Na początku marca oficjalnie rozpoczęła działalność Inicjatywa "Zranieni w Kościele", za którą stoją świeccy katolicy. Najważniejszy jej element to telefon wsparcia dla osób skrzywdzonych przemocą seksualną przez księży. Jak dotąd odbyły się dwa wieczorne dyżury telefoniczne. I już wiadomo, że infolinia okazała się bardzo potrzebna.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Psychologowie zasiadają przy telefonie 800 280 900 raz na tydzień, w każdy wtorek w godzinach od 19.00 do 22.00. Ta infolinia to wspólna inicjatywa Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie, Laboratorium "Więzi" oraz Fundacji Pomocy Psychologicznej Pracownia Dialogu. W skrócie – środowisko katolickie, ale nie duchowni, stworzyło coś, co ma pomagać osobom skrzywdzonym przez przedstawicieli Kościoła.
– Bo czujemy się współodpowiedzialni – wyjaśnia w rozmowie z naTemat Zbigniew Nosowski, działacz katolicki, redaktor naczelny "Więzi" i jednocześnie rzecznik inicjatywy "Zranieni w Kościele".
Dlaczego świeccy katolicy podjęli się stworzenia tej infolinii? Chcieli? Musieli? Dlaczego nie Kościół instytucjonalny?
Mówiąc najprościej – zrobiliśmy to, bo jest taka potrzeba. Wiem, że pomysł powołania takiej linii telefonicznej był też rozważany przez biskupów, ale on upadł. Poniekąd z troski o świeckich.
Po zmianie przepisów w 2017 r. każda osoba, która dowiaduje się o popełnieniu przestępstwa wykorzystywania seksualnego jest zobowiązana do poinformowania o nim organy ścigania. A to oznacza, że osoby dyżurujące przy takim telefonie - zazwyczaj świeckie - też byłyby tym obowiązkiem objęte. Te zamiary episkopatu spełzły na niczym, bo nie chciano obarczać osób świeckich ciężarem kontaktu z policją i prokuraturą. Jedynie dla prawników jest zajęcie rutynowe, dla wszystkich innych jest to bardzo obciążające.
I dlatego my postanowiliśmy się zmierzyć z tym wyzwaniem. Start inicjatywy nastąpił teraz, ale była ona przygotowywana ciężką pracą wolontariacką kilkunastu osób od paru ładnych miesięcy.
O starcie Inicjatywy "Zranieni w Kościele" poinformowaliście 7 marca. Tydzień później, 14 marca, przedstawiciele Episkopatu zaprezentowali dane o zgłoszonych od 1990 r. przypadkach pedofilii w Kościele.
To się zbiegło przypadkiem. My od początku, odkąd zaczęliśmy prace nad inicjatywą "Zranieni w Kościele", planowaliśmy jej inaugurację na początek Wielkiego Postu. Nie wiedzieliśmy wtedy, że zbiegnie się to z innymi wydarzeniami, jak szczyt watykański czy konferencja polskich biskupów.
Tę konferencję oceniam bardzo krytycznie, ale jako publicysta katolicki, który od kilkunastu lat zajmuje się tym problemem. Natomiast Inicjatywa "Zranieni w Kościele" nie powstała po to, by kogokolwiek recenzować – biskupów, parlamentarzystów, Fundację "Nie lękajcie się"... Powstała po to, by dać wsparcie konkretnym osobom. Dla nas w tym przedsięwzięciu liczy się człowiek, a nie statystyki.
Dlatego z punktu widzenia samej inicjatywy – ten zbieg okoliczności można postrzegać pozytywnie. Dzięki temu, że o problemie pedofilii w Kościele zrobiło się głośniej, więcej się też mówi o infolinii 800 280 900 niosącej pomoc ofiarom księży i innych osób pracujących w Kościele.
Co można powiedzieć po na razie dwóch dyżurach infolinii?
Że jest potrzebna. Telefon dzwonił bez przerwy, co nie oznacza, że było tysiąc telefonów. To nie są tematy, przy których rozmowa może trwać dwie minuty. Każda z tych rozmów trwała długo.
Ze względów oczywistych nie możemy informować o szczegółach tego, co nasi psychologowie usłyszeli od osób dzwoniących, ale mogę powiedzieć, że były to osoby z różnych części Polski, w różnym wieku, na różnym etapie radzenia sobie z problemem wykorzystania seksualnego, o bardzo różnym stosunku do Kościoła – i silnie z nim związane, i całkowicie od niego oddalone.
Niektóre sytuacje, o których nam opowiadały dzwoniące osoby, wydają się być przestępstwem z punktu widzenia prawa państwowego lub tylko z punktu widzenia prawa kanonicznego. Wiadomo bowiem, że Kościół ustawia wyżej granicę, poniżej której relacje seksualne staja się przestępstwem – w wieku 18 lat, w Kodeksie karnym mowa jest o wieku 15 lat.
I co dalej po takim telefonie?
