To miała być efektowna promocja pod władaniem "dobrej zmiany". Tymczasem najłagodniejsze określenie to "piękna katastrofa". Jacht "I love Poland" miał rozsławiać nasz kraj na całym świecie. Tymczasem od 22 kwietnia ma złamany maszt i zniszczoną burtę. Cumuje w USA i nie wiadomo czy w ogóle jeszcze wypłynie. I nikt by o tym w Polsce nie wiedział, gdyby nie dociekliwość jednego z dziennikarzy. O komentarze poprosiliśmy doświadczonych żeglarzy.
W mediach od blisko 20 lat, w naTemat pracuję od 2016 roku jako dziennikarz i wydawca
Napisz do mnie:
rafal.badowski@natemat.pl
"I Love Poland" wypłynął z portu w Nowym Jorku. Znajdował się 50 mil na wschód od półwyspu Sandy Hook, gdy złamał się maszt, który potem uszkodził burtę. Obecnie VO 70 cumuje na amerykańskiej Rhode Island na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Koszty jego naprawy byłyby ogromne. Jednak, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, był zapasowy maszt w jachcie i obecnie trwają próby jego zamontowania. Czy udane? Czas pokaże.
"Jachty to bardzo skomplikowane przyrządy"
Co więc się stało? Kapitan I Love Poland Jarosław Kaczorowski tłumaczył, że żeglarze żadnego błędu nie zrobili, a... "jachty to są bardzo skomplikowane przyrządy służące do pływania". – Tam jest mnóstwo elementów, które mogą zawieść. Czasami coś pęknie, coś zawiedzie – mówił w rozmowie z RMF FM.
"Duma Polski, jacht I Love Poland, który miał promować nasz kraj uległ wypadkowi. Załoga bezpieczna. Do zdarzenia doszło 22 kwietnia. Sprawę starano się ukryć? Do tej pory nikt o uszkodzeniach nie poinformował. Remont będzie bardzo kosztowny i potrwa wiele tygodni" – pisał amerykański korespondent stacji Paweł Żuchowski.
"Bum. Jacht Polskiej Fundacji Narodowej zamiast promować Polskę stoi od paru tygodni na Rhode Island z rozwaloną burtą i złamanym masztem. PFN godnie to przemilcza, kapitan wyjaśnia, że "jachty to są bardzo skomplikowane przyrządy służące do pływania" – dodał Tomasz Skory.
Zaczęło się od Polska100 Kusznierewicza
Aby wyjaśnić całą sprawę, trzeba się cofnąć do Mateusza Kusznierewicza i jego projektu Polska100. To wiosną 2018 r. po serii medialnych publikacji – między innymi naTemat, opisujących horrendalne koszty planowanego rejsu dookoła świata, Polska Fundacja Narodowa zerwała współpracę z Kusznierewiczem. Na wyprawę dla wybrańców słynnego żeglarza planowano przeznaczyć... 20 mln zł – prognozowała "Gazeta Wyborcza".
Pod medialnym pręgierzem PFN wymówiła w końcu współpracę utytułowanemu żeglarzowi, choć długo trwało, zanim się na to zdecydowano.
PFN próbowała jednak ratować twarz. Nowy projekt nazwano właśnie "I Love Poland". Narracja była następująca: Zakupiono jacht treningowy, który ma posłużyć szkoleniu adeptów żeglarstwa w Polsce i w przyszłości wystartować w międzynarodowych regatach.
PFN stawiała sobie za cel "stworzenie odpowiednich warunków do powstania polskiej szkoły morskiego żeglarstwa regatowego". Kapitanem został utytułowany żeglarz Jarosław Kaczorowski, który twierdził, że w Polsce jest ogromna szansa na stworzenie takiego zespołu polskich żeglarzy, który byłby w stanie rywalizować z najlepszymi na świecie w najbardziej prestiżowych zawodach. Ambitnie.
"Z przysłowiowego śmietnika"
Problem w tym, że taki jacht nie służy do szkolenia młodzieży. Tak twierdzi rozmówca naTemat, którym jest kilkukrotny mistrz Polski w żeglarstwie, dziś na emeryturze i w innym zawodzie. Nie chce występować pod nazwiskiem. – Gdy powstawał pomysł jeszcze za Kusznierewicza, chłopaki chcieli sobie kupić zabawkę i z tego żyć za 3 mln zł rocznie – wyjaśnia.
