Zofia Noceti-Klepacka. To nie tylko windsurferka. Nie tylko brązowa medalistka z Londynu. Kiedyś prowadziła katolicki program "Raj", teraz działa w fundacji. Od lat uwielbia hip-hop, przyjaźni się z chłopakami z Hemp Gru. Oto, co powiedziała, gdy spotkałem się z nią w jej domu w podwarszawskiej Zielonce. O sporcie, o sobie, o życiu.
Jesteś już na lądzie, cieszysz się z medalu, rozmawiasz z dziennikarzami. Nagle podchodzi Ukrainka i mówi, że składa protest. Jak wspominasz ten moment?
Jezu, to była trauma. Ja już się cieszę, a tu ona mówi: "Słuchaj, składam na ciebie protest". W czasie wyścigu nie było żadnej kolizyjnej sytuacji, więc pytam ją, o co chodzi. A ona, że nie wypełniliśmy dokumentów i mamy za niskie ubezpieczenie.
To nie była prawda?
Jasne, że nie. Polski Związek Żeglarski przed igrzyskami dokupił odpowiednią licencję. Także sędziowie mieli dość łatwe zadanie. Od razu odrzucili ten protest.
Gdybym powiedziała, że nie, to bym skłamała. Wiesz, to strasznie duże przeżycie jest dla sportowca. Bycie na igrzyskach, najważniejszej imprezie, i jeszcze walka o medal. A przecież ja jeszcze w połowie regat pomyliłam trasę, zrobiłam jedno okrążenie więcej.
Z czego to wynikało? Zmęczenie? Brak koncentracji?
Po prostu to była bardzo krótka trasa i dużo okrążeń. Nikt mi nie zadzwonił, nie dał znać, że zostało już tylko jedno. No i zamiast na trzecim wylądowałam na dwudziestym pierwszym miejscu. Wtedy przyszło zwątpienie. Zocha, to się może nie udać, ciężko będzie o medal. Ale porozmawiałam z paroma osobami, które mnie wtedy natchnęły.
Zosia Klepacka wygrywa zawody w Weymouth w 2011 roku:
Zuzia, pięcioletnia sąsiadka chora na mukowiscydozę. Ewentualny medal miałaś oddać na aukcję, by zdobyć pieniądze na jej leczenie. Z nią podobno też rozmawiałaś.
Tak, na Skypie. Zuzia powiedziała, że bardzo mi kibicuje. Nawet taki aplauz walnęła, takie "Zosia! Zosia!" (śmiech). Powiedziała też, że i tak jestem najlepsza, żeby niczym się nie przejmować i walczyć do końca.
Pomogło?
No pewnie! Dziewczynka, cierpiąca na śmiertelną chorobę, mówi ci, że masz się nie poddawać. Ona, choć tak mała, wytłumaczyła mi wtedy, że medal jest medalem, a osobowość osobowością.
Obie na swój sposób walczycie. Ty z falami, z rywalkami, ona z genetyczną chorobą.
Wiesz, ja się od niej uczę podejścia do życia. Ludzie mają to do siebie, że wiecznie narzekają i wyolbrzymiają swoje problemy. Tymczasem tutaj mamy prawdziwy ludzki dramat, obok którego ciężko przejść obojętnym.
Nawet masz takie motto życiowe: "Każdy dzień traktuj tak, jakby miał być twoim ostatnim".
Przecież nie wiadomo, kiedy przyjdzie nasz dzień ostateczny. Dlatego trzeba wykorzystywać każdy dzień, jak tylko się da. Ja kocham sport, kocham rywalizację, tę nieprzewidywalność na wodzie. Tam się ścigamy, ale na lądzie wszystkie jesteśmy przyjaciółkami.
Ty jesteś chyba od sportu uzależniona. W szkole pływałaś żabką, potem żaglówki, deska, teraz windsurfing. A dziś czytam w gazecie, że teraz chcesz odpocząć, biegając i jeżdżąc na rowerze.
Trochę za mało tego wymieniłeś (śmiech). Lubię jeszcze grać w tenisa, squasha, jeździć na snowboardzie, na nartach. Lubię nawet grać w piłkę nożną.