Nie chcemy, żeby telefon był protezą kontaktu terapeutycznego. Chcemy, żeby profesjonalni terapeuci, którzy przy telefonie dyżurują, udzielali informacji, porady, pomocy i prowadzili osobę, która do nas dzwoni, do tego, aby podjęła wysiłek stanięcia twarzą w twarz, już nie anonimowo, z kimś wyspecjalizowanym, kto może jej pomóc dalej. To może być psycholog, prawnik czy duszpasterz, w zależności od potrzeby danej osoby, bo przecież każdy przypadek jest inny. Mamy w różnych częściach kraju specjalistów, którzy z nami współpracują.
Oczywiście gotowi jesteśmy pomóc osobom pokrzywdzonym także w zgłoszeniu przestępstwa do właściwych instytucji kościelnych i państwowych. To są bardzo trudne decyzje dla osoby wykorzystanej, bo to zranienie tkwi w niej niesłychanie głęboko. Ono dotyczy najbardziej intymnej sfery człowieka, sfery najgłębszego zaufania. Nie ma
większej bliskości między ludźmi niż bliskość seksualna – i dlatego krzywdy wyrządzone w tej sferze w dzieciństwie są tak dotkliwe, dlatego tak trudno zabliźnić te rany.
Niektórzy wolą pozostawać anonimowi. Ale są też osoby, które już udało się nam zachęcić do bezpośredniego spotkania twarzą w twarz z terapeutą, prawnikiem czy duszpasterzem.
Ci duszpasterze to są delegaci ds. ochrony dzieci, którzy o pewnego czasu muszą być w każdej diecezji?
Nie, duchowni delegaci w każdej diecezji są ustanowieni m.in. do przyjmowania zgłoszeń o
wykorzystywaniu seksualnym nieletnich przez księży. My do nich się udajemy oczywiście wtedy, gdy sytuacja wymaga zgłoszenia.
Na Państwa stronie znalazłem informację, że telefon 800 280 900 jest wyłącznie dla poszkodowanych pełnoletnich. Osoby niepełnoletnie zapraszacie do kontaktu z Telefonem Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111. Dlaczego?
Dlatego, że do rozmowy z dziećmi i z osobami poniżej 18 roku życia, potrzebne są szczególne kompetencje. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, z którą współpracujemy i od której się uczymy, robi to od lat i robi to bardzo dobrze. Nie ma potrzeby tworzenia konkurencyjnej inicjatywy.
O Inicjatywie "Zranieni w Kościele" w portalu Deon pisał szef warszawskiego KIK-u, Jakub Kiersnowski. Pod jego tekstem znalazłem komentarz - przychylny dla samej inicjatywy, ale z niezrozumieniem wobec słów o poczuciu "współodpowiedzialności za dźwiganie tego krzyża".
A ja się czuję współodpowiedzialny. Krzywda dokonała się w mojej wspólnocie wiary, przeciwko zasadom tej wspólnoty, a sprawcą była osoba, która wobec skrzywdzonego występowała jako oficjalny przedstawiciel tej wspólnoty. Ja nie jestem tego winny. Natomiast czuję się odpowiedzialny za to, co w tej sytuacji zrobimy jako wspólnota.
To jest podobnie jak z narodową dumą i wstydem. Jestem dumny z tego, że moi rodacy,
polscy Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata potrafili ratować Żydów pomimo zagrożenia własnego życia, a wstydzę się za to, co robili inni rodacy, którzy Żydów mordowali. I jedni, i drudzy to są członkowie mojej wspólnoty – narodowej.
Oczywiście, wiele osób nie przyjmuje tego sposobu myślenia. We wspólnocie Kościoła pewnie częstsze jest podejście "sami księża to zrobili, to niech sami się tym dalej zajmują". Bywa też, że przestępstwa popełnione przez duchownych są czasem wspierane ze strony świeckich ignorancją, udawaniem, że nic się nie stało.
To nie jest tak, że mamy samych złych księży i dobrych świeckich lub na odwrót. Są księża, którzy rozumieją problem i reagują znakomicie i mamy księży, którzy takich czynów się dopuszczają lub je tuszują. Podobnie jest wśród świeckich - wiele było takich sytuacji, gdzie parafianie stali murem za księdzem nawet wtedy, gdy ten się już przyznał do wszystkiego.
Ludziom wciąż nie mieści się w głowie, że ktoś, kogo znamy jako gorliwego duszpasterza,
sympatycznego trenera siatkówki, zdolnego nauczyciela muzyki czy tańca, wybitnego dyrygenta chóru chłopięcego, może jednocześnie dopuszczać się tak strasznych czynów. Zakładają, że pedofil to jakiś wampir z wystającymi zębami. Po czym okazuje się, że to był sąsiad, z którym dobrze żyłem i zawsze mu podawałem rękę. I często wtedy nie wierzą. Nie przyjmują do wiadomości, że takie rzeczy się dzieją. Czasem tuż obok.
Takie odpychanie problemu od siebie jest jednym z mechanizmów oswajania sobie rzeczywistości. Ten mechanizm jest zrozumiały, ale nie jest uczciwy.