Marcin Plichta to gorące nazwisko tych wakacji. Temperatura wokół Plichty jest wysoka, bo 28-latek za sprawą Amber Gold zostawił ludzi bez oszczędności. Firma została zlikwidowana, a pieniądze klientów nie wiadomo gdzie są. W związku z tym wszyscy zadają sobie pytanie: czy Amber Gold to jedno wielkie oszustwo?
Jeśli tak, młodego biznesmena nie czeka świetlana przyszłość. Najwięksi polscy aferzyści finansowi za swoje przekręty płacili nie tylko milionami dolarów odszkodowań, ale czasem nawet życiem.
Nie wszystko złoto, co się świeci – to znane przysłowie powtarzane jest przy okazji mówienia o Amber Gold. Firma ta proponowała swoim klientom ogromne zyski, dzięki wysokiemu oprocentowaniu (do 10 proc. w skali roku – o wiele lepiej, niż na lokatach bankowych) wpłaconych pieniędzy. Tak wysokie zyski miały brać się z inwestowania w złoto.
Dziś mówi się, że tak naprawdę AG inwestowało pieniądze klientów w inne rzeczy, między innymi OLT. Niektórzy analitycy twierdzą też, że działalność Amber Gold nosi wszelkie znamiona tzw. piramidy finansowej, choć są i tacy, którzy go bronią. Plichta temu zaprzecza i przekonuje, że klienci dostaną swoje pieniądze wraz z odsetkami, choć nawet nie miał prawa zasiadać we władzach spółki. Obietnice takie Polacy słyszeli już wielokrotnie. Tak samo jak zapewnienia o ogromnych zyskach, ale póki co zarabiali na tym tylko sprytni "biznesmeni".
Bagsik i spółka
Jedną z najgłośniejszych, jeśli nie najgłośniejszą aferą w Polsce, były działania Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego. Razem, w 1989 roku, stworzyli firmę Art-B (skrót od Artyści Biznesu), która wzbogaciła się w błyskawicznym tempie. Bagsik i Gąsiorowski sprzedawali niemal wszystko: od bananów, przez sprzęt RTV, po dzieła sztuki. Z początku zostali okrzyknięci symbolami kapitalizmu, według nieoficjalnych doniesień mieli posiadać bliskich znajomych w gronie polityków i służb specjalnych.
Ich kariery załamały się, gdy wyszło na jaw, że Bagsik i Gąsiorowski zarabiają też na
tzw. oscylatorze ekonomicznym. Polegał on na tym, że biznesmeni lokowali w bankach pieniądze, po czym pobierali na tę kwotę czek "potwierdzony" (gwarantowany przez bank) i realizowali go w innym banku. Za te same pieniądze zakładali kolejną lokatę, pobierali kolejny czek – i tak w kółko.
Zyski przyniosła im szalejąca wówczas ogromna inflacja, zaś sam "przekręt" był możliwy dzięki temu, że banki nie miały sposobów szybkiej komunikacji, więc nie miały informacji o wypłacanych czekach i zakładanych lokatach. Bogusław Bagsik bronił się, że mechanizm ten nie był zabroniony, więc nie można go za to skazać. Z działalnością Art-B wiązało się jednak wiele innych, niejasnych okoliczności, które opisała w swoim artykule m.in. "Polityka". Bagsik swoją karę odsiedział w więzieniu w Polsce, choć długo ukrywał się zagranicą. Andrzej Gąsiorowski do dzisiaj nie został ukarany, dalej ukrywa się w Izraelu. Z nimi Marcin Plichta mierzyć się nie może – czy tego chcemy czy nie, założyciele Art-B to żywe legendy i symbole minionych czasów szalonego kapitalizmu. I jak by nie patrzeć, wyłudzili pieniądze od banków, a nie od zwykłych ludzi.
(Nie)Bezpieczna Kasa Oszczędności
Zdecydowanie bardziej negatywnym bohaterem lat '90, niż Bagsik, był Lech Grobelny. Zasłynął założeniem Bezpiecznej Kasy Oszczędności. W październiku 1989 roku oferowano w niej ogromne oprocentowanie lokat złotówkowych – nawet 300 proc. rocznie. Czyli procentowo trzydzieści razy więcej, niż klientom obiecywało Amber Gold. Taki wynik finansowy Grobelny chciał osiągnąć dzięki wymianie złotówek na dolary.
