Hiszpański rząd mówi aborcji "stop", a Hiszpanie są oburzeni
Bartłomiej Kałucki
12 sierpnia 2012, 20:29·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 sierpnia 2012, 20:29
Jednym z postulatów przedwyborczych hiszpańskiej Partii Ludowej było wyciągnięcie kraju nie tylko z zapaści ekonomicznej, ale również wprowadzenie starego status quo w kwestiach moralnych. A, że o robienie „porządków” w sprawach etycznych dużo łatwiej i szybciej, rządzący zaproponowali zaostrzenie prawa antyaborcyjnego.
Reklama.
To, z jednej strony starło się z protestami samych Hiszpanów, a z drugiej uważane jest za próbę ukierunkowania debaty publicznej na wszystkie inne kwestie, tylko nie walkę z kryzysem ekonomicznym.
Aborcja w pełnym tego słowa znaczeniu
W obowiązującym od czerwca 2010 roku prawie, kobieta może dokonać legalnej aborcji do 14 tygodnia ciąży bez podania jakiegokolwiek powodu. Co istotne nawet gdy nie jest ona pełnoletnia, a ukończyła 16 rok życia, ma dokładnie takie samo uprawnienie.
Różnicą jest to, że musi udowodnić, iż konsultacja z rodzicami mogłaby doprowadzić do konfliktu. Gdy usunięcie ciąży jest dokonywane po jej 14 tygodniu, to tak czy inaczej jest zdepenalizowane. Szpitale publiczne zostały zobowiązane do dokonywania zabiegów w tym zakresie, lecz poszczególny lekarz w ramach klauzuli sumienia może odmówić jego przeprowadzenia. To stawia Hiszpanię w gronie krajów z najbardziej liberalnymi rozwiązaniami dotyczącymi kwestii przerywania ciąży.
Co chce zrobić rząd?
Co ciekawe, hiszpański rząd ma w planach nie tylko zakazanie aborcji z przyczyn społecznych. Zamierza również zdelegalizować możliwość usunięcia płodu, gdy zachodzi przypuszczenie, że jest on obciążony ciężką i nieodwracalną wadą. Hiszpański minister sprawiedliwości Alberto Ruiz-Gallardón odnosząc się do tej ostatniej kwestii powiedział, że nie widzi żadnego powodu, dla którego konieczne miałoby być sankcjonowanie możliwości zabijania dziecka nienarodzonego, tylko dlatego, że jest obciążone określoną chorobą, czy upośledzeniem.
Agnieszka Mazurczyk w "Polityce" stwierdza, że powrót do antyaborcyjnej retoryki to prosty chwyt hiszpańskiego rządu na odwrócenie uwagi od kryzysu. Hiszpanie coraz bardziej przyzwyczajeni do coraz większych swobód moralnych, ciągle poszerzanych przez rząd premiera Zapatero czują, że odbierane im są resztki niezależności. Nie dość, że chwieje się ich niezależność finansowa poprzez rosnące bezrobocie, brak miejsc pracy i perspektyw dla młodych i nie tylko, to jeszcze odbiera im się wszelkie swobody zapewnione przez socjalistów.
A z drugiej strony uważają, że wielce troszczący się o nienarodzone dzieci rząd winien mocniej zatroszczyć się o ich dobrobyt gospodarczy, a nie o „jakiś tam płód”. Protestujący wskazują również, że taka droga prowadzi do nikąd, bo to podczas obowiązywania restrykcyjnej ustawy aborcyjnej dochodziło do największej liczby zabiegów.
U nas było podobnie
Sytuacja z iberyjskiego podwórka przypomina w dużym stopniu polską drogę do względnego kompromisu aborcyjnego. W latach 90-tych sytuacja odnośnie tego jakże istotnego problemu również obracała się wokół dopuszczalności przerwania ciąży ze względów społecznych. Podobnie jak w Hiszpanii sytuacja zmieniała się co kilka lat.
W 1993 została uchwalona ustawa wykluczająca aborcję z uwagi na „trudną” sytuację kobiety. Po dojściu do władzy lewicy doszło do jej nowelizacji na korzyść zwolenników aborcji „na życzenie”, by później, za sprawą wyroku Trybunału Konstytucyjnego sytuacja wróciła do stanu wyjściowego.
Zamiatanie pod dywan?
Oczywiście może się wydawać, nie tylko na gruncie hiszpańskim, że tematami zastępczymi często zamiata się pod dywan istotne kwestie związane głównie z mikro i makroekonomią. Z drugiej strony, czy nie doprowadzamy do paranoidalnej sytuacji, gdy nawet w czasach kryzysu gospodarczego, wszelkie inicjatywy ustawowe wykraczające poza kwestie gospodarcze będą kwitowane zamiarem zacierania istotnych kwestii, chowania głowy w piasek, czy szukania tematów zastępczych.