Łaskawie decydował, kiedy kogo przyjmie, a kiedy rozbolał go ząb wykrzykiwał, że kogoś wyp... z roboty – tak miał zachowywać się Bartłomiej M., gdy był zatrudniony w resorcie obrony. Co ciekawe, kulisy pracy słynnego byłego rzecznika MON opisał sympatyzujący z PiS tygodnik "Sieci".
– Niczym pierwszy sekretarz z czasów słusznie minionych, rozparty wygodnie w swoim fotelu – wspomina w rozmowie z "Sieci" była pracownica MON. – Wysocy szarżą wojskowi, nawet generałowie, czekali na audiencję po kilka godzin. A gdy się już dostali do środka, to zdarzało się, że musieli jeszcze poczekać, aż pan rzecznik zje – dodaje.
Dziennikarze tygodnika – na podstawie relacji osób, które pracowały z Bartłomiejem M. – ustalili, że były rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej bardzo... lubił słodycze, a "czekoladki pochłaniał kilogramami".
– Pewnego dnia rozbolał go ząb. Wściekał się i wykrzykiwał, że jeśli będzie go dłużej boleć, to kogoś wyp... z roboty. Do szpitala wojskowego jechało z nim trzech pułkowników – mówią rozmówcy "Sieci".
Określają oni Bartłomieja M. jako "bardzo niebezpiecznego" i nazywają "zdemoralizowanym typem". Pracownicy MON zastanawiają się, jak Bartłomiej M. zyskał sympatię ówczesnego szefa MON Antoniego Macierewicza.
Zatrzymań dokonano w ramach śledztwa dotyczącego m.in. doprowadzenia Polskiej Grupy Zbrojeniowej do niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości i powoływania się na wpływy. Śledztwo trwa od grudnia 2017 roku, a wszczęto je po zawiadomieniu CBA.