Wtorek, godzina 5,45 rano. W zakopiańskim hotelu Imperial, gdzie przebywa kadra Polski w podnoszeniu ciężarów, pojawiają się kontrolerzy. Cel? Przebadać polskich sztangistów. Sprawdzić, czy się nie szprycują. Czy aby na pewno nie próbują oszukać systemu.
Do jednego z zawodników, Adriana Zielińskiego, postanowiliśmy zadzwonić. I zapytać jak było. - Przyjechali jakoś przed szóstą, my wiadomo - jeszcze śpimy, bo musimy wypocząć po ciężkich treningach. A oni swoje. Prosimy o dowód osobisty. I potem, że proszą o udanie się do konkretnego pomieszczenia - opowiada nam mistrz świata z 2010 roku.
Polowanie na czarownice
6.00 rano to zresztą nie najlepsza pora na tego typu kontrole. Wiadomo, trzeba oddać mocz, a nie każdy jest w stanie zrobić to zaraz po przebudzeniu. - Ja od razu nie mogłem. Musiałem zejść na śniadanie, spożyć coś i całą kontrolę skończyłem dopiero po trzech godzinach. Trochę to trwało - dodaje Zieliński.
Dla ciężarowców była to już trzecia taka kontrola w ostatnim miesiącu. Trener kadry Mirosław Choroś był lekko zdenerwowany. W rozmowie z Polską Agencją Prasową stwierdził, że taka częstotliwość badań przypomina mu trochę polowanie na czarownice, takie dążenie do tego, by koniecznie kogoś złapać. - Nie neguję uprawnień Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, popieram walkę o jego czystość. Tylko czasami odnoszę wrażenie, że zbyt mało ufamy zawodnikom, którzy reprezentują Polskę na arenach międzynarodowych i mają zdobyć dla biało-czerwonych barw medale na igrzyskach olimpijskich w Londynie - dodał szkoleniowiec.
Kolarz - wróg, kolarz - złoczyńca
Ale ten problem nie dotyczy wyłącznie podnoszenia ciężarów. Dużo mocniej niż Choroś wypowiedział się swego czasu Sylwester Szmyd, polski kolarz zawodowy - dziś z grupy Liquigas, a swego czasu jeżdżący w barwach Lampre. W 2008 roku, będąc na ciężkim zgrupowaniu, przed północą był w łóżku, próbował zasnąć. Aż tu nagle przyjeżdża kontrola. I trzeba się badać. Skontrolowano całą drużynę, proces trwał niemal do czwartej rano, a pobieranie krwi, jak napisał na blogu kolarz, odbywało się na szafce w pokoju hotelowym. A to wszystko w sporcie, gdzie regeneracja ma tak wielkie znaczenie. Sam Szmyd wraz z kolegami przejechał poprzedniego dnia 210 kilometrów. To mniej więcej tak, jak z Warszawy do Kielc.
Zawodnik nie owijał w bawełnę. - Nieporozumienie. Brak mi słów. Po raz kolejny tylko dlatego, że realizuję swoją pasję i ścigam się na rowerze, muszę czuć się jak złoczyńca czy ktoś całkowicie pozbawiony praw - stwierdził. A w innym miejscu dodał: - Przy tym wszystkim nie chce mi się nawet pisać o treningach i atmosferze w ekipie. To żałosne co musimy przechodzić i na co się godzić.
"Wielki Brat cię znajdzie"
Nagłe, niespodziewane kontrole są efektem wdrożenia kilka lat temu dość kontrowersyjnego systemu ADAMS. Jego założenia są proste. Sportowiec musi codziennie informować agencję w jakich godzinach w jakich miejscach przebywa. Jeżeli nie jest w stanie przesłać informacji sam, wyznaczona osoba może to robić w jego imieniu. Mailem, faksem, nawet smsem. Powstaje specjalny system, taka baza danych, na podstawie którego poszczególne, współpracujące ze sobą komórki dokładnie wiedzą gdzie, kiedy i kogo można "odwiedzić".
