Zawód kata od zawsze budził – oprócz wszystkich innych uczuć – wielkie zainteresowanie. I budzi wciąż, czego dowodem może być najnowsza okładka magazynu historycznego "Gazety Wyborczej", "Ale Historia", który odsłania nieznaną historię ponoć "najlepszego" kata na świecie, Johana Reichharta. Czy oberkat III Rzeszy był ostatnim katem i dlaczego w ogóle się tym tak pasjonujemy?
Johan Reichhart uchodził za eleganckiego jegomościa. Cylinder, nienaganne maniery, sumienność w pracy. Jak twierdzi "Ale Historia", osoby, które miały okazję poznać oberkata III Rzeszy, zapamiętały go jako człowieka wzbudzającego szacunek i sympatię. Oczywiście oprócz tych, którzy nigdy nie mieli już okazji zrelacjonować ostatniego z nim spotkania. A tych było w całej jego karierze zawodowej ponad 3 tys. Umiejętności w tym fachu wyniósł zresztą z rodziny, w historii której parających się zawodem kata nie brakowało.
Rekordzista świata?
W okresie III Rzeszy, a później do chwili zniesienia kary śmierci w RFN, Reichhart uśmiercił tylu ludzi, że część historyków podejrzewa, że mógł być tym, kto wykonał najwięcej wyroków śmierci w nowożytnej historii Europy, a może i świata. W czasie II wojny światowej był tak zajęty uśmiercaniem wrogów Rzeszy, iż wnioskował o zwolnienie go z konieczności przestrzegania limitów prędkości na niemieckich drogach, by zdążyć do pracy.
3165
osób zabił Johan Reichhart
w całej swojej zawodowej karierze
A wydawałoby się, że takich "rekordzistów" znajdziemy raczej wśród katów rewolucji francuskiej, którzy w najtrudniejsze dni gilotynowali po kilkadziesiąt osób dziennie. Warto dodać, że to właśnie gilotyna była ulubionym narzędziem Johana Reichharta. Francuzi jego wynik przebijają jednak ze względu na to, że w rewolucji zawodem tym zajmowało się znacznie więcej osób, niż w XX-wiecznych Niemczech. No i gilotynowali też znacznie dłużej, niż nasi sąsiedzi zza Odry. To niewiarygodne, ale ostatnia głowa ścięta nad Sekwaną spadła we wrześniu 1977 roku.
Kaci polscy
Ale przecież kary śmierci wykonywało się znacznie dłużej i w niektórych krajach wykonuje nadal. Historie o kulisach pracy tych, których codziennością jest uśmiercanie innych, zawsze biją rekordy popularności. Tak, jak głośna książka Jerzego Andrzejczaka "Spowiedź polskiego kata", będąca zapisem rozmowy z ostatnim katem PRL. "Zobowiązuję się wykonywać wyroki śmierci jako prace zlecone i utrzymywać w ścisłej tajemnicy wszelkie wiadomości związane z wykonywaniem tych czynności i w żadnych okolicznościach nie ujawniać tej tajemnicy" – przysięgali polscy kaci.
Po zmianie systemu i zawieszeniu, a potem zniesieniu kary śmierci w Polsce, ostatni z nich postanowił jednak uchylić rąbka tajemnicy stojącej za fachem zawodowego kata. Oprócz traumatycznych wspomnień tego, jak skazani szarpali się i wyli, próbując za wszelką cenę uniknąć śmierci, zdradzając także, jak lukratywne było to zajęcie. – Czy pamięta pan twarz ostatniego skazanego? – pyta Andrzejczak. – Tak. Chyba najbardziej ze wszystkich moich ofiar. To był przecież ostatni skazaniec, ostatnia egzekucja, ostatnia śmierć... – odpowiada ostatni polski kat.
Przed takimi myślami pomagała obowiązkowa wódka po pracy. Pita w najlepszych lokalach – polskich katów było na to stać, bo za jedno zlecenie brali równowartość kilku przeciętnych miesięcznych pensji. Z rodziną ani przyjaciółmi prawdą o swoim zawodzie podzielić się nie mogli. Nie ze wstydu. Po prostu zabraniała im tego tajemnica służbowa. Każdy PRL-owski kat oficjalnie pracował więc w innym zawodzie.
Bezkarnie przekraczają granice człowieczeństwa
Ciekawe historie, prawda? Dlaczego opowieści o ludziach, którzy zabili w życiu od kilkuset do nawet kilku tysięcy ludzi, bardziej wzbudzają w nas ciekawość, niż obrzydzenie tłumaczy naTemat psycholog społeczny Andrzej Tucholski. – Człowiek poszukuje granic możliwości swoich zachowań. Dlatego takie postacie wzbudzają zainteresowanie. Zapewne więcej osób w historii śledziło chętniej losy Judasza, niż wielu pozostałych apostołów, no może poza Piotrem i Pawłem. Bo ten przysłowiowy Judasz jest innym obrazem człowieczeństwa – tłumaczy psycholog.
Dodaje, że dzisiejsze zainteresowanie historią katów wynika z uwarunkowań historycznych, bo społeczeństwa zawsze nadawały im specjalny, odrębny status. Tak było w średniowieczu i w czasach rewolucji francuskiej, gdy kaci rzucali się w oczy w tłumie i mieli inne prawa, niż reszta. Tak było też we wspomnianym PRL, gdy kat musiał o swojej pracy milczeć, ale sowicie go za to wynagradzano. – Oni naruszali standardy w imieniu prawa. Być może ciekawi właśnie w tym ta siła niszcząca tkwiąca w człowieku, o której mówił Freud – twierdzi Tucholski.
Podświadomie w katach może zachwycać też fakt, że z punktu widzenia społeczeństwa robią coś ważnego i pożytecznego. To odróżnia ich od zwykłych morderców, których przecież nie raz zabijali. – Wszyscy wiemy, że w pewnych sytuacjach potrzebna jest przemoc wobec innego człowieka. A zatem oni wypełniają potrzebę porządkowania społeczeństwa z jednostek, które mu zagrażają. I robią to w naszym imieniu. I stąd może ta fascynacja. Kaci robią to samo, co przestępcy, ale w imieniu prawa – podsumowuje psycholog.
Zobowiązuję się wykonywać wyroki śmierci jako prace zlecone i utrzymywać w ścisłej tajemnicy wszelkie wiadomości związane z wykonywaniem tych czynności i w żadnych okolicznościach nie ujawniać tej tajemnicy.
Andrzej Tucholski
psycholog społeczny
Takie postacie, wzbudzają zainteresowanie. Zapewne więcej osób w historii śledziło chętniej losy Judasza, niż wielu pozostałych apostołów, no może poza Piotrem i Pawłem. Bo ten przysłowiowy Judasz jest innym obrazem człowieczeństwa.