosku, że to nie było samobójstwo, tylko próba zwrócenia na siebie uwagi. Takie tupanie nogą dziewczynki, która czegoś chce, a nie może tego dostać. Manifest, który sprawi, że coś się zmieni.