Cały plan zawiódł, bo już w 1990 roku weszła pełna wymienialność walut, a inflacja sprawiła, że moc nabywcza naszej waluty znacznie zmalała. W związku z tym Grobelny, oczywiście, nie mógł oddać klientom pieniędzy, w czerwcu 1990 uciekł do Niemiec. Miesiąc później oszukani klienci oblegali siedziby BKO i żądali zwrotu pieniędzy. Za
Grobelnym wysłano list gończy, dwa lata później ujęto go w Niemczech. W 1996 usłyszał wyrok: 12 lat więzienia. Ale już po roku sąd uchylił wyrok i skierował sprawę do prokuratury, a samego biznesmena zwolniono z aresztu. W efekcie, w 2002 roku, umorzono śledztwo z powodu braku dowodów.
Grobelny, pomimo, że nie trafił do więzienia, skończył tragicznie. W 2007 roku na warszawskim Targówku znaleziono jego ciało, Lech Grobelny zmarł od rany kłutej klatki piersiowej. Prokuratura przyznała, że zabójstwo to mogło być zemstą skrzywdzonego klienta BKO.
BKO, a Amber Gold
Między sprawą BKO, a Amber Gold można już odnaleźć pewne analogie. Obiecywane ogromne zyski, a potem nagły upadek firmy i brak pieniędzy dla klientów. W obu przypadkach właścicielom zarzucano, że są to tylko piramidy finansowe. O ile jednak Grobelny szybko uciekł za granicę, to Plichta zapewnia, że nie będzie się ukrywał.
– Pan Plichta był naiwniutki. Myślał, że jedna inwestycja może mu przynieść zyski. Dokładnie tak samo, jak Grobelny – porównuje oba przypadki Witold Gadomski w rozmowie z naTemat, redaktor ekonomiczny "Gazety Wyborczej". – Grobelny wierzył, że jeśli dolar drożeje, to tak już będzie zawsze, a potem się okazało, że jednak nie. Tak samo było w Amber Gold. Pan Plichta bez analiz i przygotowania sądził, że złoto będzie szło na rynku w jednym kierunku, a tak nigdy nie jest.
Według Gadomskiego, Plichta nie musiał wcale zakładać AG z myślą o oszukaniu klientów. – Myślał, że pokona rynek, tych wszystkich analityków, a potem po prostu okazało się, że się nie udało i jest niewypłacalny. Może nie uważał tego za piramidę, tylko za dobry biznes.
Jak działa piramida
Mimo to, inni analitycy przyznają: – Są przesłanki do tego, że od początku mogło to być oszustwo. Szczególnie biorąc pod uwagę przeszłość pana Plichty – mówi nam Jarosław Ryba, redaktor prowadzący serwis Bankier.pl. Mówiąc o przeszłości, Ryba nawiązuje m.in. do Multikasy Marcina Plichty – wówczas Stefańskiego – która w praktyce była piramidą finansową. – Skoro zrobił to raz, to czemu miałby tego nie powtórzyć? – pyta Ryba.
Piramid w Polsce było sporo, ale zazwyczaj na małą skalę. Jak działa taka piramida? Wariantów jest kilka, ale sprowadza się do jednej kwestii: napływu nowych klientów.
Założyciel takiej piramidy obiecuje klientom, że pomnoży ich wpłacone pieniądze. I wypłaca je, tym, którzy dołączyli jako pierwsi, z pieniędzy innych, późniejszych klientów. Dopóki napływają nowe osoby i pieniądze, piramida przynajmniej części klientów wypłaca obiecane kwoty. Im większa jednak piramida, tym więcej ludzi do opłacenia, a w pewnym momencie napływ nowych osób jest zbyt mały, by dalej udawać. Firma traci płynność finansową, a cwany właściciel ucieka z kasą klientów – i afera gotowa.
Eleganckie wyłudzenie
Zazwyczaj oszuści robią to w profesjonalny sposób, organizują spotkania. Niektórzy, jak Piotr Osuch, po prostu podają się za wybitnego finansistę. Obiecując ogromne zyski, Osuch wyłudził ponad 40 milionów złotych. Dostał za to wyrok 14 lat więzienia i grzywnę 540 tysięcy złotych. Udało mu się oszukać nawet poważnych inwestorów.
