– Moim zdaniem po lekturze tej książki żaden czytelnik nie będzie miał wątpliwości, co do tego, że prałat pedofilem był. A właściwie, żeby być ścisłym, był efebofilem – mówi w rozmowie z naTemat Piotr Głuchowski, autor biografii: "Prałat. Ukryta historia ks. Jankowskiego", która ukaże się w czerwcu nakładem Wydawnictwa Agora.
Kończy pan biografię prałata Henryka Jankowskiego. Kiedy premiera?
*Piotr Głuchowski, redaktor w "Gazecie Wyborczej", pisarz: – Wedle mojej wiedzy książka będzie miała premierę w pierwszej połowie czerwca.
Zaczynał pan pisać ze zmarłą niedawno Bożeną Aksamit, autorką głośnego tekstu o pedofilii prałata w "Dużym Formacie”.
Tak.
Czy pana książka rozwieje wątpliwości tych, którzy jeszcze je mają, myślę oczywiście o wątpliwościach co do pedofilskich skłonności księdza. Czy pan przedstawi jednoznaczne dowody?
Tak, rozwieję wątpliwości. Nie chciałbym się posługiwać językiem prawniczym, że przedstawię dowody, bo to jest pojęcie kodeksowe. Ja nie przyprowadzę żadnych świadków, którzy złożą zeznania, tylko przedstawię konkretne wydarzenia i przytoczę relacje ludzi. Moim zdaniem po lekturze tej książki żaden czytelnik nie będzie miał wątpliwości, co do tego, że prałat pedofilem był. A właściwie, żeby być ścisłym, był efebofilem.
Wyjaśnijmy znaczenie tego terminu.
Nie odbywał stosunków seksualnych z małymi dziećmi. On dopuszczał się tak zwanych innych czynności seksualnych wobec małoletnich, potocznie nieletnich. Robił to najpierw z dziewczynkami, a potem z chłopcami. Chociaż jest też jedna relacja o - nazwijmy to - normalnym stosunku (o ile stosunek z duchownym może być normalny), bo dziewczyna, szesnastolatka, zaszła w ciążę. Dewiacja zwana efebofilią to seks z nieletnimi, ale już dojrzałymi płciowo osobami. W przypadku prałata to był przedział od 13 lat wzwyż.
W jednym z ostatnich felietonów na łamach "Gazety Wyborczej” zasugerował pan, że prałat "dobierał” się też do pana, że podczas jednej z dziennikarskich wizyt namawiał pana by sprawdził pan, jakie ma miękkie łóżko.
Tak, łasił się do mnie. On był bardzo pobudzonym seksualnie człowiekiem, którego rajcowali także dorośli mężczyźni. Kobiety - w roku 2007 - już nie. Na Bożenę nie zwracał wówczas uwagi. Wobec kobiet był raczej impertynencki. Potrafił zaczepić zadanym ni stąd ni z owąd pytaniem: "laskę robisz?" Wracając do pytania: gdy poszliśmy przeprowadzić z nim wywiad, oboje z Bożką mieliśmy po 40 lat. Żadnej niebezpiecznej sytuacji nie było. To że on mnie dotykał czy zapraszał na łóżko, to były takie typowe zagrywki starego homoseksualisty, dla którego 40-letni typ jest kąskiem.
Napisał pan w felietonie, że w Gdańsku "nie było bata na prałata”.
Wymienię z głowy umorzone postępowania prokuratorskie. W 1984 roku na podstawie amnestii umorzono sprawę o antysocjalistyczne kazania i nawoływanie do obalenia ustroju. W samym 2004 roku były cztery umorzenia. Akt seksualny z 13-letnim wówczas Piotrem. Molestowanie 14-letniego Sławka. Postępowanie w sprawie podrobienia dokumentacji medycznej tegoż Sławka. Czwarte: posiadanie bez zezwolenia amunicji do pistoletu gazowego.
Był kryty?
Oczywiście, że był kryty. Coś takiego jak "układ gdański” bezwzględnie istnieje do dziś. Mieszkałem w Trójmieście, pracowałem tam w lokalnej "Wyborczej", więc wiem. Prałat, zanim jeszcze zyskał dostęp do akt, dostawał z prokuratury cynki. Efektem tego było spalenie - na przed rewizją na plebanii św. Brygidy - kompromitujących go kaset wideo, na których prawdopodobnie nagrywał chłopców.
Miało go to oczywiście zabezpieczyć np. przed późniejszym zgłoszeniem się tych ofiar na policję. Efektem było też skasowanie - nieumiejętne - plików z pornografią. O tym spaleniu opowiedział prokuraturze jeden z księży mieszkających na plebanii. Postępowania w sprawie niszczenia dowodów - o ile mi wiadomo - nawet nie wszczęto. Śledztwo w sprawie przecieków skończyło się niczym. Bo prokuratura badała tylko przecieki do mediów, na które ksiądz się oburzał.
