Na ekrany kin trafia niedługo "Krew Boga", nowe dzieło nominowanego do Oscara Bartosza Konopki. Postanowiliśmy dowiedzieć się, jak odtwórca głównej roli – znany z antyklerykalnego spojrzenia na świat Krzysztof Pieczyński – udźwignął rolę średniowiecznego misjonarza, chrystianizującego pogan. Uwaga: nie pokazuj tego wywiadu swojemu proboszczowi!
Redaktor Centrum Produkcyjnego Grupy na:Temat, który lubi tworzyć wywiady z naprawdę ciekawymi postaciami, a także zagłębiać się w rozmaite zagadnienia związane z (pop)kulturą, lifestyle'em, motoryzacją i najogólniej pojętymi nowoczesnymi technologiami.
Jak wyglądała praca z reżyserem, który podobno nawrócił się, a wiara zaczęła odgrywać w jego życiu bardzo ważną rolę? Spory religijne były częste?
Mówiąc szczerze, nigdy nie zetknąłem się z taką deklaracją Bartka. Podczas prac nad filmem rzeczywiście toczyliśmy długie dysputy dotyczące takich właśnie kwestii i zgadzaliśmy się w naprawdę wielu sprawach, mam więc nadzieję, że nie jest człowiekiem tak naiwnym i niemądrym.
Myślę, że w owym nawróceniu chodzi raczej o szeroko pojętą duchowość, niż jego zwrócenie się w stronę Kościoła katolickiego. Swoją drogą w drugim z owych przypadków nie uznaję używania słowa "nawrócenie", bo na katolicyzm można się jedynie przewrócić.
Człowiek, który robi coś takiego, dobrowolnie wyrzeka się wolności, prawa decydowania o sobie. Zanim zapał neofity nabierze cech rozumnych, minie przynajmniej 20 lat.
Zadeklarowany przeciwnik Kościoła, wcielając się w rolę chrześcijańskiego misjonarza, musi odczuwać silną pokusę wykreowania postaci jednoznacznie złej. Żałował pan, że Willibrord nie jest typowym szwarccharakterem?
Zacznijmy od młodszego z duchownych, Bezimiennego, którego zagrał Karol Bernacki. To postać zadająca sobie pytania z gatunku: dlaczego właściwie nawracamy tubylców? Czemu nasz światopogląd jest lepszy, niż ich?
"Mój" Willibrord to ktoś, kto reprezentuje taki Kościół, jaki zaczął rządzić na naszych ziemiach po roku 966: hierarchiczny, bezwzględny, wyrachowany, interesowny. Lecz choć wierzy w to, co robi, nie jest człowiekiem do końca złym.
W pewnym momencie pojmuje rozmiar zbrodni, w którą jest uwikłany. Odsunąłem na bok pokusę inspirowania się postaciami takimi jak chociażby Jan Paweł II albo Henryk Hoser, czyli osobami zepsutymi do szpiku kości, będącymi symbolami cynizmu i okrucieństwa. Willibrord zachował resztki sumienia, jest postacią niejednoznaczną.
Modlitwy przed kamerą były wielkim wyzwaniem aktorskim?
Nie, modląc się na planie filmowym robiłem to naprawdę. Na wykreowanie tak złożonej i głębokiem postaci pozwoliła mi własna droga duchowa, potrzeba bliskości z czymś tak niepojętym jak dusza.
Swoją drogą niewielu aktorów byłoby w stanie udźwignąć taki ciężar roli, najpełniej Mads Mikkelsen.
Rozumiem, że zmierzamy tutaj do skojarzeń "Krwi Boga" z filmem "Valhalla: Mroczny wojownik" Nicolasa Winding Refna?
Wbrew pozorom rola Mikkelsena w tym dziele nie ma żadnego związku z moją kreacją. Chodzi tutaj o całokształt aktorski tego utalentowanego Duńczyka, ze szczególnym uwzględnieniem filmów takich jak "Tuż po weselu" albo "Kochanek królowej".
Polecam je każdemu – idealnie pokazują możliwości Mikkelsena, którego uważam za swoją "aktorską rodzinę".
Sądzi pan, że początki chrystianizacji naszych ziem są tematem, który ma szansę jakkolwiek wpisać się tak powszechną dziś dyskusję na temat Kościoła?
Cóż, polskie kino – niestety – jest na tak niskim poziomie, że zdecydowana większość ludzi nie doceni naszej pracy. Problem w tym, że "Krew Boga" to film artystyczny, co bardzo mocno ogranicza widownię.
Zdecydowana większość widowni żywi się czymś innym, znacznie lżejszym. Bardziej nośne są tematy współczesne, jak chociażby to, co zaproponował Wojtek Smarzowski w "Klerze", czyli filmie, który akurat jakoś szczególnie mocno nie oczernia Kościoła i dość farsowo ukazuje jego rzeczywistość, do czego reżyser ma prawo.
