O tym, że bardzo ryzykownym pomysłem było ulokowanie pieniędzy w inwestycjach firmy Amber Gold w złoto rozmawia się dziś nawet w autobusie. Kilkanaście dni temu wielu z nas biegło jednak do placówek firmy, by w niezwykle wysoko oprocentowaną lokatę jak najszybciej zainwestować. Często oszczędności całego życia. Zazwyczaj bez najmniejszej refleksji.
O tym, że Amber Gold nie jest instytucją bankową i nie podlega Komisji Nadzoru Bankowego mówią już wszyscy. Tak samo, jak o tym, że inwestując w tzw. parabanki tego typu trzeba racjonalnie podchodzić do zysku jaki one oferują i uznawać kilkanaście procent za coś wręcz nierealnego. Dyskutując o zamieszaniu wokół Amber Gold, coraz częściej zerkamy też na notowania złota, które okazuje się nie być wcale tak pewną inwestycją, jak mówili, ci którzy zachęcali nas do poszerzenia grupy klientów złotego interesu prezesa Marcina Plichty.
Tymczasem kto myślał o tym wszystkim jeszcze kilkanaście dni temu, gdy znajomi chwalili się, że wkrótce kupią nowe auto dzięki przekazaniu oszczędności w ręce tych, którzy lepiej od największych banków potrafią bardzo szybko pomnożyć bogactwo. Zdaniem ekonomisty Marka Zubera z Dexus Partners, Polacy dają się mamić kolejnymi tego typu "gorączkami złota", ponieważ wciąż poziom wiedzy ekonomicznej w naszym społeczeństwie jest bardzo słaby.
Nie mamy pojęcia o ryzyku
- Poziom świadomości Polaków rośnie z roku na rok, ale niestety w dalszym ciągu jest niski. Choć nie jest tak, że tylko my jesteśmy w tym względzie słabi. Na świecie tego typu afery zdarzają się co chwilę. Na pewno nasza świadomość jest jednak wciąż niższa, niż w USA, Wielkiej Brytanii, czy Niemczech - ocenia ekonomista. Dlaczego nie potrafimy przewidzieć zagrożeń, przez które można stracić oszczędności całego życia? W opinii eksperta wynika to przede wszystkim z tego, że gospodarka rynkowa i tego typu inwestycje są w naszym kraju nadal relatywną nowością.
- Największy problem to niezrozumienie przez Polaków pojęcie ryzyka inwestycyjnego. A przede wszystkim zależności między ryzykiem, a zyskiem - podkreśla Marek Zuber. Przypominając, że podstawowa zasada biznesu jest taka, że im większy możliwy zysk, tym większe i ryzyko pozostania z niczym. - Oznacza to, że nie tylko nie zarobimy, ale i możemy stracić. I cały problem w tym, że przeciętny Kowalski widząc "gwarantowane 14 proc." już nie powinien interesować się taką ofertą, bo dzisiaj nie da się czegoś takiego zagwarantować. Tak niestety Polacy nie robią. Nie oznacza to oczywiście, że nie mamy brać na siebie ryzyka inwestycyjnego. Tylko równocześnie trzeba pamiętać o możliwości straty - twierdzi ekonomista.
Jak więc właściwie podchodzić do inwestowania w niepewne interesy? Marek Zuber radzi zwrócić uwagę na kilka aspektów, które powinni byli wziąć np. wszyscy ci, którzy wpłacili swoje pieniądze do Amber Gold. - Po pierwsze, to kwestia inwestowania w złoto. Jest powszechne przekonanie, że złoto to inwestycja pewna. To nieprawda. Gdy spojrzymy na cenę złota i jej zmianę, widać wyraźnie okresy wzrostu, ale i mocnych spadków - zwraca uwagę ekspert. Dodając, że zależność wygląda w ten sposób, że złoto drożeje, gdy gospodarka ma się źle i tanieje, kiedy koniunktura się poprawia.
Trzeba być podejrzliwym
Kolejnym punktem, przy którym trzeba postawić duży znak zapytania przed inwestycją jest gwarantowany zwrot. Szczególnie, gdy jest zbyt wysoki w stosunku do innych ofert na rynku. - Jeżeli coś jest w miarę pewne to obligacje skarbowe i lokaty w banku. A oprocentowanie lokat, czy obligacji to maksymalnie 7 proc. Amber Gold gwarantuje natomiast 14 proc. I to kolejna rzecz, która powinna budzić wątpliwości - ocenia Zuber. W przypadku tak wysokich zysków ta cała "gwarancja" musi być bowiem oparta głównie na pewności siebie tych, którzy ją składają.
Trzecim znakiem zapytania, który należy postawić na każdej wyjątkowo opłacalnej ofercie pomnożenia oszczędności jest to, czym jest firma, która ma je zainwestować. - W polskim prawie mamy jednoznacznie określone, co powinna - choć nie musi - robić firma, która zbiera pieniądze od ludzi i je potem inwestuje. Mianowicie powinna być bankiem, towarzystwem funduszy inwestycyjnych, albo biurem maklerskim - mówi Marek Zuber. Jeżeli należy do którejś z tych grup, z pewnością ma odpowiednią licencję i podlega Komisji Nadzoru Finansowego. - Oznacza to po prostu, że wiadomo, co się w tej firmie dzieje - wyjaśnia.
Nadzór KNF, co prawda nie gwarantuje, że nasza inwestycja się uda, ale w dużym stopniu zmniejsza jej ryzyko. Na przykład tego, że z dnia na dzień poniesiemy niespodziewane straty. - Jeżeli firma chce inwestować nasze pieniądze nie będąc bankiem, TFI ani biurem maklerskim, trzeba sobie zadać pytanie, dlaczego - radzi ekspert.