Próbuję o ADAMSA spytać któregoś z kolarzy. Żaden nie odbiera. W końcu słuchawkę podnosi Michał Gołaś, ścigający się od tego roku w barwach Omega Pharma-Quick Step. - Kontrole antydopingowe? Nie, ja nie będę z panem rozmawiał o takich głupotach. I proszę do mnie już więcej z tego typu kwestiami nie dzwonić - rozmowa szybko się kończy.
Kontrola na pogrzebie
Dużo bardziej rozmowny jest Tomasz Jaroński, który wyścigi kolarskie komentuje na co dzień w stacji Eurosport. - Sam pomysł na system jest moim zdaniem dobry, właściwy. Tyle, że do jego założeń można by podchodzić bardziej elastycznie. Z jednej strony trzeba jakoś pokazać, że robimy wszystko, by sport był czysty. Z drugiej nie ukrywam, że trochę rozumiem wypowiedzi Sylwka i jemu podobnych, którzy czują się jak potencjalni oszuści, ludzie podejrzani - słyszymy w słuchawce.
Nasz rozmówca podaje też przykład skrajny. Opowiada, jak jednego kolarza kontrolerzy odwiedzili w momencie, gdy był na pogrzebie. Bo tak wynikało z systemu. Bo tam było zapisane, że on o tej porze akurat będzie w tym konkretnym miejscu.
Na tym filmie zobaczysz, jak kontrola dopingowa wygląda:
ADAMS nie jest jednak systemem w 100 procentach skutecznym. - Zdarzało się, że dany kolarz według systemu jest czysty, a potem bach, okazuje się, że jednak brał doping - przypomina Jaroński. A Adrian Zieliński mówi nam o problemach, które się tworzą: - Gdy ciebie nie ma tam gdzie masz być, musisz się wytłumaczyć. Ale w wielu przypadkach i tak dostajesz ostrzeżenie, taką żółtą kartkę. A przecież każdemu człowiekowi coś może wypaść, prawda?
Nie sposób zaprzeczyć.
Rekordowe igrzyska
W tym roku wysiłki kontrolerów są szczególnie widoczne, a wszystko przez zbliżające się igrzyska w Londynie. - Daje się wyczuć takie napięcie, nawet nie chodzi tutaj tylko o te nasze trzy kontrole w miesiącu. Ale nie zamierzam się uskarżać i mówić o nagonce. Inne dyscypliny też przez to przechodzą - mówi Zieliński.
W stolicy Anglii już wszyscy się chwalą, że w trakcie igrzysk oraz później, podczas paraolimpiady, przeprowadzona zostanie rekordowa ilość kontroli. Około 6250. Stworzono już nawet specjalnie laboratorium, o wielkości siedmiu kortów tenisowych, w którym zatrudniono 150 naukowców. - Takiego sprzętu nie było jeszcze w historii igrzysk. Potencjalni dopingowicze niech już dzisiaj drżą. Nie mają najmniejszych szans nas oszukać - szef programu antydopingowego w Londynie, David Cowan, jest pewny swego.
Na tym filmie zobaczysz wspomniane laboratorium:
Dla porównania - w Pekinie w 2008 roku skontrolowano 4500 sportowców i 1100 paraolimpijczyków.
Jak tu mieć kochankę?
Zieliński potrzebę kontroli rozumie, choć sugeruje, że mogłaby się ona odbywać w określonych godzinach. - Mogliby przyjeżdżać np. po obiedzie, to byłaby idealna pora - mówi.
A Jaroński mówi pół żartem pół serio o jeszcze jednym skutku, jaki niesie za sobą ADAMS. - To powoduje, że żaden objęty systemem sportowiec nie może zdradzać swej żony. No bo co on napisze kontrolerom? "O 19.00 idę do restauracji takiej a takiej, ze swoją kochanką?". Przecież wtedy szybciej dowie się żona.
Na amerykańskich filmach często widzimy, jak ma miejsce proces i pada słynne "Proszę wstać, Wysoki Sąd idzie". Gdyby chcieć odnieść te słowa do kontroli antydopingowych, wyraz "wstać" najczęściej miałby nieco inne znaczenie.