Mimo wszystko mam nadzieję, że będziemy pozytywnie zaskoczeni frekwencją i że "Krew Boga" stanie się częścią zbiorowego przebudzenia.
Jeżeli chodzi o moją rolę we wspominanej przez pana dyskusji, to znacznie ważniejsze było to, co zrobiłem cztery lata temu: stałem się pierwszą osobą publiczną, która zaczęła naprawdę głośno mówić np. o tym, że należy rozwiązać konkordat, a papieża – jako szefa organizacji zbrodniczej – postawić przed sądem za zbrodnie przeciwko ludzkości.
Jakiś czas później inni zaczęli wykonywać swoją część tej koniecznej pracy. Tak, popchnąłem kulę śniegową, która dziś jest już ogromna. Jak bardzo? Niech jej miarą będzie ponad 20 milionów wyświetleń "Tylko nie mów nikomu" na YouTube.
Samemu nie da się takiej pracy wykonać, ale inspiracja bardzo często wychodzi z bardzo małego ośrodka. Wcześniej działali oczywiście zdeterminowani ludzie i organizacje, lecz ich zasięg był mały.
Kiedy uzna pan, że rozmiar tej kuli jest satysfakcjonujący?
Pozostaje cieszyć się, że nasz naród – po raz pierwszy od czasów Kościuszki – ma wreszcie odwagę dochodzić prawdy na temat Kościoła katolickiego. Na razie w kontekście pedofilii, lecz mam nadzieję, że to jedynie początek i z czasem rozpocznie się wielka debata, dotycząca zbrodni przeciwko ludzkości.
Rzym stoi za całym mnóstwem "holokaustów"; ostatnim z przykładów jest Rwanda i wspominany Henryk Hoser, który powiedział "Trzeba pomóc biskupom Hutu. Wybraliśmy ich po to, by walczyli z państwem Tutsi".
Choć Linda Melvern, konsultant Międzynarodowego Trybunału Karnego dla Rwandy, uważa, iż Kościół współpracował z rządem, który dyskryminował Tutsi od lat, to owa instytucja bardzo skutecznie chroni swoich ludzi; czy to pedofili, czy tych uwikłanych w zbrodnie.
Jednak pełną satysfakcję poczuję dopiero w dniu, w którym sekta nazywana Kościołem katolickim, zostanie rozwiązana. Być może wówczas Polacy zrozumieją, że ktoś oddał kilka lat życia aby uświadomić im, że są zmanipulowani i muszą uwolnić się z pęt, w których tkwią.
Na razie niewielka ich część pojmuje, że w mojej działalności chodzi o coś przeciwnego, niż propagowanie ateizmu – przecież nawołuję do tego, aby ratować swój związek z Bogiem. A tego nie da się zrobić, będąc zindoktrynowanym przez ekipę z Rzymu. Nie zauważają tego, że to właśnie Kościół katolicki odpowiada za głód i światowe ubóstwo – od dawna używa perfidnych metod, aby bogacić się kosztem ubogich, a chciwe korporacje jedynie przejęły ten model działania.
Jeżeli nie zamkniemy owej instytucji, doprowadzi ona do wybuchu trzeciej wojny światowej, gwarantuję. Podkreślam: nie da się jej zreformować, delegalizacja to jedyna opcja.
Wracając do tematyki "Krwi Boga": czy pańskim zdaniem istniała jakakolwiek realna alternatywa dla chrztu Polski?
Oczywiście z wielu względów ocalenie religii słowiańskiej nie byłoby możliwe. Należy jednak uwzględnić to, że fale chrystianizacji toczyły się z dwóch miejsc: Rzymu i Konstantynopola.
Nasze ziemie znalazły się w strefie wpływów pierwszego z nich, czyli ziścił się absolutnie najgorszy z możliwych scenariuszy.
Znacznie mniejszym złem byłoby zwrócenie się w stronę chrześcijaństwa wschodniego. Natomiast najmniejszym: przejście w późniejszym momencie historii na protestantyzm.
Lecz niestety, dostaliśmy się w ogień największego zła, które odpowiadało za całe mnóstwo dramatycznych momentów w naszej przeszłości, włączając w to chociażby rozbiory Polski. Przecież to właśnie religia rzymskokatolicka konsekwentnie, przez całe stulecia, osłabiała Rzeczpospolitą.
Proszę powiedzieć, czy ma pan jakiekolwiek pozytywne skojarzenie z Kościołem, może jakieś miłe wspomnienie z dzieciństwa?
Nie. Na żadnym etapie życia nie miałem żadnych związków z katolicyzmem. Na szczęście, bo w dzieciństwie mogłoby mnie spotkać to, co ze strony duchownych spotkało całe mnóstwo ludzi.
Na szczęście komuna uchroniła mnie przed Kościołem, nie musiałem chodzić na lekcje religii. A to przecież tam tkwi sedno prania mózgów od wczesnego dzieciństwa. Dorośli nie potrafią potem przyjąć prawdy o kościele.