
Nie istnieją tutaj przepisy podobne do tych, jakie obowiązują w Szwajcarii, gdzie aby zegarek mógł posiadać napis "Swiss Made", musi (w dużym skrócie, gdyż lista obostrzeń jest bardziej szczegółowa) posiadać mechanizm wyprodukowany w tym kraju, a do tego dochodzą lokalna produkcja i kontrola jakości. No i przynajmniej 60 proc. kosztów musi być wygenerowana w Szwajcarii.
Sytuacja na dziś: zagraniczne firmy, zwłaszcza chińskie, oferują całe mnóstwo projektów zegarków. Ot, z ich bogatych katalogów wybierasz albo gotową całość, albo komponujesz ją na bazie różnych kopert, pasków, wskazówek i opcji kolorystycznych.
Firmy, które przynajmniej starają się, aby możliwie duża część procesu powstawania czasomierzy przebiegała nad Wisłą, można policzyć na palcach. Oprócz wspomnianych stołecznych marek Błonie i Xicorr, są też szczeciński Gerlach (2012) i reprezentant Trójmiasta: Balticus (2014).
– Jak zawsze, wszystko rozbija się o pieniądze. Żeby opracować na miejscu, w Polsce, idealny prototyp zegarka (podkreślmy: nie uwzględniając nawet mechanizmu), przydałoby się z 500 000 zł, albo i milion. Tutaj nikt przecież nie dysponuje takimi budżetami. Gdy do sprawy staraliśmy się podchodzić znacznie bardziej budżetowo, to kwoty, które nam rzucano, wahały się pomiędzy kilkunastoma a kilkudziesięcioma tysiącami złotych.
A może by tak odciąć się od promowania rodzimych zegarków, odwołując się tutaj do patriotyzmu. Przestać skupiać się na sentymencie do polskości i zacząć oferować zegarki klientom z całego świata?