Prawda wychodzi, bo Bożena napisała reportaż "Sekret Świętej Brygidy" a potem został przewrócony pomnik. Do wcześniejszej ciszy wokół prałata przyczyniły się umorzenia w sprawach o molestowanie. Prokuratorzy nie dopatrzyli się przestępstw, bo wspomniany już Sławek zaprzeczył jakoby utrzymywał stosunki seksualne z prałatem. Chłopak nie chciał się przyznać wobec swoich kolegów, że za pieniądze oddawał się księdzu. A całowanie go w usta, klepanie po pupie, ocieranie się i tak dalej - to, co wszyscy widzieli - zostało zaklasyfikowane w opinii biegłego prof. Lwa-Starowicza, który nie rozmawiał z samym Sławkiem, jako coś niegroźnego. Jako zachowanie ojcowskie.
W sprawie Piotra zdecydowały z kolei zeznania jego rodziny, że to mitoman. Mam daleko idące podejrzenia, które ujawnię w książce, że prałat poprzez swoich wysłanników dotarł do tej rodziny. Dlatego babcia i rodzice zgodnie zdezawuowali zeznania syna i wnuka tłumacząc, że nie należy mu wierzyć. Prokuratura, pomimo opinii biegłych psychologów, że zeznania chłopaka są wiarygodne, sprawę umorzyła. Ale to już mówiłem.
A współpraca z SB? O tym też wszyscy wiedzieli.
Fakt jego współpracy jest udokumentowany w książce dr. Majchrzaka, która wyszła nakładem IPN. Zachowały się kwity, choć nie ma teczki pracy agenta, ani pokwitowań, ani zgody na współpracę. Ale historycy potrafią odtwarzać wydarzenia ze źródeł pośrednich. Ja pisząc opieram się na badaniach IPN.
Jak pan dzisiaj czyta, że w intencji prałata odprawiana jest msza święta, że obecny proboszcz św. Brygidy ks. Ludwik Kowalski mówi o "pomówieniach pieniaczy”, że szef "Solidarności” Piotr Duda składa kwiaty pod pomnikiem i bierze ks. Jankowskiego w obronę, to co pan sobie myśli?
Mnie to nawet nie dziwi. Prałat zawsze miał swoich obrońców i grono wielbicieli, którym tłumaczył, że te wszystkie zarzuty, które się pojawiały, były elementem nagonki. Co zresztą wyraził w prostym zdaniu, które zamieściłem w reportażu z 2007 roku. Szło to jakoś tak: "Ciągle na mnie plują, jak nie antykomunista, to antysemita, a jak nie antysemita to molestowania, ciekawe co jeszcze na mnie wymyślą”. Po tej linii wciąż idzie jego obrona, że to wszystko są wymysły złych ludzi.
Wielu wierzy w kłamstwa prałata o prałacie.
Sam wielokrotnie złapałem go na kłamstwach. Przeczytałem też jego biografię, gdzie on te swoje kłamstwa wcisnął autorowi książki. Począwszy od fałszywych informacji na temat rodziny - patriotyczny polski dom, tata więzień Stutthofu. Faktycznie był synem stuprocentowej Niemki - dobra westfalska rodzina Jeschwitzów - i Polaka, który wystarał się o trzecią grupę narodowościową niemiecką. Był ajngedojczem. Prowadził knajpę "Nur fur Deutsche”, walczył w Wehrmachcie, zginął w bojach z armią sowiecką pod Pierwomajskiem, a nie - jak prałat utrzymywał - z rąk Niemców. W Stutthoffie też nie siedział.
Sam prałat opowiadał, że zafascynowało go przedwojenne wojsko polskie, ułani i rotmistrzowie. A miał trzy lata we wrześniu 1939. Małego Heinricha - w domu mówiło się tylko po niemiecku, to był jego pierwszy język - fascynowali SS-mani i oficerowie Wehrmachtu, którzy przyprowadzali żony do salonu fryzjerskiego Frau Jeschwitz. Ale nie będę opowiadał książki. Powiem tylko, że chyba odkryłem, skąd wzięły się jego dewiacje. I to jest potworna historia.
Piotr Głuchowski – autor bestsellerowej biografii o. Rydzyka "Imperator" oraz powieści "Nic co ludzkie" inspirowanej scenariuszem filmu 'Kler". Biografia "Prałat. Ukryta historia ks. Jankowskiego" ukaże się w czerwcu nakładem Wydawnictwa Agora.