– Na tym jachcie nikogo się nie wyszkoli. Od szkolenia są kluby z budżetem 100 tys. rocznie, z trenerem, który pracuje społecznie i małe łódki klasy Optimist. Takie są realia polskiego żeglarstwa. To jest jacht wyczynowy. To tak, jakby zacząć szkolić młodzież na bolidzie Formuły 1. To Kubica sobie nie daje rady, a co dopiero młodzi adepci żeglarstwa. Tu musi pływać dobrze wyszkolona załoga – tłumaczy. Zauważa, że pierwotnie miał na nim płynąć Kusznierewicz, czyli niezwykle doświadczony żeglarz.
Jacht VO 70 został zbudowany w 2011 r. w Stanach Zjednoczonych. – Miał zostać kupiony za 900 tys. euro z przysłowiowego śmietnika. Został już wcześniej we Francji odstawiony i nie pływał. Sponsorzy nie byli już nim zainteresowani, bo to żadna promocja. Wtedy PFN rozwiązała umowę z Kusznierewiczem. Ale po wpłaceniu właścicielowi zadatku, kiedy jacht był już rozebrany i remontowany, musiał zostać kupiony, bo żaden właściciel nie przyjmie go w stanie rozsypki – wyjaśnia.
Zapytaliśmy naszego rozmówcę o to, dlaczego mogło dojść do awarii. – Maszt mógł się złamać dlatego, że łódka była jedynie przypicowana, nie był to w pełni sprawny sprzęt. A najgorsze jest to, że gdyby nie dziennikarz, który podał informację o awarii, popsuty jacht zostałby w USA i nikt by się o tym nie dowiedział – wyjaśnia. – Podsumuję to wulgarnie. To wrzód na d*** dobrej zmiany – puentuje.
Zapytaliśmy też o awarię i koszty naprawy innego bardzo doświadczonego żeglarza, który jest także inżynierem i konstruktorem. Jachty buduje od 50 lat. Także nie chce występować pod nazwiskiem, bo kapitana Jarosława Kaczorowskiego zna od 30 lat, a "środowisko żeglarskie gotowe jest utopić się w łyżce wody".
– Szkoda mi go, biedny chłop, miał dobre intencje, w politykę się nie włączał – zaczyna.
– Maszty się łamią, takie rzeczy się zdarzają. Sam pływałem na tej łódce i wszystko było ok. Nie łączyłbym awarii z tym, że łódka ma osiem lat i była remontowana – ocenia.
Przypomnijmy, jacht kosztował 900 tys. euro. Okazuje się, że koszty naprawy byłyby horrendalne, kilkukrotnie przewyższające tę kwotę. Nasz rozmówca najpierw wyliczył wszystkie koszty. – Tego typu maszt z takielunkiem mógłby kosztować nawet 700 tys. euro. To same koszty produkcji. Trwałaby dwa miesiące, nie wspominając o transporcie – na przykład – z Francji do USA. Doliczmy wynajęcie kontenera, koszty transportu, postawienie masztu – trzeba do tego dźwigu i koszty montażu. Łączna suma mogłaby się zamknąć nawet w 800 tys. euro – ocenił.
Potem jednak zadzwonił do naszej redakcji z nieoficjalnymi informacjami, że jest zapasowy maszt na wyposażeniu jachtu. Jego wymiana ma jednak kosztować 200 tys. euro i potrwać do czterech tygodni. A jacht stoi w porcie już od trzech.
O opinię na temat strat wizerunkowych dobrej zmiany zapytaliśmy natomiast posła PO Sławomira Nitrasa, który wcześniej w mocnych słowach wypowiedział się na Twitterze.
– Potrafią wszystko popsuć. Tej klasy jacht nie może być dobrą promocją, bo takich są na świecie tysiące. To jest megalomania i taka sama "duma z Polski", jak w przypadku Dreamlinera – komentuje w rozmowie z naTemat.
– Śmieszne jest to, że gdyby nie dociekliwość dziennikarza, nikt by się o tym nie dowiedział. Mam nadzieję, że nikomu się nic nie stało. Ukrywaniem tej sprawy powinna zająć się prokuratura. To pokazuje małość tej ekipy – dodaje parlamentarzysta.
Próbowaliśmy skontaktować się także z Polską Fundacją Narodową, odpowiedzialną za projekt I Love Poland. Chcieliśmy zapytać, dlaczego od 22 kwietnia nie poinformowano o awarii jachtu, który miał promować polskie żeglarstwo. Niestety nie odpowiedziano na nasze pytania drogą mailową. Dzwoniliśmy wielokrotnie na telefon komórkowy "kontaktu dla mediów" - bezskutecznie.