
Dla siatkarzy igrzyska są najważniejsze, dopiero potem mistrzostwa świata i Europy. To po pierwsze. Po drugie, porażka w ćwierćfinale jest najboleśniejsza. Od razu się pakujesz, wracasz do domu, nie masz już możliwości walki o brąz. To nie zapasy, gdzie patrzysz, co stanie się dalej z twoim pogromcą i ewentualnie potem bijesz się w repesażach. Tutaj jest słabszy dzień, przegrywasz trzy sety i do widzenia.
Wreszcie, po trzecie, ten zespół miał umiejętności, by ten turniej wygrać. Polskich sportowców często typuje się do ewentualnych sukcesów zdecydowanie na wyrost. Tak było z Radwańską, która pierwszy raz w karierze przeszła ćwierćfinał Wielkiego Szlema i już ludzie mówili: "Zagra w finale, może nawet zwycięży". Albo z Mateuszem Kusznierewiczem, który teraz zbiera krytykę za to, że do Polski wraca bez krążka. W przypadku siatkarzy podstawy były. W ostatnim czasie przyzwyczaili nas do prostej zależności. Jest siatkarska impreza, oni na nią jadą i wracają z medalem. Mistrzostwa Europy, Puchar Świata, Liga Światowa. Tę ostatnią wygrali, deklasując konkurencję, grając w pięknym stylu.
A tu taki klops. Mam wrażenie, że na igrzyskach byli sobą tylko w meczu z Włochami. Bułgarię niedługo wcześniej ograli do zera na jej terenie. Tutaj polegli. Z Australią nie mieli w ostatnich latach większych problemów. A tu sensacyjne 1:3 w grupie. Nic się nie stało? Błagam, oni właśnie w fatalnym stylu przegrali jedną z najważniejszych imprez w karierze. Dla niektórych najważniejszą. Dla niektórych, ostatnią tak wielką w ich życiu.
Naprawdę dziś walczyli - stwierdził komentujący mecz Polski z Rosją Piotr Dębowski. Od tego się zaczyna, od takich małych rzeczy, bezsensownych zdań. "Naprawdę dzisiaj walczyli". A co mieli, k..., pójść do domu? Każdy sportowiec na igrzyskach walczy. Po to przyjechał. Ten co odpada w finale - walczył, trudno. Ten co w pierwszej rundzie spakował walizkę także walczył. Nie chodzi o walkę, poza pewnymi wyjątkami. Bo kiedy jest dziewczyna, która doznaje kontuzji i biegnie, żeby skończyć, żeby dobiec, utyka, płacze. To jest walka, którą trzeba nagrodzić oklaskami na stojąco. Brawo! Ale co mi po walce polskich siatkarzy, wielkich, zdrowych, silnych i zdolnych chłopów, skoro jest w łeb 0:3.
Łukasz Żygadło i Paweł Zagumny wczoraj mieli łzy w oczach. Obaj doskonale wiedzieli, że na następne igrzyska, do Rio de Janeiro, z racji wieku już pewnie nie polecą. Myśleli też pewnie o tym, że latami porównywało się ich do siatkarzy Huberta Wagnera. Tamci byli mistrzami świata i złotymi medalistami igrzysk. Oni zostali mistrzami Europy, wicemistrzami świata, a na igrzyskach właśnie trzeci raz z rzędu odpadli w ćwierćfinale. I już na zawsze zostanie w annałach, że nie potrafili nawiązać do tych pięknych tradycji. Że Skorek, Bosek i Wójtowicz to byli goście. A Żygadło z Zagumnym owszem, coś tam wygrali, ale to nie to samo. Nie ta półka sportowa.
Na szczęście siatkarze wiedzą, jak wiele wczoraj stracili. Nie tłumaczą jak Agnieszka Radwańska, że nic to, trzeba grać dalej. Że przecież są nie tylko igrzyska, ale też inne imprezy. Bartman przed kamerami się nie uśmiecha, Kurek nie umieszcza na Facebooku zdjęcia w nowej peruce. O siatkarzy jestem spokojny. Dostali nauczkę, wydaje mi się, że jak związek zrezygnuje z gwałtownych ruchów i zostawi na stanowisku Anastasiego, jeszcze powrócimy do wygrywania. Jestem też przekonany, że siatkarze, gdy wrócą do kraju i usłyszą na lotnisku to nieszczęsne "nic się nie stało", tylko się z pobłażaniem uśmiechną. Z jednej strony będzie im miło, że kibice nie zapomnieli, z drugiej - będą wiedzieli, jak bardzo te słowa nie mają sensu.
Piłkarzy, zamiast skrytykować, rodacy zagłaskali. Owszem, na Euro mieliśmy przeciętny, nielogicznie budowany zespół, z bardzo słabym trenerem, przez co nie można porównać ich do siatkarzy. Ale na Euro wyjście z grupy śmiechu było obowiązkiem. Gdy widziałem piłkarzy, jak po porażce prezentują się na Placu Defilad tłumowi kibiców, czułem wielki niesmak. Miałem wrażenie, że gdybym był jednym z nich, raczej bym został w hotelu. Byłoby mi głupio, po tym co się stało.
Ale może oni myślą inaczej? Może w ich głowie tkwiło wtedy coś w stylu: "Fajny ten nasz naród, przegrywamy Euro 2012, a oni ciągle się cieszą"? Albo, gorzej, może niektórzy zastanawiali się, czy kibice nie mają racji. Może rzeczywiście nie ma sensu się tym przejmować? Będą przecież jeszcze inne turnieje. A przecież zaraz wrócą do swojego silnego klubu i będą grać w Lidze Mistrzów.
Nie wiem czemu kibice śpiewają to, co śpiewają. Być może część z nich podchodzi bardzo lekko do sportu, traktuje go jak rozrywkę. Nie udało się? Trudno, i tak dzięki za wielkie emocję. Niektórzy pewnie są konformistami. Intonuje to ktoś obok mnie, kolega, to i ja się podłączę. Wiem jednak na pewno, że takie okrzyki nie pomagają. Wręcz przeciwnie, zakłamują rzeczywistość, która nie jest przyjemna.