Widzowie tegorocznego Super Bowl nie mieli litości. Dosłownie zniszczyli w komentarzach zespół Maroon 5, który wystąpił w przerwie najważniejszego meczu futbolowego roku. Było i nudno, i słabo muzycznie, i tandetnie (wokalista Adam Levine... zdjął koszulkę), i apolitycznie. I tego ostatniego wielu Amerykanów nie może wybaczyć najbardziej.
Nie trzeba być fanem futbolu amerykańskiego, żeby znać tę złożoną z dwóch słów nazwę, która dla Amerykanów jest świętością – Super Bowl.
Ba, niekoniecznie trzeba nawet wiedzieć, czym futbol amerykański jest. Super Bowl, doroczny mecz o futbolowe mistrzostwo, już dawno przestał być bowiem tylko wydarzeniem sportowym. Jeśli nie znosisz sportu lub nie mieszkasz w Ameryce, i tak czekasz: na ekscytujące i warte milionów reklamy, zwiastuny największych premier filmowych, a przede wszystkim na koncert w przerwie meczu.
To właśnie występ muzyczny wielu Amerykanów elektryzuje bardziej niż sam mecz. Podczas gdy nie każdy pamięta, kto przeciwko sobie grał i kto wygrał, to praktycznie każdy kojarzy, kto wystąpił podczas tego amerykańskiego święta. Bo to naprawdę amerykańskie święto – Amerykanie spraszają przyjaciół i sąsiadów, kupują tony hot dogów i piwa, a poniedziałek często mają wolny od pracy.
Od pamiętnego występu Michaela Jacksona w 1993 roku – mówi się nawet, że to Król Popu stworzył ten show – utarło się, że ten kilkunastominutowy koncert w przerwie meczu o mistrzostwo w lidze futbolu amerykańskiego ma być prawdziwą petardą. Artyści mają widzów zaskoczyć, oszołomić, zachwycić.
Stawka jest wysoka. Mimo że to koncert za darmo, gwiazdy, które dostały propozycję występu na Super Bowl, wygrały bilet na loterii. Samo pokazanie się podczas tego sportowego wydarzenia to już sto punktów do prestiżu.
Najlepsze show na Super Bowl w historii? Amerykanie potrafią wymienić je jednym tchem.
Oczywiście Jackson, ale też Prince w 2007 r. (artysta śpiewał "Purple Rain", ociekając wodą), Beyoncé w 2013 r. (Królowa Bey nie dość, że śpiewała bezbłędnie, to jeszcze podzieliła się sceną z koleżankami z jej dawnego zespołu Destiny's Child) czy Katy Perry w 2015 r. (piosenkarka wjechała na scenę na olbrzymim złotym lwie, a na scenie naprawdę działy się niewiarygodne rzeczy rodem z cyrku, były na przykład... tańczące rekiny).
Są też oczywiście niewypały. Średnio udało się The Rolling Stones w 2006 r. – śpiewali tylko trzy piosenki i to głównie nowe, czego na Super Bowl robić się nie powinno – czy rok temu Justinowi Timberlake'owi (było dość nudnawo).
Do tej ostatniej grupy dołączyły niestety tegoroczne gwiazdy Super Bowl. I to w "wielkim" stylu.
Koncert Maroon 5 był naprawdę okropny, w czym zgadzają się i widzowie, i media. Ba, ich występ jest prawie tak nielubiany jak YouTube Rewind 2018.
Jak w liceum
Nam w Polsce może się wydawać, że Maroon 5 to jeden z najpopularniejszych amerykańskich zespołów. Tyle hitów! Tyle płyt! Adam Levine i jego status gwiazdy oraz jednego z najprzystojniejszych mężczyzn na Ziemi (tak przynajmniej stwierdził magazyn "People" w 2013 r.)! Amerykanie muszą ich kochać.
Tyle że to nieprawda. Amerykanie naprawdę średnio lubią Maroon 5. I mało ich znają.
Nie dość, że Amerykanie uznają ten zespół z Los Angeles za rockową podróbkę, to jeszcze większość pamięta go głównie z pierwszej płyty "Songs About Jane". Czyli albumu z... 2002 r. Z hitami, których obywatele USA słuchali w liceum, pijąc nielegalnie piwo w czerwonym kubku albo płacząc po zerwaniu z chłopakiem czy dziewczyną.
Jasne, "This Love" czy "She will be loved" to wciąż hity, które ciągle pojawiają się w polskim radiu. Ale Amerykanie naprawdę traktują te piosenki bardziej jakie fajne piosenki sprzed kilkunastu lat niż przeboje warte zaśpiewania na najważniejszej scenie roku.
A właśnie one pojawiły się na Super Bowl. Oczywiście Maroon 5 zaśpiewali też inne swoje hity. I tak, jak "Moves Like Jagger" czy "Sugar" mogą jeszcze pasować do wydarzenia, które ogląda prawie cała Ameryka, to już "Girls Like You" ma się jak pięść do nosa. Bo jest za smętne, a na Super Bowl potrzeba energii i szaleństwa.
Zespół brzdąkał gdzieś w tle, a Levinowi – który do tego niemiłosiernie fałszował – zupełnie brakowało charyzmy. Po prostu stał, grał na gitarze i śpiewał. Albo chodził po scenie, grał na gitarze i śpiewał. Ewentualnie się rozbierał. Tak, Levine podczas śpiewania zdjął koszulkę i pokazał w całej okazałości swoją umięśnioną i wytatuowaną klatę.