W piłkę?
Tak, z dzieciakami sobie kopię od czasu do czasu. A co do pływania, to osiem lat je trenowałam, chyba byłam dobra. Ale cieszę się, że w końcu wybrałam windsurfing.
Gdy miałaś 11 lat, trener zabrał cię na mistrzostwa świata juniorów. Spaliście w mało komfortowych warunkach. Wtedy też powiedziałaś, że kiedyś będziesz mistrzynią.
Możliwe. Pamiętam, że jak miałam 10 lat oglądałam, w telewizji igrzyska w Atlancie i widziałam tych wszystkich niesamowitych sportowców, którzy startują, podejmują wysiłek, a potem stają na podium. I wtedy powiedziałam sobie, że kiedyś sama będę na ich miejscu. I jestem.
Zosia Klepacka na olimpijskim podium:
Łatwo nie było tam dojść.
Ja przez te lata przyzwyczaiłam się do namiotów. Nie mieliśmy tyle pieniędzy, by jeździć na Zachód. Nawet w wakacje wyjeżdżaliśmy na 2 miesiące do Pucka trenować i tam były namioty. A w weekendy żeglowałam po Zalewie Zegrzyńskim. Bo blisko, koło Warszawy.
W Londynie miałaś ze sobą gitarę i wzmacniacz?
Widzę, że jesteś dobrze poinformowany (śmiech)
Rozmawiałem z twoim trenerem, Witoldem Nerlingiem.
Rzeczywiście, ostatnio kupiłam gitarę elektryczną i na zgrupowania zabierałam ją i wzmacniacz. Brzdąkam tam sobie trochę, coś tam podśpiewuję. To mnie relaksuje, schodzi wtedy stres.
Wirtuozką nie jesteś?
Nie obrażaj wirtuozów (śmiech)
Twój trener, zapytany o zainteresowania Zosi Klepackiej, powiedział: "No, niestety, ona lubi hip-hop".
Ja się wychowałam na warszawskim Śródmieściu, gdzie z każdego okna można było jakiś kawałek usłyszeć. Poza tym mam wielu kolegów, którzy tworzą ten typ muzyki. Wiem, że niektórym to się kojarzy z patologiami, z jakąś agresją, ale ja się z takim podejściem zupełnie nie zgadzam.
Co cię pociąga w hip-hopie?
To, że mówi prawdę. O nas, o życiu, o świecie. W mediach prawda czasami jest zatajana i tam ludziom robi się sieczkę z mózgu. A hip-hop jest bezpośredni, trafia do młodych ludzi, mówi też językiem, którego używają na co dzień.
Piosenka Hemp Gru, "63 dni chwały", jedna z ulubionych Klepackiej:
Ze swoim kolegą, raperem Pono, założyłaś fundację "Hey Przygodo". Próbujecie pokazać dzieciakom, że są różne formy spędzania wolnego czasu.
Wiesz, jak teraz jest. Dzieciak siedzi na blokowisku i nie ma co robić. Albo siedzi godzinami na Facebooku czy bawi się w jakieś gierki. "Pono" im pokazuje, że można zająć się muzyką, ja - że sportem. Zobacz na moim przykładzie. Nawet jak mieszka się w centrum, gdzieś na Marszałkowskiej, można uprawiać windsurfing i zostać mistrzem świata. A na igrzyskach sięgnąć po brąz.
Masz jakąś piosenkę, która cię szczególnie inspiruje przed startem?
Pewnie tego nie wiesz, ale Klepacka to nie tylko hip-hop, ale też rock i reggae. Przed ważnym momentem często słucham zespołu Queen. Freddie Mercury, ten jego głos. Jest niesamowity.
Synek rozumie to, co robisz? Wie, co osiągnęłaś w Londynie?
Chyba wie, że żegluję, bo zawsze jak gdzieś widzi jakąś żaglówkę, to krzyczy "Mama! Mama!". Ale myślę, że nie zdaje sobie sprawy, że mama zdobyła brązowy medal. On już teraz lubi sport, bardzo lubi wodę. Pewnie za jakieś dwa lata się go umieści na jakieś małej deseczce (śmiech).
