Eurocopter EC135 - śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego
Eurocopter EC135 - śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta

Po raz kolejny z powodu wewnętrznych przepisów Lotniczego Pogotowia Ratunkowego ucierpiał pacjent. Pięcioletni chłopiec musiał czekać cztery godziny na transport do szpitala. – Piloci mając te supernowoczesne maszyny mogą mniej, niż gdy latali na radzieckich Mi-2. Wtedy lądowało się na boiskach, drogach, łąkach i w krzakach. Teraz wewnętrzne przepisy tego zabraniają – mówi naTemat wieloletni pracownik LPR.

REKLAMA
Czy są jakieś merytoryczne powody, dla których można lądować na betonowej płycie koło szpitala, a nie można na stadionie?
Jedynym powodem są wewnętrzne przepisy Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Dyrekcja powołuje się na wymogi ubezpieczyciela, który mógłby nie wypłacić odszkodowania, gdyby doszło do wypadku na niecertyfikowanym lądowisku. Ale żaden ubezpieczyciel nie ma tego zapisane w umowie, to po prostu przykrywka kierownictwa, które boi się odpowiedzialności.
Czytaj więcej o nieprawidłowościach w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym: Nie mieli prawa lądować pod Szczekocinami. Ratowali życie wbrew wewnętrznym przepisom
W takich sytuacjach o lądowaniu bądź jego zaniechaniu powinien decydować dowódca maszyny, a nie dyspozytor w Warszawie. Proszę sobie wyobrazić, że 18- czy 19-letni dzieciak z licencją turystyczną może wziąć helikopter i wylądować na łące, bo chce się spotkać z dziewczyną. Więc on może, a świetnie wyszkoleni piloci z profesjonalnej służby nie mogą. To naprawdę nie ma żadnych podstaw merytorycznych.
Ustawa Prawo Lotnicze

Art. 93a, ust. 1.
Dopuszcza się wykorzystanie do startu i lądowania statku powietrznego terenu innego niż lotnisko wpisane do rejestru lotnisk i lądowisko w następujących przypadkach: (…)
2) transportu medycznego służącego ratowaniu życia lub zdrowia ludzi;
3) ratowania życia lub zdrowia ludzi, poszukiwania i ratownictwa, zapobiegania skutkom klęsk żywiołowych lub ich usunięcia, a także w nagłych stanach zagrożenia bezpieczeństwa i porządku publicznego. CZYTAJ WIĘCEJ

"Piloci nie zgodzili się lądować na pobliskim szkolnym boisku" - mówi Dariusz Bierła, wojewódzki koordynator ds. ratownictwa medycznego. Naprawdę odmówili?
Znam tych chłopaków i zapewniam pana, że on nie odmówił sam z siebie. Przecież to było jeszcze przed zmrokiem, więc naprawdę nie było żadnego niebezpieczeństwa. Rozumiem, gdyby to była noc - wtedy pilot mógłby powiedzieć, że jego kondycja psychofizyczna nie pozwala mu na lądowanie na miejscu innym niż lądowisko. Ale to był dzień. Jednak gdyby pilot tam wylądował, złamałby wewnętrzne przepisy i to by był koniec jego kariery. O odmowie wylądowania w Gostyniu zdecydował dyspozytor, który po prostu bał się złamania tych głupich przepisów.
Dlaczego te przepisy się utrzymują, skoro i pan i pana koledzy piloci je krytykujecie?
Kupili drogi sprzęt [Eurocoptery kosztowały około 500 milionów złotych - red.] i teraz boją się nim cokolwiek robić, żeby nic się z tymi helikopterami nie stało. Piloci mając te supernowoczesne maszyny mogą mniej, niż gdy latali na radzieckich Mi-2. Wtedy lądowało się na boiskach, drogach, łąkach i w krzakach. Teraz wewnętrzne przepisy tego zabraniają.
Kiedy one powstawały chcieliśmy by jak najwięcej kwestii zostawało do decyzji pilota śmigłowca i lekarza, który jest na pokładzie. Poszli w przeciwnym kierunku i najwięcej do powiedzenia ma dyspozytor, który na jotę nie odchodzi od tych sztywnych przepisów. Czasem, gdy w sytuacji wyższej konieczności, złamał jakiś drobny przepis, to zaraz czekała go kara finansowa lub zwolnienie. Wśród dyspozytorów są roszady jak na przystanku autobusowym.
Sądzi pan, że po kontroli Narodowego Funduszu Zdrowia, ministerstwa zdrowia i prokuratorskim śledztwie coś się w LPR zmieni?
Jeśli nie zajmie się tym prokurator z zacięciem, to nic się nie zmieni. Tak jak po akcji pod Szczekocinami. Przecież minister Arłukowicz ma dwa tysiące spraw i wcale nie musi się znać na ratownictwie lotniczym. Myślę, że cała sprawa się rozmydli. Słowa tego wojewódzkiego koordynatora świadczą, że jego już przekabacili.
Ludzie, którzy rządzą tą firmą boją się po prostu o swoje posady, bo to co osiągnęli to szczyt ich możliwości i gdyby ich zwolnili, to byłaby tragedia rodzinna. Dlatego wszelkimi możliwymi sposobami chronią się przed jakimiś kłopotami i de facto uniemożliwiają Lotniczemu Pogotowiu Ratunkowemu działanie na miarę potrzeb i możliwości.