Zwykle jest tak, że albo nad produkcją rozpływają się krytycy, a widzowie kręcą nosem, albo z dnia na dzień rośnie jej baza fanów, a w recenzjach jest równana z ziemią. Serial "Russian doll", który ogrywa znany i lubiany motyw pętli czasowej, spodobał się niemal wszystkim, stając się jedną z najlepszych produkcji oryginalnych Netflixa w ostatnim czasie.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
Hype na "Russian doll" trwa od momentu premiery, a to nie zawsze jest wiąże się z jakością samego dzieła - mogliśmy tego doświadczyć przy okazji "Bird Boxa". Tymczasem, recenzenci piszą peany na cześć pierwszego sezonu (57 pozytywnych tekstów do 1 negatywnego), a widzowie wycenili go w serwisie IMDb na 8,1.
W mediach społecznościowych też jest pełno postów wychwalających "Matrioszkę". Przez ten szał podchodziłem do serialu sceptycznie, ale nie zawiodłem się. Warto dać serialowi szansę, bo jak się rozkręci, to możemy zarwać nockę.
Już to gdzieś widzieliśmy
"Dzień świstaka" to z pewnością jeden z najbardziej wpływowych filmów w historii. Pętle czasowe są od dawien dawna obecne w teoriach astrofizyków, ale dopiero komedia z 1993 roku pokazała jak można to przekuć w świetną fabułę i uniwersalny motyw, który chyba nigdy się znudzi. Lada chwila do kin wchodzi horror "Śmierć nadejdzie dziś 2", a w planach jest też sequel "Na skraju jutra".
Beznadziejne pętle czasowe to również sprawdzony i wygodny zabieg nie tylko od strony reżyserskiej. Widz mniej więcej wie na czym stoi, jest zaintrygowany od samego początku i czeka na zaskakujące rozwiązanie, które zaserwują twórcy. Nie inaczej jest z "Russian doll".
Główna bohaterka wpada w pętle czasową, z której nie może się wydostać. Ginie, ale nie umiera na dobre, tylko restartuje się w tym samym miejscu. W przypadku Nadii - w łazience na imprezie wyprawionej z okazji jej 36. urodzin. W kolejnych odcinkach razem z nią staramy się odkryć, dlaczego tak się dzieje. I czy tak wygląda Piękło.
Motorem napędowym serialu jest Natasha Lyonne, która wciela się w pechową postać. Możliwości tej niezwykle charyzmatycznej aktorki mogliśmy podziwiać już w innym serialu Netflixa - "Orange is the New Black" (to zresztą nie jedyna znana twarz z tej produkcji w "Russian doll").
Tutaj gra praktycznie ten sam typ bohaterki: błyskotliwa, zgorzkniała, egocentryczna, niedojrzała, lubiąca wypić i ćpać. Nadia jest idealną kumpelą na imprezę, ale związek z nią byłby istnym piekłem. Lyonne "robi" ten serial, ale czasem jej zachowanie mocno irytuje. To znak, że aktorka stworzyła świetną kreację.
Kalka z "Dnia świstaka? Nie do końca
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z wariacją na temat kultowego filmu z Billem Murrayem (nawet główni bohaterowie są do siebie podobni z charakteru). Dość szybko jednak spostrzegamy, że jesteśmy w błędzie. Mniej więcej w połowie sezonu akcja wyhamowuje i staje się nomen omen powtarzalna, ale w czasie ostatnich odcinków fabułą się zagęszcza i trudno się oderwać od ekranu.
Po pierwsze, Nadia nie jest osamotniona w swojej klątwie. Po drugie, Kostucha jakby się na nią uwzięła i zabiera z tego świata nazbyt często (niektórych scen śmierci nie powstydziliby się twórcy "Kevina samego w domu"). Po trzecie, świat w serialu ewoluuje i z czasem "powtórki" felernego dnia zmieniają się - na gorsze.
Serial ma też rzecz jasna słabsze elementy. Oprócz chwilowego spadku formy w połowie sezonu, nie każdemu do gustu przypadnie przesłodzona bohema, w której obraca się główna bohaterka oraz jeden z męskich osobników, który z nie wiadomych względów działa jak magnes na kobiety.
Mnie osobiście denerwowało to, że postacie nie wykorzystują na przekór swojego przekleństwa np. skreślając odpowiednie numery na loterii lub szalejąc tak, jakby jutra miało nie być. Zwłaszcza, że wszystkie grzechy zostaną im i tak wymazane i wystartują z czystą kartą.
Serial w całości napisany i nakręcony przez kobiety (w tym m. in. przez samą Natashę Lyonne) nie jest czystą rozrywką, ale ma pewną głębię dramatyczną - jest metaforą życia, w którym powtarzamy te same błędy, zamiast zdecydować się na jakąkolwiek zmianę. Czy mamy wpływ na swój los, czy jesteśmy więźniami przeznaczenia? Takie egzystencjalne pytania stawiają przed sobą i widzami twórczynie.
Dawno Netflix nie sprezentował produkcji, przy której chce się od razu oglądać kolejny odcinek. Wpływ na to ma konstrukcja serialu - "Russian doll" pod tym względem jest jak film poszatkowany na krótsze fragmenty - 8 epizodów i każdy trwający niespełna pół godziny. Przez to idealnie nadaje się na weekendowy maraton.