Wolałabyś, by został żeglarzem czy raperem?
Nie będę do niczego zmuszać swojego dziecka. Zrobi w życiu to, co będzie chciał. Maniek, chcesz być piłkarzem? Proszę bardzo. Muzykiem? Graj, śpiewaj. Zmuszanie jest chyba najgorsze, miałam wielu znajomych, którzy robili, to co chcieli rodzice. Tamci pewnie nie zrealizowani swych marzeń, byli nieszczęśliwi i przenosili to na potomstwo. A to jest złe, to psuje relacje.
Widziałem takie zdjęcie z zawodów. Na pierwszy planie ty, na drugim, na żaglu, napis "Batman". Powiesz, o co chodzi?
W zeszłym roku zamordowano mojego kolegę. Dobrego, jednego z najlepszych. Gdzieś tam w lesie odnaleziono jego ciało. To był właśnie "Batman", taką miał ksywę. Też był sportowcem, uprawiał kitesurfing. Jemu też zadedykowałam ten medal. Stąd nietoperz na moim żaglu.
Za cztery lata, w Rio de Janeiro, to właśnie kitesurfing ma być na olimpiadzie. Planujesz zmienić specjalizację?
Ostateczna decyzja federacji ma zapaść 7 listopada. Ja jestem młoda, mam dopiero 26 lat, ale już teraz mogę powiedzieć, że jak taka będzie decyzja, to śmiało się przerzucam na kite'a.
Czytasz, co pisze się na twój temat?
Rzadko. A czemu pytasz?
Azrael, jeden z bardziej znanych blogerów, napisał na Twitterze, że przywozisz brąz, a miało być złoto. I, że podobno czytasz "Gazetę Polską". Chcesz mu coś odpowiedzieć?
To są igrzyska, to jest sport. On jest piękny, bo faworyci często zawodzą, a medal mają ci, na których nikt wcześniej nie stawiał. Jak ten podnoszący ciężary, Bartłomiej Bonk. Ja się bardzo cieszę, bo ten brąz wywalczyłam, nikt mi go nie podał na tacy. Jasne, że mogło być lepiej, mogłam nie popełnić paru błędów, i wtedy być może byłoby złoto. Ale ja się cieszę. Mam medal dla Zuzi. Będą pieniążki, mam nadzieję, że przywrócą jej zdrowie.
A druga kwestia?
Ja nie czytam zbyt wielu rzeczy. Po prostu nie mam czasu. Uważam, że ludzie nie powinni się czymś takim przejmować. To taka ludzka zawiść, niestety bardzo częsta. Ci, co to piszą na jakichś forach, są anonimowi, im się pewnie nudzi. A sami są nikim. Siedzą przed komputerem i nic nie robią.
Paweł Zarzeczny, o swoim spotkaniu z Zosią Klepacką:
fragment tekstu z Weszlo.com
Fajne spotkanie miałem z Zosią Klepacką, jak sama się przedstawiła: „Śródmieście południe” (okolice Marszałkowskiej). Otóż ta sprytna (sprytna) dziewczyna grała kiedyś w nogę. Pytam ją o idola, a Zosia: „Kazimierz Deyna”. I dodaje zaraz: „Szkoda, że nie widziałam na żywo jak gra”. No więc ja widziałem i kiedyś jej opowiem.
Paweł Zarzeczny, o spotkaniu z Zosią Klepacką:
fragment tekstu z Weszlo.com:
Aha, a że to sprytna warszawianka, pojechała na igrzyska z dzieckiem i zdobyła medal. Pytam czy nie przeszkodziło jej to w fecie? A ona, normalnie: „Świętowaliśmy do czwartej rano, a synek budzi się zawsze o szóstej, więc problemu żadnego!”. I to mi się podoba, wszystko rozsądnie poukładane. Tak właśnie było za Wuja. I za Kazika też. Bez zabawy nie ma dobrych wyników w niczym. Chyba że w analizie moczu.