Obietnica zysków ze strony takiego biznesmena może być oparta na różnych rzeczach: złocie, dolarach, inwestycjach na giełdzie i tak dalej. – Kiedyś była firma, która ubezpieczała klientów. Oczywiście, pieniądze wpłacone przez ludzi nie trafiały do prawdziwego ubezpieczyciela. Gdy ktoś przychodził po odszkodowanie, firma płaciła mu
po prostu z pieniędzy wpłaconych przez innych klientów – opowiada nam Jarosław Ryba. – Najczęściej jednak takie firmy działają lokalnie, bazują na zaufaniu małych społeczności.
W Polsce najbardziej znanymi piramidami były: Skyline, Titan, Global Investment S.A. czy Fundusz Rozwoju Budownictwa. Spółce Interbrok Investment udało się nawet naciągnąć znanych i lubianych: Tadeusza Drozdę czy byłego trenera Janusza Wójcika. Takie twory działają nawet dzisiaj, czego przykładem jest Flexworld Sp. z o.o., który działał jak klasyczna piramida finansowa, obiecując klientom złote góry w postaci akcji amerykańskich spółek.
Czy Amber Gold to piramida?
Na takie pytanie trudno odpowiedzieć. Przesłanki są, ale faktów jest za mało, by jednoznacznie stwierdzić, że Amber Gold to piramida finansowa. Jarosław Ryba ostrożnie przyznaje: – Patrząc na działalność Amber Gold, mogło to służyć zarobieniu szybkich pieniędzy, wyłudzeniu.
Niestety, firma Plichty nie udostępnia swoich sprawozdań finansowych. Przez to nie wiadomo nawet, na co, jak i kiedy szły pieniądze wpłacane przez klientów. Nie wiadomo też, gdzie są obecnie. – Cały ten model biznesowy jest mało przejrzysty – ocenia Ryba.
Nasz rozmówca podkreśla: – Jeśli ktoś obiecuje duży zysk, a nie wiemy jak chce go osiągnąć, to zawsze jest to podejrzane.
Plichta i tak oszukał
Szef serwisu Bankier.pl wskazuje jednak, że Marcin Plichta tak czy siak oszukał klientów. Oferował bowiem, na złocie, zyski rzędu 13 proc. rocznie. i obiecywał przy tym, że odbywa się to bez ryzyka. – Taki zysk jest możliwy do osiągnięcia, ale zawsze będzie niósł ze sobą ryzyko. A Amber Gold oferowało to w zupełnie bezpieczny sposób. W ten sposób klienci byli wprowadzani w błąd.
Jak by tego było mało, gwarantem finansowym dla klientów Amber Gold miał być… wewnętrzny fundusz firmy. – Fundusz, który nie został uruchomiony, nie wiadomo, gdzie są z niego pieniądze. Klientom jakoś się ich nie wypłaca, muszą czekać – dowodzi fasadowości "funduszu" Jarosław Ryba.
Po tym, jak spółka ogłosiła likwidację, nie można jej nawet pozwać do sądu. Marcin Plichta mógł więc wyprowadzić pieniądze za granicę i w odpowiedni sposób zabezpieczyć się przed ewentualnymi konsekwencjami finansowymi.
A prokuratura? – Postępowania w tak skomplikowanych sprawach mogą ciągnąć się latami. A pan Plichta pokazał, że jest mistrzem w zwodzeniu opinii publicznej – przypomina Ryba. I przewiduje: – Klienci nie dostaną pewnie niczego. Ewentualnie jakieś symboliczne kwoty.
Działania tych firm naraziły dziesiątki tysięcy klientów tych firm oraz ich pracowników na nieodwracalne straty polegające na niezrealizowaniu zobowiązań umownych, pracowniczych i ubezpieczeniowych. Złożymy wniosek o powołanie komisji śledczej ws. Amber Gold. CZYTAJ WIĘCEJ
Prasa żyje tematem Amber Gold, na prawo i lewo teraz wszyscy komentują temat parabanków, a jest inny bardzo istotny, który dotyka bezpośrednio klientów Amber Gold: powinni zapłacić podatki od zysku. CZYTAJ WIĘCEJ
Są przesłanki do tego, że od początku mogło to być oszustwo. Szczególnie biorąc pod uwagę przeszłość pana Plichty. Skoro zrobił to raz, czemu nie miałby zrobić tego ponownie?
Witold Gadomski
Ekonomiczny publicysta "Gazety Wyborczej"
Pan Plichta był naiwniutki. Myślał, że jedną inwestycją zarobi, że pokona rynek, tych wszystkich analityków. A potem po prostu okazało się, że się nie udało i jest niewypłacalny. Może nie uważał tego za piramidę, tylko za dobry biznes.