Owszem, Levine ma ciało ładne. Szkoda tylko że mógł się on na luzaku rozebrać, a kiedy Janet Jackson w 2004 r. niechcący pokazała na pół sekundy sutek (rozerwała się jej bluzka, a właściwie rozerwał ją Justin Timberlake), to oburzenie było tak wielkie, że prawie zrujnowało jej karierę. Federalna Komisja Łączności zażądała wtedy od stacji CBS 550 tys. odszkodowania.
Podwójne standardy mają się cały czas dobrze.
Wielkie futro wygrało
Było więc naprawdę nudno i bez polotu, a na scenie naprawdę nic się nie działo. Nie pomogło zdjęcie koszulki, lampiony z tandetnymi napisami w stylu "Jedna miłość" czy chór gospel. Nie pomogli też raperzy Travis Scott i Big Boi z Outkastu jako goście (na prawie każdym Super Bowl główna gwiazda zaprasza "pomocników").
Scott – obecnie jeden z najbardziej cenionych młodych raperów, który w lipcu wystąpi w Polsce na Open'erze, prywatnie partner Kylie Jenner – zaprezentował swój hit "Sicko Mode", ale niestety i fałszował, i pojawił się dosłownie na chwilę (do tego Adam Levine usiłował tańczyć tak jak on, co zostało niemiłosiernie wyśmiane przez widzów – uznali oni jego pląsy za "taniec taty na weselu").
Scotta i Maroon 5 przyćmił Big Boi, pochodzący z Atlanty – gdzie odbywał się Super Bowl – połowa grupy Outkastu (ludzie marzyli, że obok niego pojawi się Andre3000, ale tak niestety się nie stało). Raper wjechał na scenę limuzyną i miał na sobie naprawdę olbrzymie futro. Rapował z playbacku, ale Big Boi jest tak w środowisku szanowany, że nikt nie miał mu tego za złe. To jeszcze Amerykanom się spodobało.
Widzów najbardziej zachwycił chyba jednak... SpongeBob Kanciastoporty, bohater słynnej kreskówki, który pojawił się na chwilę na ekranie w krótkim klipie. Zachwycił i... wkurzył.
W listopadzie ubiegłego roku z powodu choroby zmarł bowiem Stephen Hillenburg, twórca tego anonimowego hitu. Ponad 1,2 milionów ludzi podpisało petycję, aby Maroon 5 wykonało więc na jego cześć piosenkę z serialu – "Sweet Victory". Nie dość, że zespół tego nie zrobił, to jeszcze SpongeBob Kanciastoporty mignął na ekranie tylko po to, żeby zapowiedzieć Scotta.
Ale to wszystko Amerykanie – a głównie amerykańskie media – mogliby wybaczyć, gdyby nie jedna istotna rzecz. Polityka.
A właściwie jej brak.
Ukarany za klękanie
Narodowa Liga Futbolowa jest obecnie czarnym charakterem dla wielu Amerykanów, w tym szczególnie dla Afroamerykanów. Wszystko zaczęło się w 2016 r., kiedy czarnoskóry quaterback Colin Kaepernick podczas hymnu narodowego granego przed meczem nie wstawał, ale siadał lub klękał. Robił to w ramach protestu przeciwko nierówności rasowej w Stanach Zjednoczonych.
Kaepernick szybko stał się dla jednych bohaterem, dla innych wrogiem. Hymn jest dla Amerykanów świętością, dlatego wielu uznało, że sportowiec dopuszcza się profanacji. Wtórował im Donald Trump, który domagał się, żeby i Kaepernick, i inni sportowcy, którzy do niego dołączyli, zostali wyrzuceni z ligi.
W 2017 r. quaterback zerwał kontrakt ze swoją ostatnią drużyną San Francisco 49ers. Od tego czasu... nigdzie nie gra. NFL naprawdę się na niego "wypięło" – przez swój protest w Stanach Zjednoczonych, czyli "kraju wolności", Kaepernick nie ma pracy. Stał się za to twarzą kampanii Nike'a, za co też dostał cęgi. W listopadzie 2017 r. sportowiec pozwał NFL o spisek, aby utrzymać go poza ligą.
Z powodu Kaepernicka z występu na tegorocznym Super Bowl zrezygnowała Rihanna. "Nie" powiedział też Jay-Z, a Cardi B, który miała pojawić się na scenie z Maroon 5, również odmówiła. Wszyscy stanęli murem za sportowcem.
Sam fakt, że Maroon 5 przyjęło zaproszenie NFL oburzyło wielu Amerykanów. W internecie powstała petycja (podpisało ją 115 tysięcy osób, w tym wiele gwiazd), aby zespół zrezygnował. Roger Waters z Pink Floyd poprosił Levina i jego kolegów, aby uklękli podczas występu, a obrońca Kaepernicka, Mark Geragos, porównał Maroon 5 do protestujących, którzy opuścili miejsce pikiety.
Maroon 5 oczywiście na Super Bowl wystąpiło, do tego było apolityczne do bólu. Zespół ani nie uklęknął, ani nic nie powiedział, miał jedynie lampiony z pokojowymi przesłaniami. Złośliwi mówią nawet, że Maroon 5 zaprosili Travisa Scotta i Big Boia, żeby czarnoskórzy szanowani artyści odwrócili uwagę od całego problemu. "New York Times" nazwał wręcz zespół amoralnym.
Amerykanie są więc wkurzeni. Ale mniejsza już o politykę. Amerykanie nigdy nie wybaczą nudy.