Pchnięcie kulą w Londynie wygrała Białorusinka. Ale nie, jednak nie wygrała, bo wpadła na dopingu. Druga stała się pierwszą, trzecia drugą, itd. Paranoja. Dla mediów, dla kibiców, dla wszystkich. Ale najgorsza chyba dla samych sportowców, którzy o tym, że są wyżej, dowiadują się po kilku dniach. Albo po dziesięciu latach.
Dotychczas taką sytuację miewaliśmy w kolarstwie. Jest wielki wyścig, powiedzmy Tour de France. Pola Elizejskie, ceremonia, trzech najlepszych zawodników stoi na podium, dostają nagrody. Ale potem przychodzą wyniki kontroli antydopingowej. Jest reakcja władz, stanowcza, i ten, który na podium był drugi, dowiaduje się, że jest pierwszy. A trzeci - że jest drugi. Albo w innej kombinacji. Niestety, przykrą ścieżką kolarstwa zaczyna powoli podążać lekkoatletyka.
Białorusinka wpadła, Rosjanka może wpaść
Skończyły się właśnie igrzyska w Londynie, a my dowiadujemy się, że złotej medalistce w pchnięciu kulą, Białorusince Nadieżdzie Ostapczuk najcenniejszy krążek już odebrano. Powód? Dzień przed konkursem i dzień po pobrano jej próbki moczu. Obie zawierały metanolon, to niedozwolony steryd. Valerie Adams z Nowej Zelandii w czasie dekoracji przed 80 tysiącami widzów stała na drugim stopniu podium. Teraz decyzją MKOL-u jest mistrzynią olimpijską. Kolejnej dekoracji, już po weryfikacji wyników, nie przewidziano.
W polskiej prasie spekuluje się, że podobnie może być z Anitą Włodarczyk. Polka przegrała z Rosjanką Tatianą Łysenko, która swego czasu została już zdyskwalifikowana na 2 lata za doping. - Dla mnie to trochę nie fair, że taką zawodniczkę dopuszcza się do startu w igrzyskach. To trochę przeczy zasadom, na których opiera się ta największa impreza świata - stwierdził dziś rano w Orange Sport trener Włodarczyk Krzysztof Kaliszewski.
Tak w Londynie wyglądał finał młota kobiet. Czy jednak Rosjanka nie straci pierwszego miejsca?
Młot skażony dopingiem
Na razie nie ma dowodów na to, że Łysenko znów gra nie fair. Faktem jednak jest, że Polka zaraz po konkursie powiedziała mediom: - Poczekajmy jeszcze na wyniki kontroli. Faktem też jest, że rzut młotem to konkurencja skrajnie przeżarta dopingiem.
Przykłady? W 2000 roku złoto w Sydney zdobyła ś.p. Kamila Skolimowska. Tuż przed konkursem nagle wycofano faworytkę, Rumunkę Mihaelę Melinte. U mężczyzn jest jeszcze gorzej. Igrzyska w Atenach w 2004 roku wygrał Węgier Adrian Annus. Ale oszukiwał w czasie kontroli antydopingowej i medal mu zabrano. Wpadł też Białorusin Iwan Cichon, który w stolicy Grecji również stanął na podium. Minęły cztery lata, Pekin, kolejne igrzyska i znów wpada Cichon, tym razem ze swoim rodakiem Wadimem Diewiatowskim.
"Kolor medalu do ustalenia" - tak tytułuje swój tekst o Włodarczyk dziennikarz "Przeglądu Sportowego" Maciej Petruczenko. Dziwnie musi się czuć sportowiec przeżywający taki rollercoaster. Tuż za metą godzi się z myślą, że zajął określone miejsce. A po jakimś czasie wiadomość "słuchaj, nie jesteś drugi, wygrałeś, tamtego zdyskwalifikowano".
Przegrany finisz? Nie, jednak wygrany
W Sydney w 2000 roku Robert Korzeniowski taką wiadomość otrzymał po kilku minutach, gdy udzielał wywiadu. Najpierw na finiszu stoczył zacięty bój o złoto z Meksykaninem Segurą. Przegrał, by chwilę później dowiedzieć, się, że nie. Że wygrał. Kamera TVP nagły, wielki wybuch radości Roberta. I jego słowa, wykrzyczane w emocjach: "Jestem złotym medalistą! Dykswalifikacja Segury!". On się autentycznie cieszył. Zupełnie tak jakby pierwszy minął linię mety.
Inaczej reaguje Piotr Haczek. Dziś szef wyszkolenia Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, kiedyś czterystumetrowiec, członek świetnej polskiej sztafety. Jego największe osiągnięcia to trzy medale kolejnych mistrzostw świata, między 1997 a 2001 rokiem. Jedno złoto i dwa brązowe. Tyle, że … każdy z nich został przyznany później, po dyskwalifikacji sztafety amerykańskiej. O jednym z nich nasi biegacze dowiedzieli się dopiero po dziesięciu latach.
Rok 1999, Sewilla. Haczek finiszuje za Amerykaninem. Potem dowie się, że jednak ma złoto:
Nie mogli słuchać hymnu, nie stali na podium
- Co się czuje w takich momentach? Z jednej strony satysfakcję, że ostatecznie jesteś wyżej. Ale z drugiej strony wściekłość, świadomość tego, że pozbawiono cię pięknych chwil. My mogliśmy wysłuchać polskiego hymnu. Ale nie słuchaliśmy, leciał amerykański. Mogliśmy dwa razy stać na podium, na stadionie pełnym kibiców. Ale nie dane było nam na nim stanąć. Szkoda, bo to są momenty, które sportowiec pamięta latami - opowiada dziś Haczek w rozmowie z NaTemat.
W całej sprawie jest jest jeszcze kwestia - finanse. Członkowie polskiej sztafety nie otrzymali gratyfikacji, jakie za sukces przypadły w udziale Amerykanom. Bo upłynął zbyt długi czas.
Valerie Adams, wspomniana kulomiotka, o swoim złocie dowiedziała się kilka dni po igrzyskach, więc jej pewnie pieniądze przypadną w udziale. Haczek jednak współczuje zawodniczce z Nowej Zelandii. - Wiem, co musi teraz sobie czuć. Myśli pewnie o tym, że mogła być prezentowana jako zwyciężczyni. A tam był pełny, piękny stadion. Miliard ludzi by ją zobaczył na żywo w telewizji. A tak o jej złocie dowiedzą się tylko ci, którzy kupią gazetę albo akurat trafią gdzieś w internecie na tę informację. Dla większości ona będzie druga. Bo tak przebiegł konkurs - kończy szef wyszkolenia PZLA.